Zabawa w Becketta
"Czekając na Godota" w reż. Antoniego Libery w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Ozonie.
"Czekając na Godota" w Teatrze Narodowym to bardzo kulturalne przedstawienie. Reżyser Antoni Libera zna na wylot każde słowo arcydzieła Samuela Becketta, aktorów prowadzi pewnie, stosując się do wskazówek autora, omija wszelkie zasadzki. Zbigniew Zamachowski i Wojciech Malajkat grają swe role tak, by wierna publiczność jeszcze bardziej polubiła swoich ulubieńców. Jerzy Radziwiłowicz cyzeluje tony głosu i wyrzuca z siebie potoki słów. Z ogólnego obrazu przyjemnego Becketta wyłamuje się tylko Jarosław Gajewski. Jako Lucky, tragarz Pozza, znajduje się pomiędzy życiem i śmiercią. Przeraża i wywołuje współczucie. Widać, że autorzy przedstawienia weszli w Becketta jak w masło. Zamachowski i Malajkat jako Estragon i Vladimir w tych samych strojach, z tymi
samymi minami i gestami, mogliby grać w jakiejś bulwarówce i znaczyłoby to dokładnie tyle samo. A Pozzo Radziwiłowicza to tylko jeszcze jedno formalne ćwiczenie wielkiego aktora. Zbyt gładkie to wszystko, zbyt przyjemne, zbyt kulturalne. Beckett Libery nie boli, nie uwiera, nikomu nie wadzi. Ulotniła się gdzieś nieubłagana ostrość fraz, ich okrutna, śmieszna gorycz. Może przyczyna tkwi w pewności artystów, że na "Godota" wystarczy sam warsztat, sama niewątpliwa sprawność. Zdecydowanie nie wystarczy. Dobrze usłyszeć ze sceny arcydzieło, ale na więcej satysfakcji tym razem liczyć nie możemy.