Artykuły

T E A T R. GRUBE RYBY (Teatr Narodowy)

Zaznaczający się od lat kilku renesans Bałuckiego jest zjawiskiem bardzo charakterystycznym. Jeśli trzeba, by go ocenić z punktu widzenia rozwoju naszej kultury, trudno by postawić wyłącznie znak dodatni lub wyłącznie ujemny. Sprawa jest skomplikowana. Z jednej strony byłoby pożyteczniej, gdyby spuściznę Bałuckiego, pomnik polskiej bezdziejowości, apoteozę sytego, zadowolonego z siebie mieszczaństwa, wolnego od trosk społecznych czy narodowych, dawkowano raczej oszczędnie, zwłaszcza jeśli tego autora mamy podawać za następcę Fredry.

Duch komedii Bałuckiego, ciasnota jego wyobraźni rozmija się z kierunkiem, jaki musimy nadać psychice współczesnego Polaka. Z drugiej strony nawrót do Bałuckiego zdaje się mieć charakter nawrotu do swojszczyzny, leży na linii procesu pogłębienia nacjonalizacji szerokich mas. Ten instynkt swojszczyzny nie dojrzał jeszcze do tego, aby reagować dość silnie na najwyższe wzniesienia narodowego dramatu: wiele znakomitych dzieł naszej literatury dramatycznej nie widziało jeszcze nigdy "światła kinkietów", los Słowackiego, Krasińskiego i Wyspiańskiego jest po prostu żałosny.

Ale Fredro zdobywa już coraz szersze masy, a Bałucki wchodzi w okres wyraźnej popularności, rozszerzając znacznie krąg widzów, zdobywając dla teatru środowiska społeczne, na które długo jeszcze musielibyśmy czekać. Tak więc bilans jest niejasny: co zyskujemy na ilości, to tracimy zarazem na jakości. Coraz liczniejsze rzesze przekraczają próg teatru, stając się podatne .na wpływ sztuki, ale - narazie - spotykają na scenie świat myśli i styl życia, którego propaganda jest raczej społecznie niepożądane.

"Grube ryby" nie różnią się pod tym względem od innych sztuk Bałuckiego. Bardziej wyrobione oko dojrzy w nich może satyrę na mieszczaństwo, ale ktoś, kto nie ma odpowiedniej perspektywy historycznej, kto nie powiąże zawartości ideowej komedii z naporem współczesnych jej problematów społecznych i narodowych, nie wyciągnie z niej żadnej lekcji i da się uśpić przyzwalającej aprobacie autora. Cechą Bałuckiego jest, że świat mieszczański ogląda z w e w n ą t r z, nic z zewnątrz, przez co środowisko komedii wydaje się suwerenne, pełne i doskonałe. Nie mamy go z czyni porównać, nie wynika więc, sugestia jego skrzywienia chicznego, jego niedorozwoju.

Są to komedyjki na użytek samego mieszczaństwa, nie satyry na mieszczaństwo, żadna z tych komedii nic urażała w niczym widza, dla którego była pisana (czego np. nie można by powiedzieć o Blizińskim) a satyra nie wywołująca rumieńca wstydu nic jest wcale satyrą. "Rozbitki" chłostały warstwę ziemiańską może nawet ze zbytnim czarnowidztwem, "Grube ryby" nie kuszą się choćby o pobłażliwą ironię, mieszczanin przełyka je gładko, jak podlanego masełkiem sandacza lub karpia na słodko.

Można nawet zwątpić o "mieszczańskości" tej komedii, mieszczańskości w sensie głębszym, nić tylko jako tła dla akcji. Zresztą i to tło i ta akcja nie są typowo mieszczańskie. Stary ramol swatający dwie młode panny dwu innym ramolom mógłby się zdarzyć w każdym innym środowisku, w szlacheckim, i chłopskim, i robotniczym. O prawdziwej mieszczańskości czy szlacheckości można mówić dopiero wtedy, kiedy autor zajmie postawę krytyczną wobec danej sfery, mniejsza o to czy negatywną, czy pozytywną. Dzieje się to zwykle przez zastosowanie jakiegoś odczynnika socjologicznego, np. przez wprowadzenie do danego środowiska przedstawiciela zupełnie innej warstwy, metoda używana na całej przestrzeni komedii polskiej od Zabłockiego po Szaniawskiego, ale obca autorowi "Grubych ryb" lub stosowana mechanicznie, bez żadnego tertium comparatienis.

Jeśli by te uwagi były słuszne, wynikałyby stąd ważne konsekwencje dla reżysera. Bo inne dziś musimy stosować wobec teatru sprawdziany, dziś, gdy przedstawienie ogląda 100 tysięcy widzów, niż wówczas, gdy sztuka osiągała kilka czy kilkanaście przedstawień. Reżyseria nie może dziś dbać tylko o doskonałość swego rzemiosła, lecz rozwiązywać swe zadanie pod kątem ogólnych potrzeb kulturalnych. W sztukach takich, gdzie autor poskąpił ideowego wyznacznika, reżyser winien ustawić przedstawienie taką stroną do widza, aby wyobraźni narzucała się po-nad tekstem "wielka metafora" utworu, żeby przemawiał nie tylko mozaiką szczegółów, ale także jako całość, budząc jakieś określone przeżycie - niechęci czy uznania - wobec określonej rzeczywistości.

Przedstawienie w Teatrze Narodowym nie wytwarza takiej sugestii. Jest przykładem reżyserii fachowej, nie ideowej. Jest barwne, żywe, bogate, ale puste. Przemyślane w szczegółach, ale, niestety, tylko w szczegółach. Wciąga widza w swój światek i zdobywa dla niego aprobatę, zamiast wytwarzać dystans, jak między planetą a planetą. Tak jest, ale nie sposób orzec, czy odpowiedzialność za to spada na reżysera p. Zelwerowicza. Być może przecież, że "Grube ryby" nie dadzą się w ogóle rozwiązać na scenie ideowo, że muszą pozo-stać komedyjką bezduszną, mogącą budzić śmiech, ale straconą dla budowania polskiej świadomości społeczno - kulturalnej. Wtedy, istotnie, nie pozostawałoby nic innego, jak zabawić się w kreacje aktorskie, to, co właśnie zastosowano w Teatrze Narodowym i co wypadło naogół wyśmienicie.

Głośną rolę Wistowskiego gra (po Frenklu) p. Leszczyński. Postać zbudowana jest finezyjnie, ale z dużym ryzykiem. Artysta nadał Wistowskiemu powierzchowność raczej niesympatyczną. Mija kilka scen, zanim z figury zaczyna emanować "ciepło", zanim P. Leszczyński "wychodzi na swoje". Ale kiedy wreszcie rola chwyta, podziw nasz wzrasta z każdą chwilą. Cóż to za kopalnia znakomitych szczegółów, cóż za nieomylność w odczuciu granic, jaka wzorowa praca konstrukcyjna! P. Leszczyński doszedł do swego sukcesu dużym kosztem, ale jak zwykle w takich wypadkach, sukces jest zupełny.

Pagatowicza (po Kamińskim) gra p. Stanisławski nienaganną techniką. Szybciej niż p. Leszczyński zdobywa widza, ale też szybciej wypada z orbity naszej uwagi. Cechuje go jak gdyby jakiś chłód, podobnie zresztą jak P. Zelwerowicza w roli Ciaputkiewicza, bardzo zabawnego w swoich gierkach, ale nie umiejącego rozgrzać publiczności, przeciągającego wyraźnie strunę. Dobre figury stworzyli pp. Fritsche i Brydziński, natomiast panie wypadły znacznie słabiej. P. Dulęba wniosła do roli Ciaputkiewiczowej niepokojący nastrój demencji, p. Żeliska była za bardzo szczwana, jak na panienkę z pensji, p. Kurylukówna zbyt sentymentalną, jak na amatorkę sukni z ogonem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji