Artykuły

Lwowskie tęsknoty

Majestatyczny patos tytułu "Lwów semper Fidelis" działa, obawiam się, trochę na niekorzyść widowiska: budzi brzydkie podejrzenie o koniunkturalizm. Bo, przepraszam, skąd nagle w lubelskim teatrze taka gorąca miłość do "zawsze wiernego" grodu? Utajniona mafia lwowska, czy raczej tylko zwykłe, gorączkowe szukanie atrakcji? Nasze teatry przymuszone, jak wszyscy, do zabiegania o klienta (o widza) w pierwszej kolejności sięgnęły po przynętę tradycyjną i zawsze niezawodną: po niecenzuralne do niedawna tematy. Najjaskrawszy przykład takiego myślenia znaleźć można w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, gdzie naprędce odkurzono bardzo starą i bardzo niemądrą ramotę Wacława Grabińskiego "Lenin" (Władca Kremla, cyniczny satrapa i bezwzględny demagog zatrudnia jako sekretarza ocalonego cudem Mikołaja II, skąd wiele uciech dla widza). Wiele czasu upłynie, nim teatry zrozumieją, że tego rodzaju polityczne bluźnierstwa nikogo już specjalnie nie mogą podniecić. Niemniej tu i ówdzie trwa wciąż licytacja odwagi w otwieraniu uchylonych już drzwi i Teatr im. Osterwy tak pusząc się - gdy już wolno - patosem lwowskiego zawołania sam wpisuje się, może mimochodem i niechcący, między tych, co sprawnie umieją łowić w żagle nowy wiatr. Nie dato się skromniej?

Może to nie ma aż takiego znaczenia. Ale mówię o tym, albowiem lubelsko-lwowskie przedstawienie - abstrahując od kwestii, na ile koniunkturalny był sam zamysł - jest czymś więcej, niż tylko łatwym wabieniem widowni na ponętny temat. To udany, taktowny i dobrze pomyślany spektakl. Tym mocniej więc razi wszelka nieproporcjonalność: nadmiar zadęcia, bądź szumny tytuł, dewiza szlachetna, ale krzycząca z afisza, jak polityczne hasło.

Wbrew określeniu w programie, lubelska inscenizacja nie jest - może na szczęście - "musicalem". Andrzej Rozhin nie napisał okolicznościowej sztuki na hafciarskich motywach, uszeregował tylko, właściwie bez dialogów czy wiążącego słowa, lwowskie piosenki, efektownie wydobywając ich różnobarwność, pomysłowość, także teatralność (niektóre z nich to gotowe, skończone inscenizacyjki). Powstało widowisko nawiązujące formą do pamiętnego schillerowskiego "Kramu z piosenkami''. A rolę porządkującą spełnia tu bardzo prosta rama reżyserska. Pierwszą część wieczora oddano całkowicie we władanie żywiołu lwowskiej zabawy: polek, sztajerów, fokstrotów, przekomarzanek i karykatur. Drugą część rozpoczyna krótka sekwencja wojenna (anachronizm, bo piosenki z i wojny, ale wiadomo, o którą wojnę chodzi). I po chwili wracają harce, humor, nieśmiertelny "Bal u weteranów" - ale wszystko jakby bledsze, oddalone, jakby widziane przez z lekka zmatowiałą szybę wspomnień. Coraz częściej między swawole wkrada się ton nostalgii, tęsknoty, rozpaczy; całość kończy kilka tekstów całkiem już współczesnych: dramatycznych, poważnych.

Bez celebrowanych deklaracji, bez przesadnego pietyzmu i rzewności, realizatorom przedstawienia udało się uchwycić sedno fenomenu lwowskiej kultury: wydobyć przede wszystkim jej niezwykłą radość życia, ciepłą życzliwość i ludzką serdeczność wobec bliźnich. Dalibóg niełatwo wskazać inny miejski folklor, który takimi określeniami można by scharakteryzować wyczerpująco. W lubelskim Lwowie ten urokliwy, niepowtarzalny hedonizm stał się jakby emocjonalnym punktem wyjścia przedstawienia: tu rodziła się żywiołowa wesołość tańców i swoboda groteskowych, parodystycznych wygłupów, dobroduszne śmianie się z innymi z siebie samego i życzliwy, nieco stoicki dystans wobec życiowych nieszczęść. A także silne, niezrywalne poczucie zadomowienia - osadzenia w środowisku, w otoczeniu, w swoim mieście. To poczucie właśnie nasyciło lwowskie teksty pisane z oddalenia, zza wielu granic (a choćby zza jednej, tej koło Przemyśla) miłością, bólem i rozpaczą, uczuciem głębokim i poruszającym, choć bez nienawiści nawet w gwałtownym okrzyku "Niech tę Jałtę trafi szlag!"

Reżyser potrafił - i to jedna z fundamentalnych zalet lubelskiej inscenizacji - precyzyjnie określić proporcje między liryką, dramatyzmem i zabawą, żywiołowością; przedstawienie jest harmonijne, wyważone, ile trzeba beztroskie, ile trzeba wzruszające. Zaś emocją, życiem nasycili je aktorzy - mocno odmłodzony zespół Teatru im. Osterwy. Większość wykonawców, jak się zdaje. Wysokiego Zamku na oczy nie widziała, aliści to właśnie - paradoksalnie - wyszło przedstawieniu na korzyść. Bo wprawdzie do szczegółów obyczajowych, kostiumów i rekwizytów, do precyzji słynnego "bałaku" rodowicie lwowiacy z pewnością zgłoszą pretensje - ale z drugiej strony lubelscy artyści, którzy miłości do zawsze wiernego grodu nie wynieśli z kołyski, od początku musieli uczyć się tej kultury: jej piękności, jej blasku, jej witalnej radości, serdeczności i ciepła. Tym skuteczniej umieli później przekazywać widowni te wartości, odbierając im przy okazji hermetyczność kultu "tylko dla krajanów". Bawiły kunsztowne etiudki charakterystyczne Hanny Pater, Marka Grabowskiego, Agnieszki Borowiec, Moniki Tyblewsklej, wzruszały dramatyczne songi i wiersze Joanny Morawskiej, Witolda Kopcia, Jana Wojciecha Krzyszczaka. A całe widowisko spajała przepięknie nakreślona przez Piotra Wysockiego postać starego, wąsatego lwowiaka, lirycznego, dowcipnego, czasem gorzkiego, ale nade wszystko przepojonego niezwykłym, pełnym delikatnego uroku, ludzkim ciepłem.

Tego ciepła, tej radości życia, tej dobrodusznej serdeczności, tego życzliwego dystansu do samego siebie i wszystkich wokół, muszą zazdrościć wszyscy oglądający w Lublinie "Lwów semper fidelis". Ta pełna miłości twórczość rodziła się w życiu, na miejscu, była kulturą lokalną niezwykłej żywotności. Nie ma dziś takich kultur - nie tylko z winy niemiłosiernie panującego nam dotąd u-stroju, ale i z innych przyczyn, choćby przez rewolucję audiowizualną. Ale na święcie takie kultury nie znikły ze szczętem. I u nas powinny się odrodzić - jako niezbędny składnik lokalnych społeczności. Tylko czy znajdzie się w tych społecznościach dosyć sił twórczych - oto pytanie, które musiał zadać sobie każdy podśpiewując w finale z lubelskim zespołem "Ni ma jak Lwów".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji