Artykuły

Upiór (PiS) w operze

Gdziekolwiek pojawi się widmo Prawa i Sprawiedliwości, zaraz czmychają stamtąd zacni ludzie. Chyba że wcześniej zostaną wyrzuceni. Dzieje się tak nawet tam, gdzie na pozór od polityki powinno być daleko, czyli w kulturze, a na dodatek w operze, muzie dalekiej od rzeczywistości - pisze Krzysztof Lubczyński w Trybunie.

Oto wybitny dyrygent Kazimierz Kord, dyrektor naczelny i muzyczny Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, złożył rezygnację z funkcji na ręce ministra kultury i dziedzictwa narodowego Kazimierza Michała Ujazdowskiego. W przesłanym PAP oświadczeniu ministerstwa napisano, że Kord uznał, iż "dotychczasowy model zarządzania instytucją przez dwóch niemal równorzędnych dyrektorów - naczelnego i artystycznego - nie sprawdził się". Kord miał stwierdzić, że nie widzi możliwości dalszej współpracy z dyrektorem artystycznym Mariuszem Trelińskim.

Obaj panowie stanowczo temu zaprzeczyli, choć zdawał się to sugerować sam Ujazdowski, natomiast na mieście (artystycznym) mówi się, że prawdziwym powodem dymisji Korda był jego krytyczny stosunek do pomysłu, by dyrektorem naczelnym opery został Janusz Pietkiewicz, bliski "człowiek od kultury" Lecha Kaczyńskiego w okresie, gdy był on prezydentem Warszawy.

Pietkiewicz to PiS-owski zagończyk, choć do partii Kaczyńskich formalnie nie należy. Nic więc dziwnego, że Kazimierz Kord, artysta o renomie międzynarodowej, nie zamierza dawać sobie, i to jeszcze w samej świątyni muzyki, dmuchać w kaszę jakimkolwiek PiS-owskim komisarzom. Kord został dyrektorem muzycznym Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w lipcu 2005 r., a po odwołaniu ze stanowiska dyrektora naczelnego teatru Sławomira Pietrasa objął także jego administracyjne obowiązki.

Działalność Korda z każdym miesiącem budziła coraz więcej aprobaty ze strony widzów i znawców sztuki operowej. Było to znamienne, zważywszy że Teatr Wielki od lat był na cenzurowanym jako scena artystycznie i kadrowo podupadła. Efektem tego była seria skandalicznych kłótni, głównie wokół personalnej obsady dyrekcji. Kord zyskał nawet miano architekta odradzającej się wysokiej pozycji Teatru Wielkiego w Warszawie.

Świadczył o tym choćby bardzo dobry odbiór trzech ostatnich ważnych premier ostatniego sezonu: "Wozzecka" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego, "La Boheme" w reż. Mariusza Trelińskiego oraz "Czarodziejskiego fletu" w inscenizacji Achima Freyera. Wszystko to dokonywało się w warunkach, gdy od pół roku, z winy ministra kultury i dziedzictwa narodowego, Teatr Wielki nie ma nowego dyrektora naczelnego, który uwoniłby artystów od zajmowania się problemami administracyjnymi Teatru Wielkiego. To z powodu indolencji Ujazdowskiego

artysta Kord musiał przez pół roku zajmować się (z całym szacunkiem) intendenturą. Być może Ujazdowski nie miał ani czasu, ani serca, by zająć się tą sprawą, bo od objęcia urzędu koncentrował się na przygotowywaniu polityki historycznej i projektowaniu Muzeum Historii Polski w Warszawie, dodajmy - muzeum prezentującego dzieje kraju w duchu wizji kreowanej przez PiS. "TRYBUNA" pisała o tym 4 maja w tekście "Minister eksponatów".

Co tam zatem sztuka wobec takich wiekopomnych zadań! Zamiast jednak zabrać się poważnie do mianowania poważnego dyrektora artystycznego Ujazdowski zachowuje się jak uczniak przyłapany na niecnocie i ratujący się z opresji poskarżeniem na innych. W tej sytuacji trudno dziwić się Kordowi, że stracił cierpliwość, a zobaczywszy na horyzoncie komisarza Kaczyńskich w roli dyrektora naczelnego wolał uciec, gdzie pieprz rośnie. Jako się rzekło, Pietkiewicz jest człowiekiem Lecha Kaczyńskiego. Trudno więc nie potraktować poważnie pogłosek, że spiritus movens pomysłu z Pietkiewiczem jest sam pan prezydent Kaczyński.

Cała ta sytuacja pokazuje, że w państwie Kaczyńskich żadna sfera życia nie może być wolna od ich lichej, intryganckiej i partyjnej polityki. Tyle tylko że chyba zapomnieli, że to opera a nie operetka, muza znacznie lżejsza i do tego podkasana.

Skądinąd idea polegająca na kierowaniu operą (a może i baletem) z Pałacu Prezydenckiego to ekstrawagancka koncepcja. Przypomina się historia Freda Kampinosa zwanego Szpicbródką, przedwojennego króla kasiarzy, który kupił teatr, by podkopać się z jego piwnicy pod bank. Niech się więc potem autorzy tej koncepcji nie dziwią, że Niemcy się z nich śmieją w swoich pisemkach satyrycznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji