Artykuły

Pomyślny debiut wałbrzyskiego teatru

Mamy zatem w Wałbrzychu Państwowy Teatr Dramatyczny. Nazwą tą będziemy jeszcze długo powtarzali z satysfakcją, delektując się jej brzmieniem, nowym, ale, już przecież swojskim i rodzimym. Wszyscy wierzymy, iż ta nowa placówka utrwali się w pejzażu kulturalnym miasta, wzbogaci jego treść, nada mu ton świeży, ale zarazem Współgrający harmonijnie z powszechnym nurtem życia umysłowego w naszym regionie. Stanie się potrzebna w najbardziej zwyczajnym tego słowa znaczeniu, jak gazeta, film, dobra książka.

W przekonaniu tym upewnił nas pomyślny debiut wałbrzyskiego teatru. "Zemsta" ma ogromną tradycję teatralną, co za każdym razem stawia jej inscenizatorów w dość kłopotliwej sytuacji. Trawestując znaną anegdotę o Stańczyku dowodzącym, że wszyscy jesteśmy lekarzami, można zaryzykować twierdzenie, iż nie mniej liczne są zastępy znawców tej sędziwej, ale ciągle przecież znakomicie żywotnej komedii. Wiadomo: obowiązkowa lektura szkolna, żelazna pozycja repertuarowa wielu teatrów, ostatnio w dodatku spopularyzowana przez film i telewizję. Czynniki te powodują, że kryteria oceny przedstawień "Zemsty" są zawsze zaostrzone, a publiczność czujna i wymagająca. W tych warunkach nawet poprawność inscenizacji uznaje się za cenny sukces.

Tymczasem jednak twórcy wałbrzyskiego przedstawienia wcale nie obrali sobie poprawności za ideał. W opracowaniu fabuły, w układzie sytuacji, w swojego rodzaju "intermediach" pantomimicznych dostrzegało się ambitną próbą wyjścia poza tradycyjny schemat "Zemsty" jako komedii charakteru. Stąd zapewne ogromny nacisk na te momenty, które stwarzały okazją do wydobycia humoru sytuacyjnego, jak na przykład bitwa o mur graniczny czy też wizyta Papkina u Rejenta, a zwłaszcza jej zakończenie. Wydaje się nawet, że dwupoziomowa scena została w tym celu skonstruowana, aby nie tylko słychać, ale również widać było... jak Papkin leci ze schodów. W rezultacie tych zabiegów akcja komedii została niejako skondensowana i uproszczona powikłania matrymonialne uległy stonowaniu, natomiast wątek sporu między Cześnikiem a Rejentem stal się głównym żywiołem widowiska. Miało to swoje dodatnie następstwa, przede wszystkim natury kompozycyjnej, przedstawienie zyskało znakomite tempo i przejrzysty układ scen.

Rzecz jasna, iż taka koncepcja "Zemsty" musiała w jakiś sposób zaważyć na stylu gry aktorskiej, był on - globalnie rzecz traktując raczej pozbawiony niuansów psychologicznych, odznaczał się w to miejsce wyrazistością gestu i mimiki, a chwilami wręcz wyraźnie oscylował w kierunku parodii i groteski. Może jedynie w scenach finalnych konwencja ta uległa pewnemu "wyciszeniu" i oto dość nieoczekiwanie zobaczyliśmy ukłon w stroną tradycji. Ruch postaci jakby trochę wydostojniał, a gest zyskał na powadze i stał się niemal retoryczny. Słynny czterowiersz: "Nie wódź mnie na pokuszenie ojców moich wielki Boże! Wszak, gdy wstąpił w progi moje włos mu z głowy spaść nie może" - zabrzmiał jak rota przysięgi. Nie było to złe, poniekąd nawet wzruszające i bardzo polskie, tym. niemniej - jak sądzą - trochę zaskakujące w zestawieniu z całością.

Mimo to przedstawienie jest pełne werwy, rozmachu i młodzieńczej wesołości. Pomysłowo i dowcipnie rozplanowane sytuacje oraz dobrze prowadzony dialog angażują publiczność, a od pewnego momentu przemieniają ją nawet w aktywnych współuczestników spektaklu. Jest to zjawisko dość rzadkie w teatrze, zwłaszcza w wypadku, jeśli mamy do czynienia z tak popularnym i znanym przykładem klasyki jak "Zemsta".

Warto też podkreślić walory scenografii, która świetnie wspiera zamysły reżyserskie. Jest funkcjonalna, dobrze opracowana technicznie i doskonale oddaje koloryt schyłkowej epoki szlacheckiej. Szczęśliwym rozwiązaniem był miedzy innymi pomysł umieszczenia Cześnika i Rejenta w dwóch naprzeciw siebie położonych wieżyczkach, skąd jeden gromił drugiego.

Pod względem aktorskim przedstawienie zostało opracowane nader starannie i z widoczną tendencją - aby przy zachowaniu różnych charakterów - ujednolicić styl poszczególnych wcieleń, to jest oprzeć grą w znacznej mierze na zasadzie zabawy i żartu. Doskonale wygrał rolą Cześnika Adam Cyprian. Umiejętnie wydobywał efekty komiczne zarówno z dialogu,, jak i sytuacji. Ponadto grał dynamicznie, nie bojąc się zamaszystego gestu ani też śmiałej modulacji głosu. Natomiast Józef Powojewski potrafił tak zarysować cechy charakteru i sposób postępowania Rejenta, że stworzył doskonały kontrast dla postaci Raptusiewicza. Świetny był również Henryk Dłużyński. Ustawił się niejako obok Papkina i nie tyle grał, ile go parodiował. Poza tym budził podziw szybkością i sprawnością reakcji aktorskiej, pokazując wyraziście częste zmiany w sytuacji psychicznej Papkina. Dobrze wywiązali się również z ról Barbara Łukaszewska jako Podstolina, a szczególnie Jerzy Broszka odtwarzający postać Dyndalskiego. Para młodych (Wiesław Ostrowski i Zdzisława Bielecka) wyraźnie źle czuła się w rolach Wacława i Klary. Była anemiczna i niedobrze, zbyt monotonnie mówiła wiersz. Ponadto wystąpili w tej przecież historycznej premierze Henryk Halski (Śmigalski). Jerzy Tuczyński (Perełka), Paweł Tomaszewski ( murarz 1), i Witold Gałązka ( murarz 11).

Mimo te i inne zastrzeżenia leży stwierdzić, że premiera Państwowego Teatru Dramatycznego rozpoczęła się pod dobrymi auspicjami. Najlepiej zresztą mówi o tym postawa publiczności, która przyjęła widowisko ze szczerym entuzjazmem. W trakcie przedstawienia wielokrotnie rozlegały brawa, a po spektaklu kurtyna wiele razy szła w górę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji