Artykuły

Zdzisław Górski: Teatr Snów jest dziś w Polsce klasykiem teatru ulicznego.

Publiczność lubi spektakle plenerowe. Są widowiskowe, mają w sobie magię. Można chłonąć je w całości lub fragmentarycznie. Budzą naszą ciekawość, czasem dotykają naszych uczuć, skłaniają do przemyśleń. W programie festiwalu A Part znalazły się dwa takie spektakle. Jednym z nich jest "Remus" Teatru Snów (boisko Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, 9 czerwca, godz. 22). Ze Zdzisławem Górskim, reżyserem i założycielem Teatru Snów z Gdańska, rozmawia Marta Odziomek w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Marta Odziomek: Czy "Remus" powstał na kanwie jakiegoś tekstu literackiego?

Zdzisław Górski [na zdjęciu w "Remusie"]: Tak, na podstawie najbardziej znanej i najwybitniejszej powieści, jaka została napisana w języku kaszubskim. Chodzi o "Życie i przygody Remusa" autorstwa Aleksandra Majkowskiego. Jest to dość obszerna saga o licznych przygodach wędrownego sprzedawcy, z której wybraliśmy najbardziej uniwersalne, czytelne dla każdego widza historie. Poznaliśmy jej treść dzięki tłumaczeniu książki na język polski Lecha Bądkowskiego.

Dlaczego akurat ta powieść pana zainteresowała?

- W miejscowości Sominy na południowych Kaszubach znajduje się letnia pracownia Teatru Snów. To tutaj nasz zespół co weekend spotyka się na próbach w miesiącach od maja do października. Sominy są urokliwą wioską, która leży wśród lasów i nad niewielkim jeziorkiem Dywan. Najprawdopodobniej w okolicach tego jeziora, jak twierdzą badacze, wędrował bohater naszej opowieści. Dlaczego tak twierdzą? Otóż wokół jeziora były kiedyś dwa młyny, a pierwsza przygoda Remusa opisana w książce Majkowskiego ma miejsce w Zwadzie - miejscowości, gdzie pracowały takie dwa młyny. Przypuszczamy więc, że te historie działy się niedaleko nas, dlatego też postanowiliśmy zrealizować spektakl, którego bohaterem byłby ów wędrowny handlarz, który niegdyś spacerował po tych ziemiach.

Czyli była to postać autentyczna?

- Jak najbardziej. Pierwowzór sprzedawcy chodził po jarmarkach i domach. Krążył między Kaszubami południowymi i północnymi, docierał aż do Pucka. Sprzedawał ludziom książki i modlitewniki oraz różne drobiazgi dla kobiet potrzebne w gospodarstwach domowych. Działo się to w czasach niemieckiego zaboru.

Jakie przesłanie niesie "Remus"?

- Nasz bohater niby ponosi klęskę, bo przegrywa pojedynek z Czernikiem - Adwokatem Diabla, ale jego dziedzictwo pozostaje - jest przekazane kolejnym pokoleniom. Mówiąc "dziedzictwo", mam na myśli kulturę, którą stworzyli Kaszubi. I ona się ostała. Kaszubi mogą dziś kultywować swoje tradycje, mówić w swoim języku itp. Zatem Remus, mimo porażki, odnosi w jakimś sensie zwycięstwo. Tylko nie jest ono jego udziałem.

To spektakl o kaszubskiej tradycji?

- Pokazujemy zaledwie wycinki tego dziedzictwa. Mówimy o trudnościach, jakich Kaszubi doświadczali pod niemieckimi zaborami. W okresie powojennym też nie było im łatwo, ponieważ ówczesne komunistyczne władze uważały, że byli oni "ukrytą opcją niemiecką". Dopiero po 1989 r. sposób ich traktowania uległ zmianie. Dziś możliwe jest nauczanie języka kaszubskiego, kultura Kaszubów jest kultywowana.

Co to za kultura, oprócz tego niezrozumiałego języka?

- To także cały świat wyobrażeń, mitów i legend. Dokładnie opisuje go Majkowski w swojej powieści. My trochę do niego nawiązujemy, pokazując stolemów, czyli mitycznych przodków Kaszubów, wielkoludów, którymi być może były plemiona Gotów, duchy lasów kaszubskich i prezentując stosunek Kaszubów do śmierci i przeznaczenia.

Zanim zaczynamy przedstawienie, opowiadam o jego fabule i bohaterach, ponieważ powieść jest stosunkowo mało znana. Wyjaśniam też jeden z ważnych momentów dramaturgicznych - mówię o starym obrzędzie ścinania kani podczas nocy świętojańskiej. Dawniej ludność kaszubska wierzyła, że za suszę i wszystko, co złe, odpowiada ptak, kania ruda. Za to była ścinana. Tak wyglądał ten obrzęd do końca XIX wieku, potem - ze względu na to, że tych ptaków było coraz mniej - ścinana była symboliczne roślinność lub ptactwo domowe. U nas w spektaklu jest to rzeźba.

Jakie elementy teatru ulicznego wykorzystujecie, by tworzyć "ruchome obrazy"?

- Wszystkie! Poza tekstem. Przez ponad 30 lat istnienia Teatru Snów gadaliśmy do widzów bardzo rzadko. Czasem śpiewaliśmy piosenki. Używamy bardzo dynamicznych obrazów do przedstawiania naszych historii, ponieważ gramy zazwyczaj w dużych przestrzeniach, nie małych półokręgach, ale sporych owalach. Zmieniającym się obrazom, czyli sytuacjom, w dość dokładnie zagospodarowanej rekwizytami przestrzeni towarzyszy muzyka. Ona - podkreślam - jest jedną z "osób dramatu". Nie lubię, kiedy mówi się o muzyce, że jest ilustracją. Czasem, owszem, jest bardziej lub mniej odległa od przedstawianej sceny. ale zawsze ma jakąś rolę. Znani jesteśmy w środowisku artystycznym ze starannego dobierania muzyki.

Co do "Remusa" - w przestrzeni gry znajdują się m.in. stary wóz, kara, czyli taczka, i wspomniana rzeźba. No i są też szczudlarze, dzięki którym pewne obrazy wynosimy ponad głowy widzów. To wyniesienie wytwarza celowe napięcie między ludźmi a wyimaginowanymi, nieludzkimi postaciami. Łącznie elementy te tworzą specyfikę teatru ulicznego.

Widzów nie angażujemy bezpośrednio, nie wciągamy do akcji, co jest praktykowane np. w ulicznych klaunadach. Pozostawiamy ich w sytuacji świadka, na obrzeżu opowieści. Mają jej spokojnie i bezpiecznie towarzyszyć.

Premiera tego spektaklu odbyła się w 2009 roku. Czy on przez dekadę jakoś ewoluował?

- Czasem dokonujemy niewielkich zmian, które są przeważnie związane ze zmianą obsady. Rotacja w zespole, który istnieje od ponad 30 lat to sprawa nieuchronna. Kiedy dołączają do niego nowi artyści z ciekawymi umiejętnościami jak na przykład żonglerka, to staram się je wykorzystywać.

Czy ten spektakl jest "wizytówką" Teatru Snów?

- Można tak powiedzieć. Jesteśmy znani ze szczególnej stylistyki, na którą składają się elementy, które wcześniej wymieniłem. To, czego nie można opowiedzieć za pomocą słów, to atmosfera, klimat naszych spektakli. Jesteśmy teatrem poetyckim, działamy na widzów za pomocą metafory, ale mamy także świadomość tego, że zbyt długim obrazem też można "przegadać" całość. Dlatego wolimy konkret, nie ględzimy, nie wydłużamy niepotrzebnie naszych przedstawień.

Dlaczego zdecydował się pan na założenie teatru plenerowego?

- W 1983 roku po raz pierwszy przyjechałem na festiwal teatrów ulicznych do Jeleniej Góry. Był to wtedy sztandarowy, najważniejszy i jedyny taki festiwal uliczny w Polsce. Zauroczyłem się nim. Rok później z gdańskim teatrem TAKO na tym festiwalu wystąpiłem, a w 1987 roku zadebiutowaliśmy w Jeleniej Górze jako Teatr Snów, choć istnieje on już od 1983 roku, jednak przez te kilka pierwszych lat zajmowaliśmy się innego rodzaju teatrem.

Pamiętam, że klimat festiwalu w Jeleniej Górze był niezwykły, odbywał się zresztą nie tylko w tym mieście, ale także w kilku urokliwych miejscowościach. Mieliśmy okazję jako początkujący aktorzy oglądać rozmaite zespoły - zarówno klaunów, one-man shows, jak i duże zespoły specjalizujące się w widowiskowych spektaklach. Zachciało mi się samodzielnie robić takie przedstawienia. No i się udało. Zaczęliśmy być kojarzeni przez widzów i zapraszani na kolejne festiwale

Przełomem był 1989 rok - czyli równo 30 lat temu. Na początku sierpnia wystawiliśmy spektakl "Republika marzeń". Został on na festiwalu w Jeleniej Górze uznany za najlepszy! Poszła w świat fama, że to jest dobre.

Zaczęliśmy nad nim pracę po słynnych, częściowo wolnych wyborach czerwcowych. Spektakl inspirowany był jednym z opowiadania Bruno Schulza, trafił w swój czas, było w nim wiele nadziei na lepsze jutro, ale opowiadał też o tym, że nie wszystkie marzenia się spełniają. Był w jakiś sposób proroczy - patrząc z perspektywy lat... Graliśmy go przez kolejne 15 lat, wyniósł nas na szczyty teatru ulicznego wówczas.

To właśnie Bruno Schulz i jego twórczość ugruntowały nasza stylistykę. Kolejny ze spektakl "Sanatorium" - inspirowany "Sanatorium pod Klepsydrą" ukierunkował nas. Schulzowskie obrazowanie wpłynęła na mnie - jako lidera teatru, autora scenariuszy, reżysera i aktora.

Nie waham się użyć twierdzenia, że Teatr Snów jest dziś w Polsce klasykiem teatru ulicznego.

Czy dziś teatr plenerowy cieszy się takim samym uznaniem jak kilka dekad wstecz?

- Myślę, że nie ma tu mowy o żadnym kryzysie. Obserwuję ten rodzaj teatru i uważa, że każdego sezonu powstaje kilka ciekawych spektakli. I mają gdzie być prezentowane, bo wciąż jest sporo cieszących się popularnością festiwali teatrów ulicznych na mapie naszego kraju. Niemniej, czołówka teatru ulicznego w Polsce wygląda od wielu lat tak samo. Tworzą ją takie teatry jak Biuro Podróży i Ósmego Dnia z Poznania, KTO z Krakowa, Akt z Warszawy no i nasz Teatr Snów z Gdańska.

Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu niezależnego teatru ulicznego?

- Po latach mogę powiedzieć, że utrzymanie poziomu mimo rotacji aktorów no i zdobywanie środków na podstawowe potrzeby zespołu czyli sprzęt i kolejne premiery.

Wstęp na spektakl jest wolny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji