Facet spełniony
- W Comedie Francaise pracuję od 14 lat. Nie muszę myśleć, z czego będę żył, bo mam pensję, a to we francuskich teatrach jest wyjątkiem. Mam czas, stworzono mi warunki do pracy i jestem odpowiedzialny za to, co robię. Mam status "societaire" niczym zasłużony artysta w Federacji Rosyjskiej. To nobilituje, a ja mam nadzieję, że jestem tego godzien - mówi ANDRZEJ SEWERYN.
Na Festiwalu Filmowym Era Nowe Horyzonty zadebiutował Pan jako reżyser filmem "Kto nigdy nie żył...". Jest Pan z niego zadowolony?
- Jestem szczęśliwy, że mogłem pracować z moją ekipą, że mogłem spotkać chorych na AIDS, narkomanów i poznać ich świat. Konsultowałem się z ks. Waldemarem Chrostowskim, dr Anetą Cybulą; to dzięki nim dowiedziałem się czegoś nowego o świecie. Ma Pani przed sobą spełnionego faceta.
Spotkania z narkomanami zmieniły Pana?
- Nie przesadzajmy, nie wstrząsnęło to mną do tego stopnia, że zamknąłem się na trzy miesiące, zacząłem lub przestałem wierzyć w Boga albo się narkotyzować. Ale dotknąłem rzeczywistości, o której wcześniej miałem małe pojęcie.
Jest Pan wierzący?
- Oczywiście.
Michał Żebrowski do roli chorego księdza schudł 15 kilogramów. Zmusił go Pan?
- Wszyscy o to pytają, jakby schudnięcie aktora było sensacją! Kiedyś sam schudłem do roli prymasa Wyszyńskiego i wszyscy rozpisywali się, że jadłem tylko sprowadzane z Francji jogurty. Do niczego Michała nie zmuszałem, bo do niczego nie trzeba było go zmuszać. Uznaliśmy, że będzie szczupły i pokaże, jak wyniszczyła go choroba.
Nie chciał Pan zaangażować swojej córki do jakiejś roli?
- Zastanawiałem się, ale uznaliśmy, że jednak nie.
Lubi Pan z nią pracować?
- Lubię. Jak w telewizji pracowaliśmy z Marysią nad "Tartuffem", była na planie jedną z aktorek, zresztą znakomitą, a ja reżyserem. Gdy kończył się plan, stawałem się ojcem.
Udziela jej Pan rad?
- Przede wszystkim ona mi radzi! Ja też, ale ona więcej. Zdarza się, że daje mi i życiowe rady.
Słucha jej Pan?
- Tak. Ja w ogóle mam do kobiet zaufanie, a co dopiero do córki czy żony. Maria jest bardzo dojrzała i rozsądna. Serio tak o niej myślę!
Żyje Pan między Warszawą, gdzie współpracuje z Teatrem Narodowym, a Paryżem i Comedie Francaise. Jak Pan ocenia polską rzeczywistość?
- Właściwie nie znam Polski. Ktoś kiedyś powiedział, że o jakimś kraju można napisać książkę po tygodniu pobytu, esej po miesiącu, artykuł po trzech, a po roku stronę. Nie chcę ulegać pierwszym wrażeniom, kiedy tu przyjeżdżam. Polska jest światem nie do końca mi znanym. Mogę więc mówić tylko o małych szczegółach.
Gdzie się Panu lepiej żyje?
- Pociągi w Polsce są raczej punktualne, samoloty bardzo rzadko, więc wolę podróżować Air France. Francuskie metro jest wspaniałe. Lubię siedzieć w warszawskiej kawiarni "Antrakt", bo czuję się tam jak w domu. Dobrze czuję się w Paryżu, w Warszawie, jeszcze lepiej we Wrocławiu. Rozdarcie jest konkretne i zawodowe, mam dużo do zrobienia i tu, i tam.
W Comedie Francaise spędził Pan kawał życia. Co Panu dał słynny francuski teatr?
- Pracuję tam od 14 lat. Nie muszę myśleć, z czego będę żył, bo mam pensję, a to we francuskich teatrach jest wyjątkiem. Znalazłem się w centrum artystycznego życia. O tym, co się dzieje w Comedie Francaise, wie cała Francja. No, może nie o wszystkim. Teraz jesteśmy w trakcie zmiany dyrektora, co stało się przedmiotem wielkiej, publicznej debaty. Praca pozwoliła mi na dogłębne poznanie literatury i teatru francuskiego, staranniejsze operowanie słowem. Już nie mogę wykręcać się brakiem czasu albo mówić, że źle zagrałem rolę, bo coś mi utrudniło. Mam czas, stworzono mi warunki do pracy i jestem odpowiedzialny za to, co robię. Mam status "societaire" niczym zasłużony artysta w Federacji Rosyjskiej. To nobilituje, a ja mam nadzieję, że jestem tego godzien.
Nad czym teraz Pan pracuje?
- Zagrałem główną rolę we francuskim filmie. Boję się, że zanudzę widza, bo jestem prawie cały czas na ekranie. To historia pary siedemdziesięciolatków. Mąż zostawia żonę i żeni się z młodą dziewczyną, ale okazuje się, że bez dawnej żony nie może żyć. W sierpniu zagram epizod w "Straży nocnej" Petera Greenawaya. Po wakacjach wrócę do teatru, wystąpię też w filmie Agnieszki Holland.
Teatr, film... Ma Pan poza tym jakieś pasje?
- Nie. Nikt w to nie uwierzy, ale brzmi zagadkowo.
Czego Pan żałuje w życiu?
- Że byłem niedojrzały w sferze niekoniecznie artystycznej. Ale tak naprawdę, tylko Pan Bóg wie, jak było, jest i będzie. Co ma sens i jakie są nasze błędy. Jesteśmy zespołem sprzeczności, ciemne istnieje obok jasnego, wulgarne obok delikatnego. Taki jest świat.