Artykuły

Sebastian Stankiewicz: Wiąż chce robić coś nowego

- Ostatnio tak naprawdę cieszę się z różnorodności. Są fabuły, są seriale, zaczynają się trochę inne role, jest też kabaret i teatr - mówi Sebastian Stankiewicz, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Rozśmieszał widzów w "La La Poland", "Uchu Prezesa" i Kabarecie na Koniec Świata. Wciąż go ciągnie do komedii, dołączył na przykład do obsady "Świata według Kiepskich". Ale cieszy się też, że zaczyna dostawać coraz więcej poważnych ról. Sebastian Stankiewicz ucieka z szufladki!

Ostatnio jesteś bardzo zajęty, ledwo udało się nam umówić na rozmowę.

- Cały czas jest jakaś praca, jeden maraton po drugim. Wróciłem właśnie z kolejnego, nad morzem kręciliśmy "Furiozę", potem pojechałem na kabareton w Opolu. Występowałem ze swoim Kabaretem na Koniec Świata, parodiowałem też Jarosława Gugałę - nagraliśmy wcześniej w studiu, jak prowadzę "Wydarzenia". A na koniec we Wrocławiu miałem pierwsze zdjęcia do "Świata według Kiepskich".

Dołączasz do obsady na stałe?

- Na ten sezon na pewno. Moja postać to będzie absztyfikant, który zakochuje się w Mariolce.

A kogo grasz w filmie "Furioza"?

- Gram Bułę, jednego z chłopaków Furiozy. Akcja dzieje się w Trójmieście, ekipa Furiozy to grupa kibicowska, składająca się z paru chłopaków, którzy jeżdżą na mecze, chodzą na ustawki. Staramy się pokazać, jak wygląda prawdziwe życie i struktura takiej grupy. Wcześniej nie grałem tego typu roli, więc tym bardziej jestem zadowolony, że trafiłem do tego filmu.

To już nie ma nic wspólnego z komedią, z którą do niedawna byłeś identyfikowany?

- Buła jest kolesiem, który żyje w swoim świecie i czasami reaguje niecodziennie, więc niektóre sytuacje z jego udziałem są komiczne, ale sam film jest poważny, oparty zresztą na prawdziwych relacjach kiboli, dziennikarzy czy agentów CBŚ.

Kiedy rozmawialiśmy na początku ubiegłego roku, miałeś w planach film z Marcinem Krzyształowiczem.

- Film już czeka na premierę - "Pan T". To dziejąca się w latach 50. historia pisarza nonkonformisty, który ze swoją specyficzną wrażliwością stara się żyć w tamtych czasach, w tamtym systemie. To film o poszukiwaniu wolności twórczej, która wtedy była trudna do osiągnięcia, co poniekąd odnosi się do świata, w którym obecnie przyszło nam żyć. Mój bohater to chłopak ze wsi, który przyjeżdża do wielkiego miasta i chce zrobić karierę, też chce pisać i Pan T. staje się dla niego mentorem. Ale pojawiają się dylematy, czy sprzedać Pana T. na SB, czy nie. Czy robić karierę po trupach, kosztem wszystkiego?

Jest jeszcze jeden film z Twoim udziałem, który będzie w kinach w tym roku.

- Tak, jest też "Ikar. Legenda Mietka Kosza" Macieja Pieprzycy. To przepiękna historia, znana w świecie muzycznym, jazzowym, o wybitnym pianiście improwizatorze, który powoli tracił wzrok. Zagrałem rolę, nazwijmy to zwykłego chłopa, który przychodzi do knajpy, w której Mietek Kosz grywał dorabiając sobie, i wszczyna awanturę, bo muzyka jazzowa nie pasuje mu do kotleta. A w przyszłym roku wejdzie do kin "Brigitte Bardot cudowna" Lecha Majewskiego. To przepiękne spotkanie z panem Lechem Majewskim, który jest, można powiedzieć, malarzem filmowym - historia chłopca, który poszukuje swojego ojca. Akcja dzieje się w hotelu, gdzie pojawiają się takie postacie, jak m.in. Brigitte Bardot czy Liz Taylor. Ja gram jednego z esbeków. Najważniejsze dla mnie w tym wszystkim jest to, że spotykam na planie i pracuję ze świetnymi artystami, aktorami i reżyserami, a historie są warte uwagi i godne opowiedzenia. Cieszy mnie bardzo, że zacząłem grać w takich fabułach.

Wygląda na to, że odchodzisz wreszcie od image'u aktora komediowego - tak, jak o tym marzyłeś. Półtora roku temu byłeś w szufladce...

- Tak, to była szufladka. A teraz? Rola w "Panu T." nie jest na pewno komediowa. I jest jedną z głównych. Tytułową rolę gra Paweł Wilczak, gra też Marysia Sobocińska, w drugoplanowych rolach mnóstwo świetnych aktorów. Większość z nich miała już niejedną główną rolę na koncie, więc trafiłem, można powiedzieć, do grupy z górnej półki aktorskiej. Zagrałem też w serialu "Ludzie i bogowie", który nakręcił Bodo Kox. Akcja dzieje się w latach 40., w czasie wojny. Dostałem rolę odbiegającą od mojego emploi. Gram szmalcownika, który sprzedaje Żydów Niemcom.

To wszystko już jest nakręcone - co czeka Cię teraz? "Świat według Kiepskich" i "Barwy szczęścia"?

- W "Barwach szczęścia" cały czas gram, ta postać rozwija się, zobaczymy, co mi nowego zaproponują scenarzyści. Lubię ten serial, mam bardzo dobrą partnerkę, Hanię Klepacką. Poza tym czekam na decyzję, czyj będzie kolejny sezon "La La Poland". Kabaret na Koniec Świata to świetna ekipa, wróciliśmy do swojej piwnicy przy Teatrze Dramatycznym, będziemy tam grać raz w miesiącu. Gram też w tym teatrze w spektaklach.

A plany filmowe?

- Pracuję ze swoim przyjacielem nad komedią, w której miałbym zagrać jedną z głównych ról, ale to jest jeszcze w sferze planów, szukania pieniędzy... Ostatnio tak naprawdę cieszę się z różnorodności. Są fabuły, są seriale, zaczynają się trochę inne role, jest też kabaret i teatr. Niedawno byłem na warsztatach ze studentami z łódzkiej filmówki, u pana Jana Jakuba Kolskiego, ośmiu reżyserów, jeden film, każdy miał jakąś scenę do zrealizowania. To też jest coś nowego, praca z młodymi ludźmi przy etiudzie. Uczymy się czegoś od siebie nawzajem, a w przyszłości może będziemy ze sobą pracować, więc dobrze się zaprzyjaźnić już teraz. Zrobiliśmy też z Wojtkiem Solarzem film "Okna, okna". Finansowany przez nas samych. Po raz pierwszy byłem więc koproducentem. Film teraz jeździ po festiwalach i ma się dobrze.

Czy dostajesz już tyle propozycji, że możesz przebierać w rolach?

- Moja agentka mówi: "Sebastian, musisz powoli nauczyć się odmawiać, żeby nie zejść na zawał. Bo ja nie rozciągnę czasu, nie zrobię pięćdziesięciu dni z trzydziestu w miesiącu!" (śmiech) Ale ja staram się robić dużo rzeczy. Moim marzeniem jest zagrać kiedyś w Hollywood.

A jak wspominasz udział w "Tańcu gwiazdami"?

- Krew, pot i łzy! (śmiech) Może komuś się wydaje, że tańczenie jest proste, ale to jest naprawdę mnóstwo ciężkiej pracy. Miałem bardzo wymagającą partnerkę, Janję Lesar, dużo się od niej nauczyłem, to profesjonalistka. Na początku treningu była 15-minutowa rozgrzewka, Joga i pilates, i ja już po niej byłem spocony, a potem trzeba było jeszcze pięć-sześć godzin tańczyć... Niesamowita przygoda, wyjście ze swojej strefy komfortu. Kolana mnie bolały, miałem zakwasy wszędzie, w takich miejscach, o których nigdy bym nie pomyślał, że mogą mięśnie boleć. Ale przy okazji udało mi się zrzucić 10 kilo i teraz chcę tylko zadbać, żeby nie wróciły. Cieszę się, że wziąłem w tym programie udział i jakbym dostał jeszcze raz propozycję, zrobiłbym to ponownie (śmiech)

Co robisz w wakacje? Odpoczywasz?

- Byłem cztery dni w Portugalii...

Rzeczywiście, długi urlop!

- Bo postanowiłem, że będę sobie robił takie "city break" - jak mam trzy czy cztery dni wolnego, to gdzieś wyskakuję, najlepiej za granicę, żeby na moment zmienić otoczenie, odciąć się od wszystkiego. W Portugalii, konkretnie w Porto, trafiłem na doroczną, wielką imprezę Festa de Sao Joao, podczas której ludzie tłumnie wychodzą na ulice, jedzą, piją... Kupuje się też kolorowe, plastikowe młotki, chodzi się po ulicach i stuka innych przechodniów po głowach - na szczęście! Nie widziałem nigdy tylu ludzi tak uśmiechniętych, którzy by dawali sobie szczęście, tłukąc się plastikowymi młotkami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji