Artykuły

Głos ma bluźnierca

Krasiński wrócił do mody. Przez wiele lat wydymany do roli wieszcza - formalnie w kolejce trzeciego, ale ideowo pierwszego - później przez sporo lat trzymany w lamusie historii literatury {w miejscu wprawdzie honorowym, ale na porastanie pleśnią narażonym nie mniej niż przeróżne zakamarki), ostatnio wychynął na powierzchnię życia literackiego i sporo okoliczności zdaje się wskazywać, iż utrzyma się na niej przez czas dłuższy, nie tylko w roku rocznicowym.

Pojawiły się nawet o twórczości Krasińskiego i jej roli w polskiej literaturze opinie tak pełne entuzjazmu, tak czołobitne i rozanielone, liż można by mniemać, że najważniejszym zadaniem permanentnej rewizji niedawnych poglądów hist. lit. jest akurat rehabilitacja Krasińskiego, przywrócenie mu zweryfikowanej rangi wieszcza. Ankieta "Życia Literackiego", rozważania "Pamiętnika Teatralnego", liczne artykuły w prasie codziennej i tygodniowej zdają się umacniać ten renesans. Powroty na scenę: Irydiona (Kraków, luty 1959) i Nieboskiej komedii (Łódź, czerwiec 1959) spotkały się ze skwapliwą gotowością tych i owych krytyków do odwołania co ostrzejszych gloss krytycznych, własnych i cudzych. Egzageracja posunęła się tak daleko, że - dla przykładu - anonim "Jan Wiśniewski" w "Pamiętniku Teatralnym" nazwał Nieboską "największym chyba dziełem europejskiego dramatu romantycznego", a czcigodna Alina Swiderska dopatrzyła się "wyjątkowego obiektywizmu poglądów" Krasińskiego... gdzie? ...w Nieboskiej ("Kierunki" nr 164) ...Aż wreszcie weszła w Szranki olbrzymia, wydana przez PAX, księga Stefanii Skwarczyńskiej, poświęcona specjalnie Nieboskiej, i najupartszych sceptyków dobija, zda się, ciężarem erudycji, nadmiarem argumentów.

Pozwolę sobie w dalszych wywodach pokazać, że ujednolicenie poglądów narodu literackiego na temat Krasińskiego na szczęście jednak nie nastąpiło, że jeden typ sądów nie wyrugował bez reszty sądów odmiennych, że są i tacy krytycy i publicyści, którzy umieli zachować trzeźwość, umiar. Wbrew, być może, domniemaniom powierzchownych obserwatorów, wcale niemało krytyków i publicystów uparło się, by w twórczości Krasińskiego nie dostrzec "nowych wartości"; nie podjęli też oni, niegrzeczni, takiej rewizji na parnasie Krasińskiego, która w istocie powróciłaby do zatęchłych poglądów krytyki konserwatywnej ze szkoły Tarnowskiego.

Do grona gorliwych entuzjastek muszę jednak zaliczyć Marię Czanerle, która aż czterokrotnie zabrała w "Teatrze" głos na temat Nieboskiej i percepcji Krasińskiego we współczesnym świecie ("Teatr" nr nr 10, 15, 18 i 19). Najpierw przemówiła wycinkowo, felietonowo, zaczepnie, potem - uznając, jak widać, że temat jest zbyt obszerny 1 zbyt doniosły, by załatwiały go utarczki na przedpolu - wypowiedziała się, jak to mówią, w sposób zasadniczy. A ponieważ i na jednym i na drugim etapie skierowała sporo wypadów polemicznych w stronę podpisanego, ponieważ zakwestionowała kilka moich twierdzeń o znaczeniu ogólnym - wypada mi chyba odpowiedzieć? Czy będzie to głos bluźniercy? (tym pięknym słówkiem określiła Czanerle antagonistów wątpiących o wielkości Krasińskiego). W mniemaniu Czanerle - na pewno tak. Nie darmo twierdzi ona, iż Krasiński był "prekursorem w stosunku do Camusa, Durrenmatta, Frischa... o wiele dojrzalszy i dalej widzący niż jego genialni rywale". Kto ma taki pogląd na autora Psalmów przyszłości, temu podważanie wielkości pisarskiej i postępowości Krasińskiego musi się wydać herezją, jeśli nie świętokradztwem. A ponieważ ja do Canossy - obracamy się w sferze katolickich problemów, tęsknot i marzeń - pójść nie mam zamiaru (chociaż za bluźniercę się nie uważam), polemizować jednak trzeba. Będę się starał być zwięzły, choć mi się to nie bardzo uda, bo temat aż prowokuje do szerokich rozważań.

CZY KRASIŃSKI BYŁ SOCJALISTĄ?

Autorka artykułów w wymienionych numerach "Teatru" wysuwa przeciw mnie - jako się rzekło - sporo zarzutów. Spróbuję je odeprzeć po kolei i rzeczowo, nie zniechęcając się wstępnym założeniem autorki, że do omawiania Nieboskiej właściwie nie mam prawa, ponieważ: "Jaszcz w poznanie Nieboskiej włożył zapewne mniejszy wysiłek niż w zdobycie najniższego pagórka w górach Ameryki Południowej". To, powiedzmy, żart. Ale w innym miejscu oświadcza Czanerle serio: "Jaszcz zbudował swój akt oskarżenia (tak nazywa Czanerle moją wypowiedź o Nieboskiej, drukowaną w "Trybunie Ludu" z okazji łódzkiego przedstawienia w Teatrze Nowym) na podstawie bardzo powierzchownej znajomości utworu". Jeśli tak, to po co ze mną polemizować, wystarczy zwymyślać i obrazić, jak to wytrwale - z braku argumentów - czyni "Wolna Europa", i jak starają się też robić niektórzy moi krajowi przeciwnicy (Flaszen z Krakowa, "Jan Wiśniewski" z rodziny anonimów i inni). Ale stop, Czanerle odcina się od podobnych metod, polemizuje nie bez ukłuć, ostro, wszakże stawiając argumenty nad obelgi. Będę zatem rycerski i nie odpłacę Czanerle sztychem za sztych, pięknym za nadobne. Tyle tylko powiem na wstępie w obronie moich kompetencji, iż znajomość Nieboskiej opieram na uważnej lekturze utworu, całego utworu, a nie tylko jego reżyserskich opracowań.

Polemikę swą zaczyna Czanerle wywodem, że "u nas żąda się od starych więcej niż od współczesnych: każda plamka na ideowym horyzoncie dzieła staje się źdźbłem w oku żarliwego recenzenta. Współcześni mogą być tylko demokratami, klasycy muszą być co najmniej konsekwentnymi socjalistami". Jeśli to aluzja nie do mnie, niech Czanerle wybaczy "nożycom". Ale cóż, odezwę się: ponieważ nie przypominam sobie, żebym nie tylko ja, ale żeby ktokolwiek z współczesnych krytyków (i "żarliwych recenzentów") żądał od klasyków poglądów konsekwentnych czy niekonsekwentnych, byle socjalistycznych. Jeśli Czanerle takich zna, proszę, niech ich wskaże. Co do mnie, nie tylko nie zgadzam się z tą jej tezą, przeciwnie, uważam że grzeszyliśmy - czasem i dziś grzeszymy - akurat czymś odwrotnym: że każdą belkę w oku klasyka staraliśmy się pomniejszyć do rozmiarów źdźbła, aby i on także mógł się znaleźć w panteonie twórców postępowych, radykalnych, nieledwie Socjalistycznych. Mam wymienić przykłady? Każdy chyba mógłby ich podać sporo. Co do mnie (po raz wtóry): i twórczości Krasińskiego nie starałem się rozpatrywać jakby była dziełem współczesnego nam twórcy, lecz niejako z perspektywy stulecia śmierci poety, na tle epoki romantyzmu: o ile w romantyzmie reprezentuje ona postępowy czy też wsteczny nurt, o ile schodzi się czy też rozmija z ideami, które wówczas, w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, były radykalne lub konserwatywne, rewolucyjne czy też antyrewolucyjne. Perspektywa "rocznicowa" była tu tylko wygodną odskocznią.

Co innego oczywiście recepcja Krasińskiego za pośrednictwem teatru. Tu decyduje na bieżąco reżyser i pod jego ruchliwymi dłońmi Nieboską może się stać czym kto woli. W tym przypadku ocena aktualno-polityczna ma zatem swój wymiar i sens.

Czanerle zarzuca mi "bardzo powierzchowną znajomość". Ale i to chyba lepsze niż dowolność i rozczulająca beztroska, z jakimi ona sama obchodzi się z Nieboską. Co jej pasuje do pozytywnej oceny rewolucyjności utworu - którą zakłada jako pewnik - to podkreśla, uwypukla, wysuwa na czoło. A co jej nie pastuje - temu przeczy, to lekceważy, bagatelizuje, uważa za wtręt bez znaczenia, ogłasza nieledwie za niebyłe. Przy takim nastawieniu łatwo oczywiście rozpatrywać Nieboską jako jeszcze jeden dramat władzy, albo wdawać się w subtelne analizy charakterologiczne, dotyczące trzech wodzów, występujących w utworze, twierdzić, że "to, co naprawdę interesujące i żywe w Nieboskiej nie ma nic wspólnego z Jaszczowym widzeniem rewolucyjnych czy kontrrewolucyjnych obrazków i przywidzeń. Patrzenie na Nieboską od tej strony grozi przede wszystkim nudą, i to zarówno utworowi jak widzom i recenzentom". Oto konsekwencja Czanerle, schwytana na gorącym uczynku: bo przecież znaczną część swoich wywodów poświęca Czanerle polemice właśnie z tymi "przywidzeniami". Może więc nie są tak nudne, marginesowe, bez znaczenia?

Jedni o egzystencjalizmie Nieboskiej, drudzy, bardziej rzeczowo, o jej heglizmie, Czanerle wciąż o tych wodzach. Najwięcej przy okazji dostaje się Leonardowi, Pankracy jest wybielony. Maria Czanerle o Pankracym: "bardziej demokratyczny i ludzki spośród dwóch wodzów rewolucji... ma tyle cech współczesnego wodza i polityka (w pozytywnym znaczeniu)... to dalekowzroczny wódz, polityk i filozof rewolucji". Adam Mickiewicz o Pankracym: "Poeta ujął w nim stronę negatywną rewolucyjnych dążności społeczeństwa europejskiego... jednostka ta jest powołana do zniszczenia wszystkiego... wszelkie uczucia ludzkie są mu obce ... mesjasz fałszywy... istota upadła (w tłumaczeniu Wrotnowskiego: "nikczemna") i szkodliwa"... Obawiam się, że Mickiewicz, choć tak dawno temu, trafniej ocenił Pankracego i lepiej odczytał, zrozumiał tekst Nieboskiej i intencje Krasińskiego, niż autorka artykułów i felietonów, drukowanych niedawno w "Teatrze".

KTO WINIEN?

Przechodzę do bardzo istotnego punktu. "Kilka scen nieorganicznie związanych z logiką zdarzeń Nieboskiej" - powiada Czanerle o scenach, które dla ideowego rozumienia Nieboskiej są węzłowe. Chodzi o rolę Żydów w utworze, w szczególności o pierwszą scenę Części Trzeciej. "Tylko Jaszcz przypisuje tej scenie zasadnicze znaczenie dla wymowy ideowej sztuki". Czyżby? Bliższa znajomość z literaturą przedmiotu przekonałaby Czanerle, że nie tylko Jaszcz, że przypisywanie Żydom w Nieboskiej komedii roli ważnej, poniekąd motorycznej, nie jest dopiero moim odkryciem. Ale mniejsza o to. Można rozumieć i współczuć zawstydzeniu wielbicieli Nieboskiej, gdy im przychodzi rozpatrywać ten problem. Mickiewicz też go wypominał z goryczą przyjacielowi ("dopuścił się, można powiedzieć, występku narodowego, zniesławiając charakter Izraelitów"). Mogę nawet zrozumieć, że wielbiciele Krasińskiego starają się jego antysemityzm usuwać ze swego pola widzenia, eliminować jako podkład do oceny światopoglądu poety. Ale czy mogą przez to zmienić nagie fakty? Struś też ich nie zmienia, gdy chowa głowę w piasek. Twierdzę, że kto neguje centralną rolę Żydów w Nieboskiej, nie rozumie lub nie chce rozumieć podstawowej intencji poety, i to w tym zakresie, w którym okazał się on najbardziej profetyczny (w przewrotnie dosłownym sensie).

Ale przecież widzieliśmy Nieboską w Łodzi odcedzoną z antysemityzmu... To prawda. Lecz świadczy to jedynie o scenariuszowym charakterze tekstu Nieboskiej, o możności wykrojenia zeń najrozmaitszych rzeczy, stosownie do najrozmaitszych potrzeb. Od agitacji za endekami do agitacji za bolszewikami. Od kuszenia dewocją do propagowania rewolucji. Na ten temat pisze Czanerle z przekąsem, że przy odrobinie "dobrej woli" (w cudzysłowie) "nietrudno zrobić z niej (Nieboskiej komedii) dzieło kontrrewolucyjne, antysemickie, chrześcijańsko-mistyczne i wsteczne"; a przy odrobinie dobrej woli (tym razem bez cudzysłowu) "rzecz o słusznych racjach rewolucji i sprawiedliwym zwycięstwie". Ależ zgoda, nietrudno. I Czanerle wie zapewne - nie chcę jej, broń boże, posądzać o znajomość powierzchowną tematu - że "nietrudno" zrobić również z Nieboskiej komedii przy "odrobinie dobrej woli", tym razem nie wiem: w cudzysłowie czy bez cudzysłowu - utwór jaskrawo i hałaśliwie rewolucyjny, omal "propagitkę"; i miała już takie przypadki Nieboska komedia w swej karierze scenicznej, miała... Ale bez złudzeń: powiedzmy, czy nie działo się to kosztem sprzeniewierzenia się myśli, intencjom, zamiarom a wyraźnej woli zmarłego poety? No tak, można odrzucić: któż by się tym przejmował... Rozważmy zatem, czy zabiegi takie uważamy za dopuszczalne - a może je pochwalamy? Pochwalano nieraz, ale trzeba stwierdzić, że w Polsce granice ekwilibrystycznych eksperymentów z Nieboską są znacznie węższe niż w krajach, w których Nieboska do rodzimych tradycji nie należy. Sądzę zatem, że Korzeniewski zrobił prawie wszystko, co z Nieboską zrobić było można bez naruszenia jej najistotniejszych treści: oczyścił dla teatru tekst z elementów rasistowskich, postarał się uwypuklić nędzę moralną obozu zachowawczego i ile mógł osłabił, stuszował mistyczno-polityczną wymowę zakończenia... Cóż mógł zrobić więcej? Miał obmierzły motłoch Krasińskiego przemalować w szlachetny lud, niosący żagiew świętej rewolucji, miał w ogóle usunąć finał sztuki, zakończyć może spektakl chóralnym śpiewem Międzynarodówki, przerzuconym na widownię, i projekcją scen ze zdobycia Pałacu Zimowego? Zdaje Się, że oboje - i ja i Czanerle - potępilibyśmy taką operację chirurgiczną, i nie tylko dlatego, że Krasiński przewróciłby się w grobie. I Korzeniewski takiej operacji nie przeprowadził - powtarzam: przeprowadzić jej nie mógł - toteż Nieboska komedia w Teatrze Nowym w Łodzi ujawniła się nie jako zaprzeczenie samej siebie lecz, owszem, jako surowa krytyka feudalizmu, ale zarazem jako stanowcze potępienie rewolucji antyfeudalnej, posępny paszkwil na rewolucję ludową. Tak chciał Krasiński, to prawda. Ale moje prawo jest nazwać to chcenie po imieniu.

Można oczywiście winę za reakcyjność Nieboskiej przerzucić na jej interpretatorów. Tak postąpił na przykład Andrzej Wirth (Sylogizm o "Nieboskiej", "Nowa Kultura" nr 484): że niby nie u Krasińskiego lecz w inscenizacji Korzeniewskiego "lud nie jest nosicielem jakiejś określonej racji historycznej", że dopiero u Korzeniewskiego są to "postaci z szopki" powodujące "jakieś zaniżenie patosu ludowych racji historycznych". Wyjaśniłem już, że Korzeniewski bardzo się starał odcedzić reakcyjność z Nieboskiej ,i że jeżeli mu się to nie udało, jeżeli w wyreżyserowanym przez niego przedstawieniu lud jest nadal "motłochem", a rewolucja pasmem czynów Zbrodniczych i rozpustnych, wina tkwi immanentne w utworze nie w jego inscenizacji. Żaden reżyser, liczący się z tekstem poety, nie może liczyć na inny wynik. Podobny do błędu Wirtha - błąd obciążenia Korzeniewskiego cudzą winą - popełnił, moim zdaniem, również Jan Kott w świetnym zresztą eseju Niewypał "Nieboskiej" ("Dialog", zesz. 41). Zakończył bowiem Kott swe rozważania twierdzeniem, że "Nieboska wyszła na scenie jako dramat martwy" z winy, jakżeby inaczej, Korzeniewskiego. A może to jednak sam Krasiński winien?

NIEBO CZY ZIEMIA?

Żadną miarą nie mogę się zgodzić z wywodami Czanerle, dotyczącymi zakończenia Nieboskiej. Świadczę się Kleinerem i Skwarczyńską - woła Czanerle z triumfem - że zakończenie Nieboskiej jest niechrześcijańskie, "kompromituje Chrystusa". Ależ owszem, proszę bardzo, tylko w czym te katolickie komentarze zakończenia Nieboskiej mają z kolei mnie kompromitować? Ja wcale nie zamierzałem i me zamierzam wtrącać się do tych katolickich "sporów w rodzinie", podobnie jak mało mnie interesuje, czy Graham Greene jest ortodoksyjnym czy nieco zbakierowanym katolikiem. Chodzi mi o koncepcje filozoficzne i społeczne, wypowiadane przez Krasińskiego. A w tej sprawie wątpliwości być nie może, bo tekst utworu znowu świadczy za siebie. Dla Czanerle "zamach Chrystusa" - w zakończeniu Nieboskiej - wydaje się, z różnych przyczyn, "niezbyt sensowny". Wobec czego naigrawa się z tych, którzy ośmielają się "traktować na serio to dziwne zakończenie". Czanerle przewiduje, że władzę po Pankracym obejmie Leonard, "o wiele bardziej zawzięty, sekciarski i krwawy". Jakiż więc, jej zdaniem, miałby Chrystus interes w takim rozwoju wydarzeń? Przede wszystkim: Czanerle przewiduje nietrafnie; bo jeśli nawet Leonard obejmie bezpośrednio władzę po Pankracym (czego wcale, na podstawie utworu, nie można być pewnym), sprawować ją będzie krótko i epizodycznie. Prawdziwy wódz już bowiem czeka, gotuje się do skoku, i hrabia Henryk ironicznie zwrócił Przechrzcie uwagę na czające się w nim niebezpieczeństwo dla rewolucji. To ów geniusz wojskowy o włoskim nazwisku - Bianchetti - Bonaparte tej wyimaginowanej rewolucji. Nieboska jest bardziej historyczna i z mniej odległej od Krasińskiego historii wysnuta, niżby sądzić z jej zewnętrzno-romantycznego sztafażu; zachowanie tej swoistej historyczności -wydaje mi się tedy (mówiąc nawiasem) bardziej sensowne niż całkowite wyosobnianie tragedii z czasu i miejsca. Rzecz w tym, że obie racje Nieboskiej - przelotnie historyczna i mistyczno ponadczasowa - nie są jednak ponadhistoryczne lecz związane z epoką i granicami widzenia ludzi epoki. Czasowe wydarzenia to odpór, stawiany przez Okopy Świętej Trójcy, zagłada oblężonych, zwycięstwo Pankracego, i wypadki, które w dalszym ciągu zmiennej kolei losów mogą nastąpić... jakobini i Napoleon, klęska powstań i Chrystusowa rola ziemskiej Polski. Ale i Chrystus "jako taki" jest instancją ostateczną tu, na ziemi. Toteż i w tym wypadku nie ma Czanerle racji, gdy - omawiając (przy zastosowaniu taryfy ulgowej!) inscenizację Nieboskiej w Teatrze Nowym - upiera się: "rewolucja zwyciężyła. Taki jest najbardziej -oczywisty wniosek, wypływający ze spektaklu, zgodny z oczywistym wnioskiem utworu, że rewolucja musi zwyciężyć". Wiemy, powtórzmy, że "oczywisty wniosek" jest całkiem inny: zwycięstwo rewolucji jest takim samym epizodem w historii, jak upadek obrońców starego porządku; prawdziwym zwycięzcą jest bowiem Chrystus. Jak to Mickiewicz powiedział: "Dramat ten jest więc w istocie poświęcony zwycięstwu Galilejczyka".

Czy ze wszystkich tych wywodów, charakteryzujących antypostępowe oblicze Nieboskiej, wynika, że należałaby nawoływać do "bojkotu" Nieboskiej, że ja sam?... Pomijając okoliczność, iż byłby to głos wołającego na puszczy, nie boję się tego pytania. Swego czasu powitałem z uznaniem wyjście z druku komentowanego wydania Nieboskiej w serii Biblioteki Narodowej; dodam, że powitam z zadowoleniem edycję listów Krasińskiego i nową, naukową edycję jego pism. Z teatrem, przyznaję, sprawa jest nieco inna, nie wszystkie utwory teatralne często, stale grywamy. Chyba nikomu nie przyszłaby na myśl agitacja za stałym pokazywaniem Agezylausza czy Akropolis (z innych liter alfabetu też mogę podać analogiczne przykłady). To nie ostracyzm, to zdrowy rozsądek. Liberalni Anglicy mieli swoje przyczyny, by przez 150 lat nie wystawiać Marii Stuart Schillera; możemy i my mieć swoje powody, by "na siłę" nie pchać Nieboskiej na scenę, zwłaszcza, że nikt chyba nie chciałby jej zagrać w tekście pełnym, zgodnym z intencjami autora dzieła. A ogałacanie Nieboskiej z najbardziej dla niej charakterystycznych cech nie jest chyba szczególnie przekonywającym dowodem pietyzmu dla pamięci poety, jaki niektórzy manifestują tak hałaśliwie.

ETAPY CZY KOZWAGA?

Wreszcie parę zdań w odpowiedzi na zarzut, który stał się dla Czanerle punktem wyjścia do polemiki ze mną. Czytam u Czanerle: "Ocena Jaszcza jest bez wątpienia anachronizmem w "etapie", w którym Nieboska ukazała się wreszcie na scenie. Cóż, czasy się zmieniły, ale Jaszcz się nie zmienił". Ejże, czy rzeczywiście "anachronizm"? I czy rzeczywiście jestem odosobniony, osamotniony w swoich głównych tezach o Krasińskim i o jego Nieboskiej komedii w szczególności?

Zajrzyjmy najpierw do podręcznika szkolnego i uniwersyteckiego. Oto jaki jest sąd o Krasińskim Kazimierza Wyki, wypowiedziany w jego Historii literatury polskiej dla klasy X: "Krasiński jest reprezentantem wstecznego nurtu w romantyzmie polskim, nurtu, który przemiany w narodzie polskim i walkę narodowo-wyzwoleńczą usiłował zahamować i zaciemnić w imię interesów arystokracji i reakcyjnej szlachty". Sąd ów sformułowany został wprawdzie już przed sześciu laty, ale nie słyszałem, by profesor Wyka go odwołał. Może to jednak "poprzedni etap", na który nie wypada się powoływać? No to podaję przykład "z ostatniej chwili". Oto co na temat Nieboskiej znajdujemy w rozdziale Kultura polska w dobie romantyzmu (autor: Jerzy Jedlicki), zamieszczonym w najnowszej, we wrześniu br. udostępnionej czytelnikom części wielotomowej Historii Polski, przygotowanej przez Instytut Historii PAN i wydawanej przez PWN: "Nieboska komedia to paszkwil zwyciężonego arystokraty na zwyciężającą rewolucję plebejską. Wartości moralne reprezentuje ginący arystokrata, alter ego twórcy dramatu; ... pointą ideologiczną dzieła ... jest ... ostateczne zwycięstwo po starciu dwóch potęg społecznych silniejszej od nich potęgi chrześcijańskiej miłości i sprawiedliwości". Jeszcze jeden z naszych rozkosznych paradoksów: Wyka jako nauczyciel literatury, Jedlicki jako nauczyciel historii wypowiedzieli się bez niedomówień o roli Krasińskiego jako nauczyciela narodu; a Nieboska nadal tkwi w zestawie obowiązujących lektur szkolnych i młode panienki, młodzi chłopcy z wypiekami na twarzy studiują "dzieje" brzydkich Przechrztów, pouczani rozmaicie przez panów profesorów i panie profesorki (ludzie są ludźmi).

Kogo by tu jeszcze przytoczyć? Czanerle dąsa się na Balickiego, przypisując mu "pierwsze postawienie diagnozy, że z całej twórczości Krasińskiego pozostały żywe tylko listy". Gdyby była starsza, wiedziałaby, że sąd podobny rozpowszechniano już w dwudziestoleciu międzywojennym i że ja w "Trybunie Literackiej" czy Balicki w "Życiu Warszawy" przypomnieliśmy tylko tę prawdę. Ale mniejsza o to, kto pierwszy. Rzecz w tym, że i Balicki, i Kott, i wielu innych pozostało sceptykami w ocenie twórczości "wierszoklety" (przypominam, że to sam Krasiński tak się nazwał) i jej społecznego adresu, społecznego "wydźwięku". Kott (w cytowanym już eseju w "Dialogu") słusznie stwierdził, że Krasiński "wszelkiej maści rewolucjonistów po prostu nienawidził"; z czego wyciągnął wniosek, że "jeśli się nie jest postępowym katolikiem, można Nieboska wystawić tylko przeciwko Krasińskiemu". Zacytuję jeszcze jeden głos, Juliana Przybosia. Przyboś - przeciwstawiając się zresztą tym, którzy "zrobili parę lat temu wszystko, żeby Krasińskiego obrzydzić i potępić jako hrabiego i niewątpliwego wstecznika" - określa Krasińskiego jako "ciekawy typ romantyka przerażonego zbliżającym się końcem jego arystokratycznego świata", a Nieboską komedią z właściwą mu pasją nazywa "genialnym kiczem. Obok ciekawych i śmiałych pomysłów - prowincjonalna ciasnota, rozumowanie i wizjonerstwo na poziomie umysłowym zakrystiana". Nie mam nic do dodania do tych słów.

*

Pora na wniosek. Nłeboska komedia jest - to takt - wybitnym utworem. Jest mianowicie jednym z najwybitniejszych utworów wstecznego nurtu w europejskim romantyzmie, nurtu, wiadomo, w historycznym rozwoju literatury reprezentowanego dość pokaźnie. Nie da się Nieboskiej podciągnąć pod balzakowski przykład "postępowości mimo woli", jak nie da się zmazać rozległego wpływu na Nieboską tak wstecznego filozofa jak Cieszkowski, jak nie da się odebrać mistycznej wymowy pismom Słowackiego z okresu Króla-Ducha, albo - w późniejszej epoce - jak nie da się zaprzeczyć kontrrewolucyjnej tendencji Wirów czy Dzieci, i jak nie da się zaperfumować odoru nacjonalizmu, ziejącego z pism Nowaczyńskiego. Jest natomiast Nieboska komedia w swojej funkcji scenariusza teatralnego utworem podatnym jak plastelina do ulepienia z niego najróżniejszych kształtów. Ponieważ jednak ta ewentualna rzeźbiarska działalność reżyserów jest w Polsce dość zawężona względami na rodzimą tradycję i z powodu znajomości oryginału utworu przez niemałą część widzów - również w teatrze polskim nie może Nieboska komedia nie mieć wyrazu adekwatnego do ideologii swego autora, zmarłego przed wiekiem ordynata na Opinogórze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji