Artykuły

Tadeusz Seibert: Po "The Voice of Poland" ludzie wymagają ode mnie więcej

- Brałem udział w castingu do "Metra", ale Janusz Józefowicz realizował wtedy sztukę w Krakowskim Teatrze Variété, gdzie bardziej potrzebowali mężczyzn. Bardzo się cieszę, że miałem możliwość zagrać w "Legalnej blondynce". Poznałem wspaniałych aktorów, pracując m.in. z Basią Kurdej-Szatan i Nataszą Urbańską - rozmowa z Tadeuszem Seibertem, absolwentem Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, finalistą 10. edycji "The Voice of Poland".

Sandra Zakrzewska: Nie sprzedałeś na castingu żadnej ckliwej historii.

Tadeusz Seibert: Mam dwie ręce i nogi, i - Bogu dzięki - zdrową rodzinę. Skończyłem Akademię Muzyczną, żyję z muzyki, spełniam swoje marzenia. Ucząc, staram się przelewać swoje zainteresowania na innych. Taka jest moja historia, zwyczajna, żadnych wyciskaczy łez.

A mówią, że w telewizyjnych show to właśnie story liczy się najbardziej.

- Wszystkim, którzy tak powtarzają, dowiodłem, że to nieprawda. Okazało się, że odebrano mnie pozytywnie. Dużo osób się do mnie odzywa, dziękując mi, że dałem przykład i pokazałem, że marzenia się spełniają. Z tego się cieszę. Przełamało to pewien stereotyp.

Jesteś kolejnym, po Krzysztofie Iwaneczce, finalistą "The Voice of Poland", którego możemy spotkać na bydgoskich ulicach.

- Niestety już nie tak często, jak bym chciał. Wyprowadziłem się do Warszawy, bo w moim zawodzie to tam pojawiają się największe perspektywy, ale nie ukrywam, że chętnie bym tu został.

Tak ci się u nas spodobało?

- Spędziłem tu siedem lat, w bardzo istotnym okresie życia, kiedy tak naprawdę najbardziej się kształtujemy. Paradoksalnie: odkąd wyprowadziłem się z Bydgoszczy, to jeszcze częściej tu gram. Oprócz pracy mam tu masę znajomych, którzy sprawiają, że często wracam.

Dlaczego wybrałeś bydgoską Akademię Muzyczną?

- Tak naprawdę to był kompletny przypadek. Przez pewien czas bardzo chciałem zostać aktorem i wystartować do szkoły teatralnej, ale mój kuzyn Adam Lemańczyk, z którym muzycznie się wychowywałem, wybierał się tu na Akademię Muzyczną i namówił mnie. Co zabawne, nigdy nie chciałem tu studiować. Wydawało mi się, że wokalistyka nie jest dla mnie.

Bo?

- Bałem się, że pozbędę się swojego naturszczykostwa i zacznę postrzegać muzykę technicznie. Teraz zupełnie inaczej o tym myślę - rozwinąłem się. Czuję to i wiem, że moja wrażliwość jest zupełnie inna, a technika jest po prostu bardzo przydatna. Adaś startował do Krzysztofa Herdzina, więc też postanowiłem spróbować. Gdy tu przyjechałem, bardzo mi się spodobało. Poszliśmy z chłopakami na jam session, poznałem ten klimat i chciałem już tu zostać.

Egzaminy na uczelnie artystyczne obrastają legendami. Pamiętasz swój?

- Poszło mi bardzo dobrze. Na wokalistykę jazzową dostałem się z pierwszego miejsca, wiedziałem, że chcę już tu zostać i mogę sobie darować studia teatralne. Co zabawne, te egzaminy były przed wynikami matury. Jak się później okazało, brakowało mi jednego punktu i nie zdałem matury z matematyki. To był akurat ten drugi rok, gdy matematyka była obowiązkowa i dużo osób oblało.

Profesorowie zgodzili się poczekać?

- Na szczęście na mój kierunek był drugi nabór. Poprawiłem maturę z matematyki, nawet całkiem nieźle, i w sierpniu jeszcze raz wziąłem udział w egzaminach.

Jakie jest podejście wykładowców do udziału w programach telewizyjnych?

- W zasadzie będąc w szkole, nie uczestniczyłem w nich. Do "The Voice of Poland" poszedłem po studiach. Tutaj w Bydgoszczy profesorowie nigdy nie robili wielkich problemów. Rozumieją, że człowiek najwięcej uczy się w praktyce - śpiewając na scenie czy poznając muzyków. Ze swojego doświadczenia wiem, że bez wcześniejszego koncertowania byłoby trudno, dlatego śpiewałem w wielu miejscach - na garnizonowej scenie przy Dwernickiego, w Filharmonii Pomorskiej czy Operze Nova.

Sporo tego.

- Najpierw stawiałem pierwsze kroki na mniejszej scenie w czasie akademii muzycznych dla dzieciaków z przedszkola, grałem "Akademię pana Kleksa", później dostałem poważniejsze angaże, kończąc na "Kolędzie nocce", którą gram do dziś. W Operze Nova zdobyłem swój pierwszy laur, podczas Festiwalu Zauchy, który pozwolił mi uwierzyć w siebie. Bydgoszcz wciąż jest ze mną - od studiów do składu, który dzisiaj ze mną gra. Na co dzień współpracuję z muzykami stąd. Mam sentyment do tego miejsca i po cichu marzę, że może uda mi się związać swoje losy z tym miastem.

Jednak twoja kariera wokalna ostatecznie przeplotła się z aktorską. Jak to się stało?

- Brałem udział w castingu do "Metra", ale Janusz Józefowicz realizował wtedy sztukę w Krakowskim Teatrze Variété, gdzie bardziej potrzebowali mężczyzn. Bardzo się cieszę, że miałem możliwość zagrać w "Legalnej blondynce". Poznałem wspaniałych aktorów, pracując m.in. z Basią Kurdej-Szatan i Nataszą Urbańską. To był wymagający czas, podczas przygotowań spędziłem cztery miesiące w Krakowie, musiałem poprosić o indywidualny tryb na studiach, ale na pewno było warto. Gdybym w trakcie studiów tyle nie występował, to mogłoby to wszystko trwać dłużej i może nie miałbym takiej pewności, którą dzisiaj mam.

Program tę pewność jeszcze wzmocnił?

- Gdy dzisiaj wychodzę na scenę, to czuję większy luz i ogromne wsparcie od ludzi. Ten program dał mi wielkiego kopa. To kolejne doświadczenie, wiele się nauczyłem. Śpiewam tak samo jak śpiewałem, w tym aspekcie nic się nie zmieniło, a jednak ludzie inaczej mnie postrzegają i więcej wymagają. Jeśli ktoś ogląda cię w telewizji, to ma pewne wyobrażenie.

Ty pewnie też je miałeś, nie rozczarowałeś się?

- Nie, wręcz byłem pozytywnie zaskoczony. Wyobrażałem to sobie inaczej. Ze swoją trenerką, Margaret, miałem dobry kontakt. Często zwracała uwagę na rzeczy, o których bym nawet nie pomyślał, ale były też momenty, że się nie zgadzaliśmy. Najbardziej ujmująca była atmosfera wśród uczestników. Nie odczuwałem konkurencji, a wręcz wszyscy uczestnicy wzajemnie się wspieraliśmy. Nad udziałem w "The Voice of Poland" długo się zastanawiałem. Idąc tam, bałem się, że nie będę dla widza interesujący.

A teraz już pracujesz nad debiutancką płytą.

- Chciałbym ją wydać jak najszybciej, jednak pośpiech w tym przypadku nie jest wskazany, zwłaszcza że po programie ludzie będą wymagać ode mnie jeszcze więcej. Chciałbym, żeby była to różnorodna, przemyślana płyta, pokazująca mnie z różnych stron. Utwory zapewne będą różnić się klimatem i mam nadzieję, że zaskoczą.

Sam piszesz słowa i muzykę?

- Muzykę zazwyczaj produkuję razem z moim kuzynem Adasiem Lemańczykiem i Andrzejem Granatem, samemu też czasami coś popełnię, ale teksty zawsze są mojego autorstwa. Chciałbym, żeby pierwsza płyta była moją refleksją. W głowie tli mi się mnóstwo pomysłów. Pojawia się też zmęczenie. Marzę, by wyjechać chociaż na tygodniowe wakacje i wyłączyć telefon, ale wiem, że nie mogę teraz tego zrobić. To nie jest ten moment. To jest czas, kiedy trzeba wykorzystać daną szansę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji