Artykuły

W Teatrze im. Juliusza Osterwy "Strych"

Wieloletnia współpraca teatrów dramatycznych Egeru i Lublina, już po raz któryś zaowocowała znaczącym przedstawieniem. Tym razem jest to musical Gabora Pressera, Dusana Sztefanovity i Petera Horvatha "Strych" w reżyserii Laszlo Gali i Andrzeja Rozhina.

Idąc na przedstawienie trzeba zabrać ze sobą wrażliwość dziecka (jeżeli udało się ją jeszcze zachować) i dorosłą refleksję nad życiem i przemijaniem, jeżeli oczywiście len modus vivendi z losem i światem udało nam się wypracować i wszczepić w naszą filozofię życia na miejsce minionych ideałów.

Strych to przecież granica między rzeczywistością a światem marzenia. To miejsce, w którym najlepiej czuje się nic tylko poeta i malarz młodopolski, ale cala plejada artystów i marzycieli wszystkich epok - tam gromadzi się bohema artystyczna, tam wpadają uczeni, lekarze, adwokaci, dorożkarze, dziwki i wszyscy inni oblubieńcy wyobraźni i szaleństwa.

Na takim (bogatym scenograficznie!) strychu, a jednocześnie zarysowanym prostą kreską przez Petera Kastnera, odbywa się romantyczne spotkanie dwóch światów: świata rzeczywistości i świata baśni.

Temat i gatunek nic są wcale łatwe do zagrania, ale tu żegluga jest spójna, cel określony jasno. Dlatego też wiosła, z różną siłą napięcia, w jednakowym zgodnym rytmie uderzają o lustro wody. Cały zespół doskonale widać przy robocie, nikt nie odstaje, nikt nie wozi się za plecami kolegów, nie kalikuje z boku.

Największą radość sprawił widowni Cieć Tymulak Pana Synakiewicza, postać ze wszech miar komiczna w mimice, geście, ruchu i kostiumie, szczególnie w bardzo ciekawie napisanym i zaaranżowanym "Cieciowym tangu", z doskonale podanym, chrapliwie przeciąganym refrenem: "Ja lutuj rządze". Figura to pełna komizmu, ale pod cieciowym podartym swetrem czai się ogromny dramat osobisty, wypływający z ofiarnej służalczości i ślepego konformizmu, jak również braku tolerancji dla tych wszystkich zjawisk, które nowości i młodości "potrząsają kwiatem". W efekcie ginie przysypany gruzem swoich własnych donosów i sądów, które wracają jak bumerang ze spotęgowaną silą rażenia.

Dalej widzę duet wspaniałych policjantów, którzy bezbłędnie wygrywają tak często eksponowany w wielu dziełach komizm tego zawodu. Inspektor Pana Wysockiego i sierżant Tłuczek Pana Dobrowolskiego. Ten pierwszy to już legenda teatru i lubelskiej bohemy - aktor o szerokich możliwościach, chociaż często osadza się w jednobrzmiącej stylistyce ruchu scenicznego. Drugi z nich, niższy rangą, tworzy udaną, trafną i korespondującą z optyką widza, postać policjanta krzykacza podszytego tchórzem. Trafnie pomyślany ruch (skrzyżowanie scyzoryka i konika szachowego) polegający na przeróżnych gimnastycznych figurach.

Głównym jednak lokatorem i centralną postacią sztuki jest konstruktor-cybernetyk Bajt, zwany przez przyjaciół Bajtkiem, które to słowo jest i hasłem wywoławczym i określonym symbolem technizacji naszej epoki. To nie tylko jednostka informacyjna czy miara pojemności dysku - to już techniczna subkultura młodzieży i dzieci, to typ myślenia, bilet wstępu w XXI wiek.

I tu niezwykle sympatyczna rola Pana Łuchniaka - młodego zdolnego aktora, grającego na pełnym luzie, podbudowującego Bajtka w partiach wokalnych ciepłym tenorem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji