Artykuły

W cieniu katastrofy

"Gęstość zaludnienia. Historia wybuchu" wg Swietłany Aleksijewicz w reż. Krzysztofa Popiołka z Teatru Kana w Szczecinie na XXIV Konfrontacjach Teatralnych w Lublinie. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalowym "Sztukmistrze z Lublina".

Jedną z najciekawszych scen w spektaklu Krzysztofa Popiołka jest ta, w której bohaterowie, wycięci z literatury Swietłany Aleksijewicz, kłócą się o istotę postępu. Można by tę awanturę sprowadzić do antynomii - postęp kontra ludzkie straty. Pojawia się to, co w teatrze najpiękniejsze: ludzkie spotkanie, emocje. Jako widz czuję, że to pytanie jest ważne, że sam nie umiem na nie odpowiedzieć, pojawia się jakieś uwieranie, jakiś kamyczek w bucie, który pozbawia komfortu.

Niestety, więcej takich scen nie ma. Cały spektakl stanowią monologi postaci, mówione naprzemiennie bądź - co nie do przyjęcia - jednocześnie. Tekst wyrzucany jest przez aktorów z dużą prędkością, pojawia się naturalna w takiej sytuacji niechlujność, część tekstu nie dochodzi do widowni, a nawet kiedy dochodzi, to po kilku minutach brak mi sił, by się na nim skupiać, bo zmuszony jestem śledzić jeszcze cztery różne opowieści, których istotę powinienem uchwycić. Pojawia się sceniczny chaos, pociąg jedzie coraz szybciej, wysiadam. To pierwszy mankament "Gęstości zaludnienia" szczecińskiego Teatru Kana - atak na widza zbyt wieloma bodźcami.

Drugim jest struktura. Spektakl zaczyna się od sceny, w której - tak sobie to interpretuję - człowiek (chociaż wzięty ze świata Aleksijewicz, ale tu raczej rozumiany w szerszym sensie), nad którym wisi widmo katastrofy naturalnej (Czarnobyl, Fukushima), pakuje swoje manatki i topi się w wodzie, którą na skutek swojej niszczącej działalności sam sobie na głowę sprowadził. Cofa jednak swój gest samounicestwienia, żeby nam opowiedzieć, jak do tego doszło. I tu zaczynają się problemy. Na scenie pojawiają się trzy kolejne postaci. Niestety, nie wiem kim są i skąd się wzięły. Kim jest dla nich ów człowiek, który - tak to wygląda z widowni - je na scenę wprowadził. Po co? Dlaczego trzy? Pytań jest tu mnóstwo, na żadne nie umiem znaleźć odpowiedzi. Postaci zaczynają opowiadać swoje (tego też nie wiadomo na pewno) historie, dotyczące Czarnobyla. Czy to znaczy, że wszystko zaczęło się od Czarnobyla? Śmiała teza, chciałbym się też dowiedzieć, dlaczego. Wybór tych opowieści też wzbudza wątpliwości: dlaczego wszystkie są "szantażujące", obliczone na litość, dlaczego nie ma ani jednej, która nie epatuje nieszczęściem? Pod koniec spektaklu - opowieści zajmują trzy czwarte przedstawienia - miałem wrażenie, że siedzę w poczekalni polskiej przychodni, gdzie pacjenci licytują się, kto jest bardziej chory i komu się większe nieszczęście przydarzyło. A na początku reżyser zasugerował mi, że będzie o tym, jakie są przyczyny, a nie skutki! (Przy czym nie o skutki Czarnobyla miało chodzić!) O czym więc jest ten spektakl? O Czarnobylu, czy o tym, dlaczego nas czeka to, co nas czeka - zagłada planety? W epilogu przedstawienia słyszymy odpowiedzi z sondy ulicznej, której tematem jest definicja katastrofy. Doprawdy, konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy, jaki to ma związek ze spektaklem. Poza słowem "katastrofa", oczywiście.

Aktorzy dwoją się i troją, ale wszystkiego nie dograją, niestety... Warto pamiętać, że choreografia w teatrze to nie zestaw wymyślonych naprędce, nieskoordynowanych, dziwnych ruchów czy zadań z rekwizytem (niezrozumiałe pastwienie się nad kaszą), na zasadzie "animujemy go, bo coś trzeba z nim zrobić", ale przemyślana - ZNACZĄCA - narracja, za pomocą której dopowiadamy, kontrapunktujemy czy oświetlamy z innej strony główną opowieść. To samo mogę napisać o kostiumach, które wyglądają dość przypadkowo i nie znaczą kompletnie nic. A przecież z założenia kostium określa bohatera, współtworzy świat spektaklu, kreuje całe labirynty znaczeń! Niedopięcie body przez aktorkę wygląda tu na niechlujstwo, a nie symbol czegokolwiek. Wspaniała jest tylko refreniczna muzyka. Ona jedna jest użyta świadomie i buduje zarówno rytm spektaklu, jak i koresponduje jakoś z twórczością Aleksijewicz.

Twórcy spektaklu "Gęstość zaludnienia" (kompletnie nie rozumiem tytułu) chcieli mi opowiedzieć o wielu rzeczach. Zbyt wielu. Wyszło jak zawsze w takiej sytuacji: nie opowiedzieli mi w gruncie rzeczy do końca o niczym.

Szkoda, bo widać, że mają żarliwość (rzadkość) i talent, że chcą zmieniać świat, że to ich pasja i marzenie. To jednak w teatrze za mało.

Krystyna Janda powtarza "ja nie mam marzeń, mam plany". W przypadku spektaklu Krzysztofa Popiołka tego planu właśnie zabrakło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji