Artykuły

Dobre flaszki Muchy

"Historie Petra Zelenki" w reż Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Gdzie? Daleko? Blisko? W Sopocie? W Czarnym Dunajcu? w Los Angeles? Nie, tam raczej nie. Gdzieś w Czechach? Być może. Choćby w Pradze. Bardzo być może, iż właśnie tam, pytając o wódę, byle jaki człowiek byle jakiego człowieka w istocie zagadnie o istotę świata.

W Pradze, w norze, przez której porosłe tłustym kurzem okna widać gospodę "Pod Złotym Tygrysem", gdzie dziewięć lat po śmiertelnym locie ciała wiekuiście wygięty duch Bohumila Hrabala pilznerem prostuje kontury swoje. Tak, Petr Zelenka kazał, by pytanie wielkie, cesarskie, pytanie pytań, wybrzmiało właśnie - tam.

Tam, w dziurze bez właściwości, co jest wszędzie i nigdzie, choćby w Krakowie, na Kanoniczej, w piwnicznej norze Teatru Zależnego. Właśnie tu, w czwartek, przez Zelenkę napisany wiór ludzki, Mucha (Adam Szarek), wychyliwszy entą pięćdziesiątkę - wrzucił w marne powietrze pytanie cesarskie. W ucho Piotra (Hubert Bronicki), Muchy brata we flaszkach, wstąpiło zdanie: "Co najbardziej cenisz w piciu?". Piotr pozwolił, by przez chwilę pokornej ciszy cesarskie te słowa na dobre zagościły w wątrobie jego, po czym w to samo marne powietrze wstrzyknął odpowiedź - tylko jedno słowo. Mucha usłyszał istotę świata: "Spoookóóój...".

Bracia Czesi, bracia mądrzy! Któż głębiej, niż wy, pojął ten boski żart, że mianowicie świat to cud, który wymaga systematycznych kielonkowych ukojeń? Tych metodycznych pocieszeń dla przerażonego światem mózgu, pocieszeń dla serca rankiem skaczącego nad pierwszymi stronicami gazet i dla łap jak motyle rozlatanych w pobliżu telewizyjnych i radiowych pokręteł. Skąd akurat w waszym plemieniu rozkwitł dobry gen pielęgnowania małych pocieszeń?

Zelenka to dziś wzięty opowiadacz filmowy i teatralny, bardzo wzięty, modny. Ale nie to jest istotne naprawdę. Istotne (i na bok niniejszym odstawiam dysputę jakościową), że dla Hrabala, Fuksa bądź Haška, dla, w przenośni mówiąc, hrabalowego stryja Pepina, Zelenka to brat w intonacji opowiadania. Jak u nich, tak i u Zelenki - łagodne pomieszanie miękkiej groteski z liryką czystą. I jak u tamtych - ostania kropka otwiera furtkę dla łez. Góra dwóch.

Intonacja. Czepiam się tej kategorii. W filmach, książkach, przedstawieniach szukam jej śladów, bo czy jest coś ważniejszego? Intonacja albo smak. Jaki jest smak opowieści o lęku przed światem? Jaki jest smak pomidorowej? Zależy, kto robił pomidorową. Zależy, kto opowiadał. Dowolnie wybrana pomidorowa nie ma smaku każdej pomidorowej. Lęk przed światem to nie lęk przechodni.

Piotr Sieklucki - człowiek, który z tekstów Zelenki własną opowieść ulepił i jako "Historie Petra Zelenki" na scenie Teatru Zależnego wyreżyserował - nie zgubił czeskiej intonacji. Jest więc pomieszanie parcianego realizmu z subtelnym nonsensem. Jest radosne lekceważenie prawdopodobieństwa i wypięcie się na święty dla dramaturgicznych "piczek-zasadniczek" szereg: prolog-rozwinięcie-kulminacja-zwinięcie-epilog. Wreszcie jest adoracja nory.

U Siekluckiego za ścianami nory, w której ludzkie wióry próbują złapać oddech, wielki świat robi swoje. Od zawsze i na zawsze. Co ściśle czyni? Po co wymieniać detalicznie. Niech wystarczy, że czyni w norach lęk lepki. Lęk przed bólem bydlęcym, przed nieuchronnością nie do zrozumienia, przed bezradnością nie na naszą miarę, ale tylko nam przeznaczoną. U Siekluckiego, jak u Zelenki, rezydenci nor - mimo swej kabaretowości, mimo bezwiednych dowcipów słownych, mimo narastającej groteskowości gestów - w istocie chcą tylko jako tako zagadać lęk. To mało?

Nora Siekluckiego. W niej, prócz Muchy i Piotra, inne wióry. Aktorzy: Katarzyna Chlebny, Marzena Ciuła, Andrzej Rozmus, Konrad Kosecki, Iwona Bielska i Edward Linde-Lubaszenko jako ludzie, co mają swe imiona, ale przecież i tak każdy jest NN. Są, gadają, tańczą znienacka, znienacka odśpiewują operowe arie i radiowe szlagiery. Chcą być do jutra. Chcą jutro usłyszeć swą miałkość. Od żartu do żartu, od milczenia do milczenia, od wstydu do wstydu - w marnym powietrzu nory próbują złapać spokój.

Ojciec gania w kieckach matki. Matka zadziwia ulicę kalesonami ojca na własny matczyny tyłek wciśniętymi. Koc zaczyna gadać po ludzku. Sąsiedzi łakną, by patrzeć na nich, gdy figlują. A Mucha nie dość, iż odkurzacz i umywalkę traktuje jak gołą babę nocą, to na dokładkę w kobiecokształtnym manekinie się zakochuje i pragnie z nim resztę życia spędzić. Słowem - jest jak zwykle. Spod mętnej zwyczajności z czasem wyłazić zaczynają cuda nie z tej ziemi. Owszem, ale niby komu to przeszkadza, skoro pomaga nie zwariować? Cóż, nędza próbuje się ratować. A wy - co? Nie próbujecie?

Właśnie - szara nędza. Jak ją zagrać, by się zmieniła w coś na podobieństwo przypowieści o codziennej bezradności każdego - ciebie, mnie, jej? Tak, jak to robi Szarek. W nim - w rozlazłych tańcach palców, intonacji ni to pijackiej, ni upośledzonej, wreszcie w tym jego podświadomym uwielbieniu wiernych dresowych gaci w kolorze wczesnej śliwki - tkwi cała nędza, bolesne fiasko codziennego teatrzyku, co go ludzie szarzy przed sobą wzajem odstawiają. Naprzeciw hrabalowego cienia, cicho kolebiącego się z kuflem w niewidzialnej garści, Mucha pocieszycielkę łyka, by spokój poczuć choć na mgnienie. To jest piękne, bo jest bezradne. Zupełnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji