Artykuły

Boga szukajmy w naturze

"Jezus przyszedł" Tomasza Mana w reżyserii autora w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Anita Nowak.

Pewnego poranka metal rockowy Wokalista, o satanistycznej wręcz orientacji filozoficznej, zrywa z dotychczasowym życiem, oznajmiając wszystkim, że przyszedł do niego Jezus. W realu wśród artystów zdarzyło się ponoć kilka takich objawień. Ile w tym prawdy, a ile narkotycznych wizji, czy chęci zwrócenia na siebie uwagi u schyłku kariery? Nie dowiemy się pewnie nigdy.

Ale w przypadku naszego scenicznego bohatera, przyczyna jest chyba inna. To raczej wymówka, otwierająca furtkę do ucieczki z dotychczasowego świata. Można podejrzewać, że faceta po prostu zmęczyło życie celebryty. Przytłoczył go nie tylko ciężar kariery, presja, jaką wywierało nań otoczenie, konieczność ciągłego utrzymywania się na powierzchni, ścigania z samym sobą, ale też chęci sprostania pragnieniom i marzeniom innych. Chcąc otrząsnąć się ze stawianych mu wymagań i ciągłych pretensji ludzi o ich własne niepowodzenia, którym on powinien był zapobiec, wymyślił sobie owego Jezusa. Chociaż postaci co jakiś czas mówią o tym, że w ogrodzie ktoś jest. Ale długo jest to puszczane mimo uszu.

Bohater nie podejmuje dyskusji. Milczy i gra. A jest to muzyka niezwykła. Przepiękny mix ciężkiego rocka z oryginalnie często lirycznymi, ale nierzadko też zabawnymi frazami strun. Tymi dźwiękami główna osoba dramatu wywołuje kolejne wywody jej scenicznych partnerów. Nic dziwnego, że autor tekstu, Tomasz Man, zdecydował się sam skomponować do spektaklu także muzykę. Obie dziedziny sztuki dopełniają się tu, tworząc bardzo ciekawy dialog.

Ale czy Jezus to istotnie tylko wymówka? Bohater, jak się z pozoru wydaje, pogrążył się w próżni. Całym jego światem stała się kanapa; niczym kozetka psychoterapeuty, na której musi znaleźć sposób na nowe życie. I nagle na scenie pojawia się postać z ogrodu. Kobieta w malowniczych łachmanach, z kilkoma torbami, jak to się zdarza bezdomnym, przez dominującą część przedstawienia siedząca na skraju widowni. I ona to właśnie określa słowami jego podświadome pragnienia odrestaurowania ogrodu, odnalezienia się w świecie przyrody, zjednoczenia z energią ziemi.

To metafora zaniedbanej i zapomnianej matki natury? Zesłanej tu przez boga dla ratowania ziemi i ludzi? Z całą pewnością jest to jakaś przeciwwaga dla bezwartościowych ideałów współczesnego świata. Alternatywa życiowej drogi człowieka. Ratunek przed zagładą naszego globu. Matka natura? Zbawicielka planety? Postać znakomicie zagrana przez Jolantę Teskę. Subtelnie, z delikatnym ciepłem późnego lata wnikająca w sceniczną rzeczywistość; jakże inna od reszty bohaterów, emanująca poezją i duchowością. Bardzo dobrze, bo nienachlanie przekonująca do proponowanych przez siebie idei. To właśnie ona, Kobieta i Grzegorz Wiśniewski, Wokalista, aktorsko zdominowali to przedstawienie.

Objawieniem wokalnym okazała się Karina Krzywicka; ciekawie też odnajdująca się w roli Matki. Przepięknie zresztą ustylizowana przez scenografkę, Anettę Piekarską-Man.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji