Artykuły

Jednak wcześniak

Bardzo sobie cenię prozę Redlińskiego: "Awans" i "Konopielka" łączą w sobie reporterską ostrość spojrzenia na wiejski zaścianek białostocki ze znakomitym darem dynamicznej fabularyzacji. Cieszyć mnie też musi fakt,że ten utalentowany prozaik wyraźnie garnie się ku scenie. Tyle, że do tej pory rzeczywiste sukcesy odnosi na niej jako dawca literackiego tworzywa dla inscenizatorów: Olga Lipińska i Maciej Englert bawili nas "Awansem". Grzegorz Mrówczyński pysznie udramatyzował "Konopielkę". Gdy Redliński sam próbuje wchodzić na scenę, czyni to krokiem dziwnie zesztywniałym. Tak było z "Jubileuszem", z "Czworokątem", tak jest i z "Wcześniakiem". Ta zabawna wedle autorskiego założenia, historyjka z morałem, mówiąca o tym jak ludzie wyrastają z własnych życiorysów,[ ] im staje się zbyt ciasno we własnej skórze, jak jajo poucza kurę, acz oboje mogą sobie co najwyżej pogdakać - ta historyjka zabawna jest jedynie w streszczeniu. Więc streszczać jej nie będę, niech widz sam pójdzie na Wolę i osądzi czy ten "Wcześniak" bawi. Taką wizytą zresztą doradzam. Redliński stanowi indywidualność na tyle plastyczną, że nawet jego teksty mniej udatne mają wiele momentów prawdziwie dowcipnych, wiele obserwacji głęboko trafnych. To przesłanie dla widza.

Samemu Redlińskiemu radzić bym nie śmiał, jestem pewien, że w swoim parciu ku scenie sam sobie poradzi z finiszem. I przyjdzie czas, gdy miast wcześniaków sypnie nam sześcioraczkami. Acz może właśnie przed tą łatwością w mnożeniu efektów warto by go było przestrzec. I jeszcze zwrócić uwagę na zasadność starej prawdy warsztatowej, iż farsowy gag, gdy sąsiaduje moralizatorską refleksją, wcale jej nie uczłowiecza, a przeciwnie - czyni ją pretensjonalną i nieprawdziwą. We "Wcześniaku" takich momentów sytuacyjnej nie prawdy jest sporo. Niemal tyle, co zgrabnych aforyzmów...

Teatr na Woli uczynił wiele, by sztuce Redlińskiego zagwarantować sukces. Janusz Zaorski ma już za sobą filmowy staż w obcowaniu z tworzywem tegoż autora, dowiódł, iż dobrze wyczuwa ten rodzaj skojarzeń, tę skalę obserwacji. Andrzej Krauze, jeden z najwybitniejszych grafików młodego pokolenia, znakomity karykaturzysta codzienności, którego rysunki dobrze znają czytelnicy "Kultury" i "Szpilek", zakomponował dla akcji "Wcześniaka" prawdziwie dowcipne tło, dokumentując dowodnie, iż nawet tak banalny krajobraz, jak wnętrze typowego M-3, można uczynić dogodną scenerią dla rozlicznych perypetii z życia współczesnej rodziny. W rodzinie brylowała Stanisława Celińska jako zadzierżysta, krzepka, pełna zaufania dla realności życia Synowa. Henryk Bąk na premierze zmagał się z paroksyzmami grypy, potrafił jednak przekazać wiele ze starczej tępoty swego Ojca, któremu frazes starcza za receptę, a talmudyczny upór za taktykę życiową (Andrzej Mrowiec jako Syn nie zdołał się, niestety, uporać z meandrycznością roli; hamletyzmy producenta gwoździł brzmiały w jego ustach niezbyt przekonywająco). Z polotem, prawdziwie dowcipnie naszkicował natomiast Jan Matyjaszkiewicz rolę Sąsiada, któremu tępy Ojciec każe kochać i sadzić jedynie szałwię, gdy Sąsiad kochał bratki.

Obsady dopełniali Grzegorz Wons (Wnusio), Adam Ferency (Lekarz), Wojciech Machnicki (Milicjant). Że ich wysiłki szły trochę w próżnię, o tym już było wyżej.

Decyzja teatru, by utalentowanemu powieściopisarzowi zabezpieczyć jednak kolejną lekcję ze złożoności działań scenicznych, zasługuje przecież na życzliwe odnotowanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji