Artykuły

Uciekinierka

"Kamień i popioły" w reż. Michała Grzybowskiego z Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalu.

Bardzo cenię twórczość kanadyjskiej noblistki Alice Munro. Jej opowiadania poświęcone losom kobiet, żyjącym na prowincji, są gęste od pozornie nic nie znaczących epizodów, zdarzeń czy codziennych ludzkich rytuałów. Układają się one jednak we wstrząsające opowieści, spowite dla niepoznaki w chirurgicznie precyzyjny, lakoniczny, pełen spokoju język kanadyjskiej pisarki. Narracja Munro jest niczym kanadyjska pogoda: chłodna, monotonna, pozornie obiektywna i pozbawiona zaangażowania narratora (a właściwie - narratorek). Bohaterki Munro żyją w więzieniu, jest to jednak rodzaj zniewolenia wewnętrznego - kajdany, które najczęściej same sobie narzucają. Pisarka ma dla nich wiele wyrozumiałości, tłumacząc ich trwanie w opresyjności wychowaniem, tradycją czy patriarchalnym porządkiem. Interesuje ją jednak moment nieuwagi, przypadku, który determinuje życie tych dziewczyn i kobiet na wiele lat, czy wprost na całe życie. Dokładnie tak, jak w przypadku Juliet, bohaterki opowiadania "Wkrótce", dla której epizod z pociągu - w którym odmawia ona rozmowy z nieznajomym, nie wiedząc, że dla niego jest ona ostatnią w zakończonym samobójstwem życiu - staje się źródłem poczucia winy, determinującego całe jej życie. Munro lubi też obserwować momenty, gdy jej bohaterki (zazwyczaj raz w życiu) próbują się ze swego własnego piekła wydostać, czego przykład mamy w opowiadaniu "Uciekinierka". Nie ma jednak złudzeń, walki tych nieszczęśliwych kobiet zazwyczaj kończą się porażką, o ile nie tragedią.

Piszę o Alice Munro i jej bohaterkach, gdyż Shirley ze spektaklu Michała Grzybowskiego "Kamień i popioły", opartego na sztuce Kanadyjczyka (a jakżeby inaczej!), Daniela Danisa wydaje się przyrodnią siostrą bohaterek Munro. Tak jak one pochodzi z kanadyjskiej prowincji, tkwi w więzieniu, które sama sobie stworzyła, z tą tylko różnicą, że początkowo nie jest ofiarą. Jest szefową lokalnego gangu, której jedyną słabością jest to, że się zakochuje w niewłaściwym człowieku, Clermoncie (Michał Wierzbicki). A może to, że w ogóle się zakochuje?

Grzybowski każe swoim aktorom grać saute. Scenografię stanowią fundamenty budynku z widoczną dziurą na piwnicę. Czy są to pozostałości domu Clermonta, spalonego przez niego w finale sztuki, czy może fundamenty nowego, powstającego na gruzach poprzedniego, nie wiadomo. Ważne, że bohaterowie spektaklu Grzybowskiego nie mają się za czym schować. Zarówno scenicznie, jak i w sensie symbolicznym. Snują swoją narrację naprzemiennie w naszym kierunku, właściwie zupełnie ze sobą nie dialogując. Wszystko się już odbyło, można więc o tym już tylko opowiedzieć. Za pomocą słów i własnych emocji. Tylko tyle i aż tyle. Taki sposób scenicznej narracji sprawia, że wszyscy aktorzy mają w tym teatralnym pojedynku równe szanse. Pozornie jednak, gdyż opowieść Shirley, kobiety skazanej na klęskę przez świat, w którym musi wypełniać dawno przypisane jej kulturowo role, wydaje się w spektaklu Grzybowskiego najbardziej tragiczna i przejmująca. Agnieszka Dulęba-Kasza skrzętnie z tego korzysta - jest rozedrgana, opowiada nam swoją część tej historii, jakby wypowiadane słowa miały sprawić, że da się jeszcze coś w jej świecie uratować. Finał przynosi jednak to, co nieuchronne - tragedię. Tym większą, że bohaterka nadal musi żyć i mierzyć się wciąż z jej konsekwencjami. W opowiadaniach Munro ten motyw powraca jak zdarta płyta. Może to esencja Kanady, a może współczesnych problemów kobiecości, z którymi musi się skonfrontować zarówno bohaterka spektaklu Grzybowskiego, jak i te, siedzące na widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji