Artykuły

Teatralna mężobójczyni w kaloszach

"Kura na plecach" w Teatrze Małym to bezpretensjonalna historyjka z morderstwem w tle. Nie prowokuje do rozmyślań i wylatuje z pamięci.

Sztuka Niemca Freda Apkego opisuje dwie życiowe prawdy. Po pierwsze, po kilku haustach wódki włącza się szczerość, a kręgosłup moralny mięknie. Po drugie, kobietom zawsze wydaj e się, że z tym "drugim" żyłoby im się lepiej niż z mężem. Takie tezy Apke obudował perypetiami pary sąsiadów. Ona to typowa mieszczka, której pasją jest pielęgnacja przydomowego ogródka. On wiolonczelista w miernym kwartecie smyczkowym, opuszczony kilka miesięcy wcześniej przez żonę. Pod wieczór pani Kobald wpada do mieszkania sąsiada. Oznajmia, że właśnie zamordowała męża. Od tej chwili oboje przerzucają się pomysłami, jak zatrzeć ślady zbrodni lub przynajmniej ją usprawiedliwić. Przy okazji wychodzą na jaw skrywane sąsiedzkie zawiści i tęsknoty. Podlane wódką emocje sięgają zenitu i para pozbywa się ubrań, by zaspokoić wieloletnie pożądanie. I wtedy w drzwiach staje jak żywy pan Kobald. Finał rozczarowuje miałkością - okazuje się, że pani Kobald to po prostu mitomanka. Sztuczka dylematów moralnych nie prowokuje. Bawi, ale rzadko. Mielizny w tekście nadrabiają aktorzy, grający jak w farsie. Bonsch w wykonaniu Jerzego Mularczyka ciągle głośno dyszy - znaczy jest zdenerwowany. Pani Kobald Bogdy Sztencel to aktorska wariacja na temat pojęcia "kura domowa". Trup (Edward Kalisz) na scenie jest krótko i głównie krzyczy. Widzów opuszczających teatr nurtować może tylko jedno: dlaczego para głównych bohaterów wystąpiła w kaloszach?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji