Ubu w teatrze
Ubu król - czwarte z kolei dzieło operowe Krzysztofa Pendereckiego wyreżyserowane przed trzema laty w Krakowie przez Krzysztofa Nazara zostało zaprezentowane trójmiejskiej publiczności w ramach jubileuszowego cyklu Goście Teatru "Wybrzeże". Jeden jedyny spektakl miał miejsce w ostatni czwartek, 12 grudnia na scenie Opery Bałtyckiej.
A był to spektakl z gatunku tych, których się szybko nie zapomina. Imponujący w zamyśle kompozytorskim i inscenizacyjnym. Dowcipny, lekki, lecz bynajmniej nie błahy. Wysmakowany plastycznie. Świetnie poprowadzony na scenie. Forma opery komicznej, opery buffo, po którą sięgnął Penderecki wchodzi w dialog z tonacją szyderczą, prześmiewczą, w jakiej jest utrzymany Ubu król Alfreda {#au#620}Jarry'ego{/#}. "(...) Na tę brawurową farsę, napisaną przed ponad stu laty przez piętnastoletniego gimnazjalistę z francuskiej prowincji, składają się same atrakcje" - twierdzi Sergiusz Sterna-Wachowiak. Absurdalny komizm, soczyste dialogi, fabuła, która przewrotnie naśladuje dramaty historyczne Szekspira, najwyraźniej chyba przypominając "Makbeta". Jeżeli do tych gier z tradycją i konwencją, z naszymi wyobrażeniami rzeczywistości, gier pomiędzy tym, co dozwolone i zakazane, tym, co ugrzecznione i co skandaliczne dodamy całą gamę odwołań i przetworzeń motywów muzycznych, parodie dzieł, gatunków i stylów (również inscenizacyjnych), otrzymamy wtedy chociaż cień wyobrażenia tego kształtu, jaki proponują nam: Penderecki - kompozytor, wespół z Jerzym Jarockim autorem libretta (zresztą w języku niemieckim; prapremiera tej dwuaktowej opery odbyła się w lipcu 1991 r. na monachijskiej scenie) i Nazar - reżyser, współtwórca choreografii oraz oprawy scenograficznej (obok Zofii de Ines i Sławomira Lewczuka)
Spektakl rozpoczyna się i kończy obrazem wielkiej łodzi wiozącej scenicznych bohaterów, jako żywo przypomina to "Statek szaleńców" Hieronima Boscha. Jest też Maszyna do wymóżdżania w postaci ogromnej maszynki do mięsa. Jest Car podwójny, dwugłowy (na kształt carskiego orła) spuszczany na linach z góry sceny niczym kolosalny herb, żywy znak stworzony z rekwizytów, kostiumów, ciał aktorów i ich głosów. I tak dalej, dalej i dalej. Nietrudno się pogubić, gdyby tak wyliczać krok po kroku wszystkie obrazy, przywołanie, sparodiowane motywy, gatunki. "Ubu król" Pendereckiego i Nazara jest misterną konstrukcją utkaną z aluzji. Jest dziełem ogarniającym wielkie obszary historii muzyki, teatru i sztuk wizualnych zamkniętych w formę łatwo przyswajalną, atrakcyjną, jak mało która.
Tego "Ubu króla" widzę rozpiętego pomiędzy teatrem schyłku i teatrem pełni. Teatrem czasu wyczerpania sztuki, kiedy wszystko jest powtórzeniem, przetworzeniem, odwróceniem reguł, wypaczeniem kształtów i teatrem ogromnym, na miarę widowisk XVII-wiecznych, teatrem muzyki i malarstwa, który wręcz atakuje widza monumentalnością, rozmachem. Teatrem wygasania i teatrem wrzenia, bo w tym spektaklu aż kipi od dźwięków, kolorów, kostiumów, gestów. Trzeba patrzeć na niego szerzej, oceniając nie tylko w kategoriach przedstawienia operowego.
"Ubu król" przygotowany w Krakowie dla uczczenia sześćdziesiątych urodzin Krzysztofa Pendereckiego i uświetnienia obchodów setnej rocznicy powstania Teatru im. J. Słowackiego zagościł w Gdańsku w związku z półwieczem Teatru "Wybrzeże". Dzięki niemu objawił nam się Penderecki, jakiego znaliśmy mało albo nawet wcale, i Nazar, jakiego trójmiejska publiczność poznaje powoli z kolejnych inscenizacji. Po {#re#4587}"Weselu"{/#} sprowadzonym z warszawskiego Teatru Powszechnego, po świeżej, cieplej jeszcze realizacji {#re#6305}"Hamleta"{/#} mieliśmy przez chwilę "Ubu króla". Ach, cóż za bajda, bajda, bajda... - trzeba by powtórzyć za zgrają wesołych chłopaków z opery Pendereckiego.