Artykuły

Hamlet jest akcją

"Hamlet" Williama Szekspira w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Marcelina Obarska w portalu Culture.pl.

Można zbliżyć się do Hamleta, usiąść przy stole z Gertrudą albo oglądać pojedynek z Laertesem, leżąc na dywanie. Kleczewska, inscenizując Szekspira, angażuje widzów w akcję. Dosłownie.

Co nowego można powiedzieć, wystawiając najsłynniejszą tragedię świata? Maja Kleczewska i Łukasz Chotkowski (dramaturg i współautor scenariusza scenicznego) nie silą się na "przepisywanie" Szekspira, ale też nie ukrywają, że nowe czasy potrzebują nowego Hamleta. W spektaklu Teatru Polskiego w Poznaniu w główną rolę wcielił się charyzmatyczny ukraiński aktor Roman Lutsky, artysta rewelacyjnie oddający zagubienie i samotność Szekspirowskiego bohatera, a zarazem niepozbawiony specyficznego "nerwu". Jego Hamlet jest wściekły, miota nim gniew - widoczny bardziej niż rozterki. Nie przypomina niezdecydowanego młodzieńca, ale samotnego wilka osaczonego wewnątrz nieprzyjaznych ścian zamku, na którym rozgrywa się zbiorowy obłęd. Dobrze znany tekst zaczyna zaś brzmieć nieco inaczej.

Szekspir w Rzeźni

Zacznijmy jednak od początku. Spektakl odbywa się w Starej Rzeźni na poznańskich Garbarach. Poprzemysłowy budynek sprzedany prywatnemu inwestorowi wkrótce zamieni się w nowoczesną, zrewitalizowaną przestrzeń. Zanim to jednak nastąpi, podniszczona Rzeźnia przez pewien czas będzie Elsynorem. Umieszczenie akcji w dawnym zakładzie wzniesionym w 1900 roku okazuje się strzałem w dziesiątkę, dzięki któremu Kleczewska wykracza poza utartą teatralną konwencję. Nie jesteśmy biernymi widzami, ale uczestnikami wydarzeń. Gośćmi w dziwacznym, rozpadającym się zamku, o którego wystrój zadbał Zbigniew Libera. Artysta postawił na oszczędne, ale wyraziste środki: niemal cała przestrzeń - łącznie ze ścianami - pokryta jest wykładziną w kolorze szkarłatu - królewskiej czerwieni i perskimi dywanami, efektownie udającymi zdobne arrasy. Do tego kilka ogromnych, plastikowych donic z roślinami i podestów, trochę mebli. "Najbogatszym" pomieszczeniem jest umeblowana po królewsku sypialnia - z wielkim łóżkiem, toaletką i szafą z lustrem.

Silent disco

Scenografia Libery oswaja zniszczoną przestrzeń dawnego miejsca kaźni zwierząt. Całość przypomina nieco marokański riad - zwłaszcza w połączeniu z palącym czerwcowym słońcem dobijającym się do okien Rzeźni. Kiedy wchodzimy do budynku, niewielka orkiestra już czeka. Aktorzy stoją rozproszeni, za chwilę zaczną wspólnie deklamować pierwsze słowa "Hamletmaszyny", słynnego tekstu niemieckiego dramaturga Heinera Müllera. "Byłem Hamletem. Stałem na brzegu i rozmawiałem z morzem PLEPLE, z tyłu za mną ruiny Europy" - wykrzyczane niemal zdanie rozbrzmiewa w przestronnym wnętrzu Rzeźni, której ruinę łagodzi elegancko i poważnie wyglądający zespół muzyczny wraz z dyrygentem. Ale patetyczny ton niknie, zostajemy poproszeni o włożenie słuchawek z trzema kanałami, między którymi - niczym na silent disco - będziemy mogli poruszać się przez cały spektakl.

Choć twórcy nazwali swojego "Hamleta" instalacją, zaskakuje on spójnością i linearnością akcji. Mimo że przez większość czasu rzeczywiście możemy przełączać się z kanału na kanał, podążając (dosłownie) za wybraną sytuacją, nietrudno jest śledzić "Hamleta" Kleczewskiej jako konsekwentną całość o logicznej fabule. Nie powiedziałabym też - wbrew temu, co czytamy w zapowiedzi - że uczestniczenie w przedstawieniu przypomina spacer po galerii. Tu nie mamy do czynienia ze statycznymi obiektami, które "ożywają" w spotkaniu z naszym spojrzeniem. U Kleczewskiej rzeczy zmieniają się dynamicznie, dzieją się niezależnie od nas - jak we współczesnym teatrze symultanicznym (w średniowieczu używano tego rodzaju sceny do pokazywania rozgrywających się równolegle historii biblijnych). Jednym z niewielu momentów, gdy wszystkie trzy kanały "zlały" się w jeden strumień było pojawienie się ducha ojca Hamleta. Złowieszczy głos na chwilę zapanował nad spektaklem, zapoczątkowując mściwe szaleństwo głównego bohatera.

Świat niejednorodny

"Hamlet" w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka został przez twórców potraktowany wyjątkowo łagodnie. Wypadki toczą się spójnie i łączą w znajomy ciąg. Tragedii Szekspira towarzyszy wspomniana "HamletMaszyna" - trudno zapewne oprzeć się pokusie włączenia w spektakl tekstu, w którym pada zdanie o ruinach Europy. To diagnoza, która nie potrzebuje dodatkowego podkreślenia innymi, bardziej współczesnymi tekstami - świetnie przedstawia ją Szekspirowski dramat i tekst Müllera z 1977 roku. Kleczewska i Chotkowski nie starali się jeszcze intensywniej uaktualnić scenariusza. Reżyserka postawiła natomiast na rozwiązania sceniczne: do przedstawienia zaangażowała aktorów i aktorki różnego pochodzenia. Wielokulturowa wymowa spektaklu jest jego niewątpliwym atutem, choć nie w pełni wykorzystanym. Twórcy pokazali nam koniec świata, jaki znamy - rzeczywistość nie jest już dłużej homogeniczna, a tożsamość musi szukać także innych punktów odniesienia, poza etniczną przynależnością.

Ten obcy?

O ile jednak ukraińscy artyści (obok Lutsky'ego, także Yurii Chebotarov, Daria Polunina i Oleh Serheyev) zostali obsadzeni w pełnoprawnych, wyrazistych rolach, o tyle Flaunette Mafa, Gamou Fall i Mandar Purandare przez większość czasu pozostają prawie niewidoczni - nie uczestniczą w głównych zdarzeniach, poruszają się po przestrzeni w oszczędnej choreografii. Razem z nimi występuje także sama choreografka (Kaya Kołodziejczyk w pozbawionym słów performansie przyciąga jednak uwagę swoją niezwykłą charyzmą). Dopiero w finale przedstawienia, stają w centrum uwagi, w intensywnym tańcu, któremu towarzyszy równie żywiołowy śpiew. "Hamlet" pokazuje zatem, że sama widzialność to nie wszystko. Mimo, zapewne, dobrych intencji, obecność osób o innym niż biały kolorze skóry może łatwo zostać wkluczona w paradoksalnie dyskryminującą narrację o niemym "obcym", któremu - nawet, gdy daje się przestrzeń - nie daje się głosu.

Włączenie artystów o innym pochodzeniu do procesu twórczego przybrało w tym wypadku dość anachroniczną formę. Dziś nie wystarczy stwierdzenie, że rzeczywistość jest różnorodna - trzeba pozwolić tej różnorodności zadziałać. Pole manewru dla wyłonionych w castingu aktorów i aktorek było ograniczone, nie tylko poprzez inscenizację (nie brali udziału w głównych wypadkach), ale i przez przypisane ich obecności znaczenia. Fortynbras - u Kleczewskiej w trzech osobach - przejmujący na końcu dramatu Elsynor, jest przedstawiony jako nieokiełznany żywioł wkraczający z hasłem "mam prawo do tej ziemi" na ustach. Tak, jakby twórcy chcieli pokazać triumfującą "dzikość" na tle ruin Europy, o których pisał Heiner Müller. To nie tylko zabieg mało wyrafinowany, ale i zamykający zaproszonych artystów w ramie "obcości". Tak, jakby to, co mają do zaoferowania kończyło się na różnicy etnicznej (co z pewnością jest jak najdalsze od prawdy).

Ciało widowni

Spektakl Kleczewskiej to teatr, który angażuje na wielu poziomach. Przede wszystkim angażuje także ciało. Jesteśmy, jako widzowie, wewnątrz historii - przyglądamy się jej, ale przyglądamy się jej z bliska, możemy w każdej chwili zdecydować, kiedy przystanąć na dłużej, kiedy odwrócić się i pójść w inną stronę. Wszystko to sprawia, że od tego immersyjnego spektaklu trudno się oderwać i - chociaż w jego trakcie dozwolone jest swobodne wchodzenie i wychodzenie z budynku Rzeźni - nie sposób zrobić sobie od tego wydarzenia przerwę. W opisie spektaklu czytamy "Hamlet nie jest widowiskiem, Hamlet jest akcją" i jest to stwierdzenie więcej niż adekwatne. Poznański "Hamlet" udowadnia, że wystawienie Szekspira może zamienić się dziś w spotkanie, niekoniecznie w kolejny teatralny pomnik lub niezrozumiały, wsobny labirynt. O ile nie wnosi niczego nowego jako manifest polityczny, o tyle wygrywa jako doświadczenie teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji