Artykuły

Za dużo rozczarowań

XIV Międzynarodowy Festiwal Sztuka Ulicy w Warszawie. Pisze Paulina Wilk w Rzeczpospolitej.

Zakończyła się XIV edycja festiwalu. Tym razem brakowało wielkich emocji. Tylko nieliczne spektakle poruszały. Ale na wszystkich były tłumy.

Pierwsi pod sceną, czyli na trawie lub chodniku, pojawiają się doświadczeni bywalcy. Przynoszą karimaty, koce, czasem butelkę wina. Wiedzą, że o dobre miejsce trzeba się postarać nawet godzinę przed spektaklem.

Wokół nich szybko rośnie tłum. I napięcie, bo wszyscy chcą widzieć dobrze, ale nikt nie chce ustąpić.

- Dziadku, usiądźcie! - krzyczy młody chłopak do starszego pana, który stanął na środku i wszystkim zasłania.

Nic z tego. Dopiero po kwadransie mężczyzna, który jest najwyraźniej znudzony przedstawieniem, odchodzi.

Ale są i optymistyczne obrazki: wysoki jak topola chłopak wpuszcza przed siebie grupkę niziutkich dziewczyn, ktoś odstępuje kawałek koca albo bierze na barana czyjeś dziecko.

Wszyscy czekają na spektakl zaciekawieni, bo trudno przewidzieć, co się wydarzy. Właśnie zaskoczenie jest największym atutem teatru ulicznego. Wiele zespołów potrafi zrobić coś z niczego, bez rekwizytów i scenografii stworzyć dynamiczne widowisko. Niestety - tym razem było sporo zawodu.

Przez trzy dni do namiotu na Polu Mokotowskim ustawiała się długa kolejka. Czeski teatr Divadlo Continuo przygotował poetycki spektakl "Zaćmienie". Zaczęło się ciekawie, od baśniowego tańca dłoni, którymi aktorzy powołali do życia człowieka-marionetkę. Drugą część spektaklu wypełnił taniec, ale zrobiło się zwyczajnie nudno.

Tak jak podczas "Glorii" ukraińskiego teatru Woskriesinnia. Brakowało tempa, dramaturgii. Czeska grupa Divadlo Kvelb pokazała "Kaspar Rek" - przypowiastkę o życiu i śmierci. Banalną, z dowcipem i trikami, które mogą rozśmieszyć tylko dzieci.

Jako fajerwerk festiwalu zapowiadano występ bębniarzy z francuskiej grupy Les Tambours du Bronx. Jednak sensacji nie było. Przyznaję, kilkunastu mężczyzn walących w metalowe beczki tak, że po koncercie nadają się tylko na złomowisko, robi wrażenie. Ale jedynie przez chwilę. Formuła koncertu, który miał udowodnić, że na samych bębnach można zagrać rockowy (ba, nawet heavymetalowy) utwór, szybko się wyczerpała.

Za to udał się wtorkowy wieczór na Agrykoli. Aktorzy z Belgii i Kostaryki zauroczyli przypowieścią o magicznych właściwościach kawy. Tradycyjną sztukę cyrkową - ognie, chodzenie po linie, kuglarstwo -pokazali w estetycznie przepysznej oprawie. Oglądaliśmy wyszukane stroje, doskonałe techniki ruchu i żonglerkę najwyższej próby. Wszystko to ozdobione muzyką na żywo.

Świetnie wypadli Francuzi z Cie Couleurs Mécaniques - dokonywali cudów na pneumatycznych szczudłach. Były skoki z trampoliny, salta, baletowa choreografia. I prawdziwa perła - przepiękny, karkołomny taniec na linie kilkanaście metrów nad ziemią. Zapierał dech, budził zazdrość.

Właśnie takich momentów mogłoby być więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji