Artykuły

Posłanie od Herlinga

Na stulecie urodzin Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (20 maja) TVP Kultura przywołała klejnot. Przedstawienie "Portret wenecki", według świeżo wtedy wydanego opowiadania pisarza, wystawiła w 1998 r. w Teatrze Telewizji Agnieszka Lipiec-Wróblewska. Reżyserka o dużej filologicznej wrażliwości znalazła idealny język teatralno-telewizyjny dla tej prozy. Po 21 latach ogląda się to na wstrzymanym oddechu - pisze Piotr Zaremba w tygodniku Sieci.

Ale zacząć wypada od postaci autora, bardzo ważnego dla mojego pokolenia. Jego "Inny świat", o pobycie w łagrze sowieckim, to była lekcja nie tylko antykomunizmu, ale i człowieczeństwa. W latach 80. Herling, polityczny emigrant, uczył nas historycznej pamięci, ale też pryncypialnej postawy wobec aktualnego reżymu peerelowskiego. Trudno zapomnieć piękny, stanowczy język, jakim nawoływał nas, mnie, do sprzeciwu wobec Jaruzelskiego. W latach 90. upierał się przy pamięci nadał. Wbrew Michnikowi z jego pomysłem na relatywizację.

A zarazem po latach powinien być ciekawym przykładem dla obu stron plemiennej wojny w Polsce. Socjalista żydowskiego pochodzenia trwający przy najpiękniejszej wersji polskiego patriotyzmu to wyrzut sumienia dla upiększaczy Polski Ludowej. Ale też ta jego tożsamość, człowieka choćby krytycznego wobec polskiego Kościoła, powinna uczyć, że nie ma jednego modelu polskości.

Ta opowieść jest niesamowita. Żołnierz Andersa (czyli sam Gustaw) trafia po wojnie do Wenecji. Mieszka w zrujnowanym domku włoskiej hrabiny, która jest genialną kopistką tamtejszego malarstwa, a równocześnie matką czekającą na syna, który nie wrócił z wojny. Żołnierz zakochuje się w niej. O czym to jest? O miłości mężczyzny do kobiety, miłości beznadziejnej, ale też o miłości matczynej, jeszcze tragiczniejszej. O potędze malarstwa, ale nade wszystko o tajemnicy ludzkiej duszy, w której czai się wielkie zło.

Tak to przyrządziła Lipiec-Wróblewska, początkowo prawie leniwie, ze smakiem, z pięknymi widoczkami (na ile pozwala telewizyjny budżet), a potem z tragicznym spiętrzeniem akcji. Samo słowo jest tu równie ważne, jak dzianie się, ale może jeszcze ważniejsze stają się milczenie, cisza, niepokój.

A jest w tej kameralnej fabułce i lekcja historii. Przyzwyczailiśmy się lekceważyć Włochów z czasów II wojny światowej, Mussolini nie zrobił z nich wojowników, potem poddawali się całymi masami. Zapomnieliśmy, że były i inne Włochy, z lat 1943-1945 - okrutnej wojny domowej między faszystowską Republiką Salo zbudowaną pod protektoratem Niemców przez duce a antyfaszystowskimi partyzantami. Tam nie było operetkowych fryzjerów i śpiewaków, było za to dużo irracjonalnej zaciekłości. Herling nawiązuje do tych zdarzeń, patrząc na dokładkę z perspektywy człowieka przerażonego innymi okrucieństwami, tymi z jego własnych losów.

Pięknie to zostało opowiedziane, ale to nie jest piękno akademickie, ulizane. Jest w nim groza. Młodego Gustawa zagrał początkujący wtedy Piotr Adamczyk i zrobił to świetnie. Starego - Gustaw Holoubek. Mogła kogoś drażnić jego maniera naginania postaci do własnej osobowości, ale narratorem był przewybornym, mądrym. Joanna Szczepkowska przestała już być młodziutką ślicznotką z dołeczkami. Stała się jako Contessa tragiczką pełną gębą. A poza tym Zofia Rysiówna, Mariusz Benoit, przez moment Bartosz Opania. Oglądałem ich wszystkich z podziwem, ale myślałem też o samym Herlingu. Zostawił nam ważne, choć niedopowiedziane posłanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji