Artykuły

Na zakręcie

- Polski teatr chce być enklawą profesjonalizmu. Na świecie już jest inaczej. Tam do teatru robi się takie same castingi jak do filmu czy serialu. Przychodzi na nie kto chce - mówi GRAŻYNA ROGOWSKA, aktorka Teatru Kochanowskiego w Opolu.

Grażyna Rogowska (33 lata) - urodzona w Opolu, opuściła w dzieciństwie nasze miasto, by wrócić do niego w 1995 roku, gdy dostała etat w Teatrze im. Jana Kochanowskiego. Zawodu uczyła się w prywatnym studiu aktorskim "AS" w Warszawie. Dyplom aktorski Związku Arystów Scen Polskich uzyskała w 1997 roku. Ostatnio oglądaśmy ją w rolach: Szatana w "Matce Joannie od Aniołów", Iriny w "Trzech siostrach", PO CO w "god. com" (za którą dostała Złotą Maskę 2006) oraz w recitalu pieśni żydowskiej "Sztika. Muzyczna opowieść".

Lubi pani proste drogi do celu?

- Od 17. roku życia, gdy opuściłam dom rodzinny, moja droga była nietypowa i trudna, ale zawsze dokonywałam bardzo świadomych wyborów. Po trzeciej klasie liceum, bez matury i wbrew obawom rodziny, że źle skończę, wyjechałam do Warszawy. Zaczęłam tam naukę w pierwszym w Polsce prywatnym studiu aktorskim AS. Wpadłam w świat ludzi pochłoniętych teatrem. To była fascynacja tak silna, jak największy fanatyzm religijny. Dwa lata później, gdy ukończyłam naukę - a po drodze zrobiłam też maturę - zadzwoniłam do Teatru Nowego w Poznaniu i powiedziałam dyrektorowi, że chcę się zaangażować. O tak, po prostu. Taka byłam naiwna.

A on poradził pani dorosnąć i skończyć szkołę teatralną?

- Po pierwsze powiedział, że nie jestem żadną aktorką, a potem poradził. Byłam oburzona i jednym, i drugim.

Dlaczego nie posłuchała pani dobrej rady?

- Bo byłam uparta. Z grupą przyjaciół ze studia pojechaliśmy do Puław tworzyć nasz teatr marzeń. W tamtejszym Domu Chemika Wszystko robiliśmy sami. nawet bilety sprzedawaliśmy. Spaliśmy w garderobach, nierzadko głodując. Dobrzy ludzie z miasta przynosili nam jedzenie. To trwało dwa lata. Piękne czasy.

Jak trafiła pani do Opola?

- Na poczcie w Puławach jedną z dwóch książek telefonicznych była książka opolska. Zadzwoniłam do teatru z prośbą o angaż. Ówczesny dyrektor, Jan Feusette, powiedział, że mogę przyjechać na rozmowę, ale on mnie i tak nie przyjmie, bo bez dyplomu nie może. Zaryzykowałam. Po trzech godzinach rozmowy dyrektor zgodził się mnie przyjąć, jako adeptkę. Księgowa przypomniała sobie, że kiedyś w teatrze coś takiego funkcjonowało.

Miała pani szczęście.

- Ale początki były bardzo trudne. Aktorzy nie akceptowali w swoim gronie amatorki. W pierwszej rólce, w "Królowej przedmieścia", zobaczył mnie Jan Szurmiej, który miał tu robić "Anię z Zielonego Wzgórza". Obsada była już co prawda ustalona i kto inny miał grać główną rolę, ale on się uparł, że Anią mam być ja. Jaki to był skandal! Potem dzięki roli Ani zdałam eksternistyczny egzamin aktorski i zdobyłam upragniony dyplom. Wcześniej - zaraz po premierze - zaakceptowali mnie koledzy.

Czego bardziej nie lubi się w teatrze - braku talentu, czy braku papieru?

- Polski teatr chce być enklawą profesjonalizmu. Na świecie już jest inaczej. Tam do teatru robi się takie same castingi jak do filmu czy serialu. Przychodzi na nie. kto chce - aktor po Królewskiej Akademii Teatralnej i sprzątaczka. I jeśli sprzątaczka okaże się lepsza, to ona zostanie obsadzona

Od debiutu zagrała pani wiele wspaniałych ról, zdobyła wiele nagród. Co daje pani teatr?

- Daje mi powód do nieustannego zastanawiania się nad istotą życia, śmierci, istnienia, rozumienia drugiego człowieka i samej siebie. Lubię analizować rzeczywistość. Sam teatr do tego nie wystarcza, dlatego zrobiłam podyplomowe studia filozoficzne i zaczęłam studia doktoranckie. To mnie pociąga. Żyję po to, by zrozumieć siebie i innych, a teatr daje do tego znakomite narzędzia. Pozwala dotknąć niesamowitych tajemnic, pozwala na chwile olśnienia i odkrycia.

O tym opowiada pani młodziutkim dziewczynom, które chcą się przygotować do szkoły teatralnej?

- Także o tym, że w naturze aktora jest rodzaj ekshibicjonizmu, by wywlec swoje emocje, to co boli. Że to rodzaj psychoterapii dla każdego z nas, bo do teatru nie trafiają normalni ludzie, a jak trafią, to, szybko uciekają. Mówię im też, że teatr to machina - wciągająca i trująca. Jak się raz wpadnie, to się człowiek zatruwa na całe życie.

Czym się płaci za bycie w teatrze w takim małym mieście jak Opole?

- Przede wszystkim życiem osobistym. To nie jest sposób zarabiania na życie, to sposób życia. A my żyjemy w pewnego rodzaju komunie. Razem mieszkamy w domu aktora, razem chodzimy na próby, a po spektaklu razem idziemy na piwo, bo nie da się tak od razu skoczyć w płaszcz i pójść do domu. Rano siadamy znowu razem w tym skazańczym gronie. Coraz bardziej się zamykamy w swoim środowisku, bo my się najlepiej rozumiemy.

Mąż - np. biznesmen - to nie jest odpowiedni partner dla aktorki?

- Tak zwany cywil nie zrozumie skomplikowanej natury aktora. Ani tego ciągłego grzebania w duszy, ani rozbitego dnia, powrotów do domu w nocy, po spektaklu.

Znam kilka udanych par, gdzie on jest aktorem, a ona "cywilem".

- O, naturalnie. Bo mężczyźni są z natury bardziej egoistyczni, a kobieta jest w stanie poświęcić swoje ambicje dla artysty. Odwrotnie jest znacznie trudniej, bo mężczyźni albo nie szanują tego, co robią żony-aktorki, albo są o nie potwornie zazdrośni.

Dwoje artystów lepiej się dogaduje?

- Na pewno dobrze się rozumieją, ale dochodzą inne problemy - sama tego doświadczyłam - np. problemy na poziomie ambicjonalnym. Dwojgu artystów trudno też założyć rodzinę.

Wystarczy chcieć.

- Gdyby dwoje chciało, to by tak było.

Pociągająca jest dla pani rola "kobiety domowej"?

- Mało tego doświadczyłam, ale kiedy się zdarzyło, to bardzo mnie to wciągnęło. Nie umiem i nie lubię gotować, ale wtedy raz na miesiąc robiłam święto: pół dnia w kuchni, piękny obrus, świece...

Wygląd, ciuchy są ważne?

- Tak, ubranie w dużymi stopniu określa człowieka. Przywiązuję wagę do tego. jak jestem ubrana, ale mam odjechany gust. Po sklepach nie ganiam. Kombinuję, często zaglądam do lumpeksów. Daję to potem do przerobienia naszym krawcowym w teatrze. Znoszę im czasem szmaty całymi workami, a one potrafią z tego zrobić cuda Od pewnego czasu zaczęłam też bardzo dbać o swoją kondycję, ciało. Może mi zabraknąć pieniędzy na jedzenie, ale nie na dobry krem.

Umie się pani oderwać od teatru?

- Moim największym marzeniem zawsze były podróże. Nie jestem jednak fanką geografii i budynków, ale ludzi. Podglądać gdzieś w Barcelonie czy Paryżu, jak oni żyją, jedzą, jak się ubierają, jak spędzają czas. Potrafię godzinami siedzieć w kawiarni, patrzeć na ludzi i układać ich biografie. I często po bliższym poznaniu takiej osoby okazuje się, że trafiłam bez pudła. Człowiek zdradza swoim wyglądem, sposobem zachowania, gestykulacji, poruszania się wiele szczegółów. Chyba dojrzewam do tego, by zająć się fotografią - ludzi, twarzy.

Pani jest jedną z najważniejszych twarzy opolskiego teatru, ale po wakacjach rzadziej już będziemy panią widywać. Dlaczego?

- Tu spędziłam najważniejsze dla zawodowego rozwoju lata. Tu poznałam wspaniałych przyjaciół. Przeżyłam tu także wielką miłość, którą będę pamiętać do końca życia. Niczego nie żałuję. Myślę, że bolesne doświadczenia bardzo hartują. Nienawidzę powiedzenia: ..Co cię nie zabije, to cię wymocni". Mam go dosyć, bo ostatnio bardzo często jej słyszałam, oczywiście wypowiadane z wielką życzliwością. Strasznie się na to wkurzałam, ale taka jest prawda. Złe, trudne doświadczenia bardzo popychają do przodu. Ze mną zawsze tak było.

I można się podnieść z dna rozpaczy?

- Czasem, kiedy się jest na zakręcie, najlepsze są ostre cięcia. Ja jestem na tyle wolna, że mogę zaczynać od zera. Dlatego w najbliższym sezonie nie będę grać w Opolu nowych ról. Rozpoczynam nowy spektakl w życiu w innym miejscu. Ale nie żegnam się. Ja tu jeszcze wrócę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji