Chybiona inwestycja
"Pan Schuster kupuje ulicę" Ulrike Syhy w reż. Tomasza Cymermana w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Michał Centkowski w Newsweeku.
Letnie popołudnie, ogród eleganckiego domu gdzieś na niemieckiej prowincji. A w nim rodzina z klasy średniej, która postanawia w końcu rozprawić się ze swoimi skrzętnie ukrywanymi demonami. Sztuka Ulrike Syhy ma w sobie potencjał podszytej zjadliwym politycznym humorem rodzinnej psychodramy. Niestety, twórcom gdańskiego spektaklu udało się ten potencjał zdusić w zarodku.
Scenografia nie wiedzieć czemu bardziej niż ogród przywodzi na myśl jakieś futurystyczne studio telewizyjne ze ścianami z pleksi i wielką, ruchomą anteną satelitarną pośrodku. W niej przykuci do swych foteli bohaterowie jak manekiny wygłaszają z emfazą nie do końca zrozumiałe dialogi. Od czasu do czasu taplając się w niewielkiej sadzawce.
Sztuka napisana jako przewrotna farsa w interpretacji Tomasza Cymermana zmienia się w śmiertelnie nudną ramotę, pełną zgrzebnych dekonstrukcji i rozwiązań modnych w teatrze sprzed dwudziestu lat. Mówienie jednocześnie jako symbol komunikacyjnego chaosu, didaskalia wyświetlane nad sceną i hałaśliwa muzyka wyraźnie zastępują w "Panu Schusterze" reżyserię.
Między postaciami trudno dostrzec jakieś relacje. Za to bohaterowie, z Panem Domu w wykonaniu Roberta Ninkiewicza na czele, co rusz bez wyraźnego powodu wpadają w histerię. Jest w tym spektaklu właściwie jedna interesująca postać: zrzędliwa Teściowa anarchistka grana przez Joannę Kreft-Bakę.