Artykuły

Jedna ławeczka i dwa niespełnienia

W połowie stycznia na scenie Reduty w Teatrze im. Osterwy odbyła się premiera "Ławeczki" Aleksandra Gelmana, radzieckiego dramatopisarza i scenarzysty filmowego. Nazwisko autora kojarzy sic polskim widzom z głośną w nieodległych czasach sztuką "Protokół pewnego zebrania partyjnego", która trafiła do nas we wczesnych latach osiemdziesiątych, a więc była aktualna ze swą treścią na fali rozliczeń "góry" i "dołu" po zakładach pracy. Patrzono zatem na "Protokół" bardziej jako na przyczynek do dyskusji nad powodami demoralizacji narodu i sposobami uzdrowienia moralnego niż jako na dzieło sceniczne. Oczywiście, krytycy podejmowali także temat oceny walorów konstrukcyjnych tego rzadkiego w dzisiejszych czasach bądź co bądź Drodukcyiniaka. Głosy te jednak nikły wśród ocen dotyczących etyki zbuntowanej brygady i kierownictwa.

Dziś Gelman powraca do nas utworem znacznie mniej osadzonym w kontekście historycznym, bliższym prawdy o człowieku w jego indywidualnym wymiarze niż ludzkiej zbiorowości w skomplikowanej strukturze oddziaływań.

Cała akcja "Ławeczki', uproszczona nawet wobec "Protokołu", ogranicza się do prezentacji przypadkowego spotkania w parku w późny piątkowy wieczór dwojga ludzi - samotnej kobiety (Anna Świetlicka) i podpitego mężczyzny (Henryk Sobiechart). Ale chociaż towarzyszymy im tylko przez kawałek letniej nocy, poznajemy ich z całym bagażem życiowych doświadczeń i obciążeń. Bohaterowie odsłaniają się w przewrotny sposób, bo w kłamstwie, podczas fałszowania swoich biografii, przyjmowania wciąż nowych ról, które są w tym samym stopniu projekcją marzeń, co nieuchronną konsekwencją ich dotychczasowego życia.

Wartość tego przedstawienia stanowi właśnie fakt owej< wieloznaczności postaci, uzyskanej dzięki ciągłemu zaprzeczaniu przez nie własnym słowom. A widz ponad godzinę słucha tych kwestii, nie wiedząc, która z nich najprawdziwiej obrazuje tych ludzi, najpełniej wyraża intencje mówiącego. Przed publicznością otwierają się kolejne dna ludzkiej wiary w zatarcie bólu starych rozstań nowymi spotkaniami i kolejne piętra międzyludzkiego fałszu.

O żadnej wypowiedzi mężczyzny w tym przedstawieniu nie możemy wyrokować. czy to tylko taktyka podrywania. czy zwykły lęk przed obnażeniem siebie, uwikłanego w stare obowiązki i nowe tęsknoty. Każdy tłuff mężczyzny przebijany jest nowym zmyśleniem, zacierając tym samym granicę, jaka w jego postaci dzieli cwaniactwo od życiowego zagubienia.

Tym samym sposobem zbudowana jest sylwetka psychiczna Wiery, przechodzącej chwilami w skrajności - od kobieciątka posługującego się tanimi sztuczkami w zdobywaniu mężczyzny, przez deklarująca tolerancje wobec partnera kandydatkę na żonę i zaraz łamiącą podstawowe zasady zaufania, aż po zdolną do wspaniałomyślnego gestu przyjaźni kobietę w końcowej scenie z -ofiarowaniem klucza.

O interpretację kolejnych wcieleń bohaterów możemy się spierać, wykładać je na różne sposoby, odmiennie oceniać postawy, co stanowi zaletę każdej sztuki. Ten spektakl sygnalizuje problemy i prowokuje do rozpatrywania ich pod - różnymi kątami, sam jednak niczego nie rozstrzyga i nie feruje jednoznacznych wyroków wobec bohaterów dramatu. Wielka w tym zasługa autora tekstu, jednak ciężar tak skonstruowanego przedstawienia dźwiga na sobie dwójka aktorów, występujących w tej jednej dużej scenie przy tytułowej ławeczce. Akcji nie posuwają tu żadne wydarzenia zewnętrzne. Kształtują ją tylko słowa. Pulsowania serdeczności i wrogości, zaufania i obaw, ciągłych zbliżeń I oddaleń uczuciowych wyznaczają rytm spektaklu, stawiając tym samym trudne zadania aktorskie przed wykonawcami. Ponadto musieli oni podjąć starania, by postacie Gelmana miały, przy całej typowości cech. rys indywidualny, a - z drugiej strony - by jednak mówiły po trosze o każdym x nas, by wreszcie stały się świadectwem swoich czasów w rozumieniu socjologicznym.

Z zadania tego aktorzy wywiązali się każde na swój sposób. Rola mężczyzny poprowadzona została przez Henryka Sobiecharta realistycznie, natomiast Anna Świetlicka posłużyła się elementami przerysowań, oscylując w kierunku komedii. Dało to w efekcie dwie różne osobowości - bardziej "mroczną" kierowcy autobusu i trochę radośniejszą, naiwno-prostacką Wiery z zakładu pończoszniczego. Być może wynikło to z decyzji samych odtwórców ról i ich emploi, a może było koncepcja reżysera (Paweł Lizut).

W tym przedstawieniu wyjątkowo harmonijnie ich wysiłki są wspomagane przez scenografa (Stanisław Chrzanowski). Na pierwszy rzut oka scenografia wydaje się tak skromna, te nie ma co o niej mówić - parkowa ławka, jakiś pomnik i koniec. Bohaterowie też nie noszą kostiumów teatralnych, ubrani jak na co dzień. Ale to tylko pierwsze wrażenie. Potem rozumiemy, te ta bardzo pospolita tandetność ubioru i otoczenia dookreśla postaci, że dopowiada całą sytuację. Trzeba było wykazać wiele zrozumienia dla wpływu realiów życiowych na stosunki panujące między ludźmi i ich pragnienia, aby tok skromnymi środkami powiedzieć tak wiele.

Mała scena naszego teatru zaludniła się w tym przedstawieniu żywymi ludźmi, odtworzonymi przez myślących aktorów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji