Kartka z pamiętnika: Biczycki w Danii
Mój przyjaciel Biczycki był zawsze (i jest dotąd) przykładnym mężem i ojcem. Jako reżyser, aktor tudzież artysta filmowy zwiedził cały świat w służbie sztuki. Kiedy mu powierzono reżyserię operową w Kopenhadze, zabrał z sobą małżonkę i czteroletniego syna.
W Danii Biczycki udzielił dziecku niezbędnych pouczeń. - Tutaj jest monarchia - powiedział. - Prawdziwy król i królowa.
Z góry cieszył się wrażeniem, jakie wywoła. Zawiódł się jednak. - Eee tam, blagujesz... - powiedziało dziecko.
Biczycki zwierzył się ze zmartwienia duńskiemu koledze, który brał udział w próbach.
Kolega znalazł radę. - Za dwa tygodnie królowa urządza tradycyjny Kinder-ball. Postaram się o zaproszenie.
Przyjęcie odbyło się na pałacowej werandzie przy pięknej pogodzie. Królowa przechadzała się wśród gości rozmawiając z dziećmi, bawiąc to tu, to tam, dłużej i krócej. Była dobrze poinformowana, bo kiedy przedstawiono jej państwa Biczyckich, zwróciła się do młodego człowieka z pytaniem: No i co? - powiedziała. - Czy teraz wierzysz, że jestem królową?
- Nie wierzę - bez namysłu odparto dziecko.
Królowa się stropiła. Ale tylko na chwilę. - Poczekaj, zaraz wrócę.
Wróciła po dziesięciu minutach. Na głowie miała złotą koronę, na ramionach purpurowy płaszcz.
- A teraz wierzysz?
Biczycki syn zastanawiał się krótko. - Wszystko teatr!
Tym razem królowa stropiła się na dobre, ale zaraz zaczęła się śmiać: - Wszystko teatr, wszystko teatr, masz rację!
Śmiała się coraz bardziej, aż łzy popłynęły jej z oczu. - Wszystko teatr, wszystko teatr, masz rację! - wołała. - Masz rację, wszystko teatr!
Ta historia ma głębsze znaczenie - powiedziałem do przyjaciela. - Dziecko miało swoje racje, królowa, jak wolno się domyślać, także, ale jednak...
Biczycki nie dosłyszał, bo już opowiadał następną anegdotę.
listopad 1995