Artykuły

"Człowiek z Manufaktury" u siebie

"Człowiek z Manufaktury" Rafała Janiaka w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi, wersja plenerowa. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Operę o Izraelu Poznańskim i pofabrycznej Łodzi oglądały w centrum handlowo-rozrywkowym tłumy. Manufaktura zaprosiła na widowisko również dawne pracownice zakładów Poltex. Artystów nagrodzono długimi owacjami.

To finalizacja projektu, który cztery lata temu rozpoczął Paweł Gabara, na dobry start dyrektorowania Teatrem Wielkim w Łodzi.

Wymyślił, że miastu brakuje oryginalnego dzieła operowego i ogłosił konkurs, opiekę nad nim przekazując Krzysztofowi Korwin-Piotrowskiemu. W jury zasiadł m.in. wybitny kompozytor Krzysztof Penderecki.

Wygrał trzydziestokilkuletni, bardzo uzdolniony Rafał Janiak, a napisanie libretta zlecono cenionej dramaturżce Małgorzacie Sikorskiej-Miszczuk. Prapremierę zaprezentowaną w Teatrze Wielkim można niebezkrytycznie uznać za sukces, komplementowała ją np. Dorota Szwarcman. Z okazji trzynastolecia Manufaktury, w Noc Muzeów, łodzianie oglądali plenerową wersję dzieła, niewiele różniącą się od oryginału.

W warstwie muzycznej i fabularnej "Człowiek z Manufaktury" pozostał sobą. Akt pierwszy otworzyła stylizowana na ożywiony obraz scena śmierci Izraela Poznańskiego (w tej roli świetny Stanisław Kierner, podobno już identyfikowany w mieście z Poznańskim), a zastosowanie tej ramy uzasadnia niepewny status wydarzeń scenicznych - prawda to, czy senny majak? O duszę fabrykanta walczą cnota i występek, uosobione w postaciach Zofii (Małgorzata Walewska, w świetnej formie) i Przybysza. Tego ostatniego zagrał znów Michał Barczak, jeszcze udatniej, niż w trakcie prapremiery. To zdecydowanie najlepsza kreacja w "Człowieku z Manufaktury", choć mówiona (i genialnie interpretowana ruchowo). Brawa też dla kontratenora Michała Sławeckiego za pełne werwy odegranie Konia-Marynarza. Tym razem obyło się bez prawdziwego zwierzęcia (na scenie TW na moment pojawia się żywy koń), którego zastąpił obraz z rzutnika (przywodzący na myśl Stajnię Jednorożców).

Nowością była przede wszystkim rola Wojciecha Pszoniaka, którego do projektu zaprosił Korwin-Piotrowski, z myślą o postaci Moryca Welta z "Ziemi obiecanej" Wajdy. Udział w prapremierze uniemożliwiły mu inne zobowiązania zawodowe. W Manufakturze Pszoniak ze swadą wcielił się w Prokuratora, który w drugim akcie oskarża dyrektora fabryki o malwersacje finansowe.

Dyrygował autor, z energią i w skupieniu. Widowisko się udało, szczęśliwie dopisała też pogoda (złośliwcy zapowiadali "Człowieka w deszczu"). Dobrze, że spektakl był otwarty dla wszystkich - plenerowe opery, np. te organizowane przez Operę Wrocławską, z reguły są płatne. Miejsce prezentacji utrudniało nieco skupienie się na muzyce (w Manufakturze toczyło się nocne życie), ale nadawało spektaklowi kontekstu. Nie był to może spektakl site-specific, bo jednak aktorzy prezentowali się na ustawionej na rynku scenie, w przestrzeni nie do końca otwartej, ale na pewno możliwość posłuchania historii Poznańskiego w jego dawnym imperium to cenne doświadczenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji