Artykuły

Boska Tosca

"Tosca" Giacomo Pucciniego w reż. Barbary Wysockiej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Pisze Maciej Stroiński w Przekroju.

Na taki tytuł recenzji ktoś już pewnie wpadł przede mną, bo sam się narzuca, jest prt-a-porter tytułem, lecz zaryzykuję - zupełnie jak wtedy, kiedy idę na premierę w outficie z galerii sklepów, zatem jest niebezpieczeństwo, że przyjdzie ktoś inny tak samo ubrany. W równie wyciągniętym swetrze do tej samej marki dresów. Por. Samantha w "Seksie w wielkim mieście 2", kiedy na red carpet wparowuje Miley Cyrus wystrojona identiko: "I will rock that dress".

Dlaczego "Tosca" jest boska? Poza powodem: "Ażebyś się pytał!". Jest przede wszystkim niepohamowana. Koleżanka napisała, żebym "szedł koniecznie, taki kicz, że oszaleję". Ale że ze szczęścia! Z czego, jak z czego, ale z kiczu akurat by zarzutu nie czyniła, bo zna jego wartość. Kicz, jeżeli się nie wstydzi, jest jak cukier w coli, czyli samo sedno sprawy. W "Tosce" jest go dużo, cukru oraz kiczu, bo to opera, można powiedzieć, pełnotłusta, wysokoprocentowa, kaloryczna, sycąca, tucząca.

Choćby pierwsza scena. On odnawia Matkę Boską, ale zaraz wpada jego kochanica Tosca - i co robi? SCENĘ. Najklasyczniejszą: scenę zazdrości. Bo od czego jest aktorką... On kogoś ukrywa (prawda), na pewno jakąś kobietę (histeria). To gdzie jest ta dziwka? Tak się głupio składa, że jedyną konkurencję stanowi dla Toski Najświętsza Maryja Panna, co nie będzie pominięte. Bo co to ma znaczyć, jej niebieskie oczy? Tosca takich nie ma. Proszę przemalować.

Sami Państwo widzą operowość tej opery. Robić komuś scenę o relację z Matką Boską! Foch to opera życia codziennego. Rżałem jak idiota, co było dobrym rozbiegiem, by się potem wzruszyć. Tosca może jest aktorką, ale ma gołębie serce, da się prawie zgwałcić, żeby wybawić z opresji swojego ukochanego. Z opresji! Dobrze to sobie zresztą wymyśliła, ale już się zamknę, jest nowa ustawa przeciwko spojlerom, trzy lata w zawiasach, za operę dwa, fabuły bowiem niezmienne od wieków.

Najważniejsze, że "Toscę" zrobili jako operę, a nie przebierany koncert. Opera "koncertująca" polega na tym, że śpiewacy mentalnie przebywają w filharmonii, ubrani na czarno, oskrobani z cukru, i tylko zewnętrznie topią się w obciachu, w tym gesamtkunstwerku. Najchętniej by się schowali w tak zwanym kanale, czyli orkiestronie. Nie jest to przypadek opery Wysockiej. Tu się gra i śpiewa z dumnym i szerokim gestem, ciuchy są twarzowe, ładne, diwa się nie boi, że potem zrobią z niej mema.

"Naszym sekretem jest ciasto", a sekretem przedstawień ze scenografią Barbary Hanickiej jest - Barbara Hanicka. Jeśli o kimś powiesz "wybitny scenograf", będzie to znaczyło, że dekory zrobił straszne, ale tak w ogóle, po godzinach pracy - po prostu wybitny. Hanicka wybitna, ale nie w tym sensie. Nie chodzi "w opinii wybitności", odcinając kupony od wysługi lat, tylko jest wybitna wybitnością swego dzieła. Mógłbyś w ogóle nie wiedzieć, że to ta Hanicka, dekor sam sobie wystawia najlepsze świadectwo. "Toscę" odstrzeliła bosko: jej scenografia jest jednocześnie jebutna i wyważona. Oszczędna w swoim ogromie. Jak mówi arcybiskup Mordowicz w filmie "Kler": "Złote, a skromne". Świątynia a la grecka z zewnątrz i od środka, posterunek karabinierów, więzienie wzdłuż muru. Na tym tle tematy: crime, sex, love, glamour, death.

Cebula ma warstwy, ogry mają warstwy, opera ma warstwy, ale również piętra. Scenografia Hanickiej jest wielopiętrowa. Gdy nieznana bliżej postać, pozbawiona tekstu, grająca wyłącznie ciałem, przechodzi po szczycie muru jak widmo ojca Hamleta, jest na wysokości pierwszego balkonu, skąd to oglądałem. Nie widać zabezpieczenia, ale jest na pewno, tylko udatnie ukryte. Coś ją musi przytrzymywać, zbyt zwiewnie siadała. To był cyrkowy element spektaklu, bo jeśliby spadła, zabiłaby siebie, ale też kolegę w dole, mającego umrzeć dopiero w następnej scenie.

Wizyta w operze to jest dla mnie jak wakacje, bo spektakle operowe nie niosą wartości oprócz estetycznych. Nikt cię nie poucza, nie straszy, nie uświadamia. O czymkolwiek jest "Tosca", nie jest o zmianach klimatu ani zmianach rządu. Ambicją opery nie jest być newsroomem i to ją różni od teatru dramatycznego, pardon: postdramatycznego. Z programu wynika, że to wystawienie dzieje się we Włoszech, lecz w latach 70. Że kontekst jest polityczny. Kurde. Całe szczęście tylko program wykazuje taki kontekst. Program zawsze jest mądrzejszy od samego przedstawienia. Bywają zresztą spektakle, którą są tylko dodatkiem do broszurki programowej, ale ponownie: nie w wypadku "Toski".

Scena zbiorowa, by zrobić wrażenie, musi być naprawdę gruppenszene, i od tego jest Opera Narodowa, by nie skąpić na pogłowiu, na normach dla chóru. Chór dziecięcy przy biskupie (końcówka pierwszego aktu) wybuchnął śpiewem jak bomba, uderzył w widownię falą uderzeniową. Ta konfiguracja - ksiądz biskup i dzieci - mogła być aluzją, której nie pojąłem. Rzeczywistości do opery nie należy wpuszczać.

Mojego wieczoru Toscą była Ewa Vesin (super), a Scarpią Krzysztof Szumański (super, super!). Zupełnie nie rozumiem, czego ona go zabija. A, przepraszam, spojler! Zresztą nie do końca, bo wywiad przedpremierowy z reżyserką miał tytuł "Dlaczego Tosca zabija?". No, w każdym razie ja bym nie zabijał, pogadałbym z człowiekiem i spróbował po dobroci. Scarpia dopuszcza się nadużycia władzy, nastaje na cnotę Toski w zamian za przysługę, nie jest to dobry bohater, ale słońce wschodzi również nad takimi.

"Tosca" Barbary Wysockiej jest bardzo klarowna, klarownie podana, więc ciemna masa, do której należę, może obejrzeć ze zrozumieniem. Nie potrzeba się wysilać, starać, równać w górę. Opera zstępuje do nas.

Przez "ciemną masę" rozumiem też teatromanów. Tak, Was, siedzących piąty raz na Warliku, siódmy na Kleczewskiej! Teatromani nie chadzają do opery. Rzadko w każdym razie. Światy teatru operowego i dramatycznego jakby oddzielała błona (por. Brach-Czaina, "Błony umysłu"). Podobnie z krytyką, jak gdyby o operze mogli pisać wyłącznie muzykolodzy (a o dramacie wyłącznie teatrolodzy). Jak gdyby opera nie była teatrem. A ja mówię: idźcie. Polampcie się na bogactwo, zobaczcie teatr zrobiony porządnie, a nie w dwa tygodnie.

W planach operowych mam koniecznie "Łucję z Lammermooru", bo moja idolka, Emma Bovary, była i chwaliła. Emma, jak wiecie, jest to zła kobieta, pusta i kapryśna, i lubi tandetę, więc się rozumiemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji