Artykuły

Marta Uszko: Mam marzenia. Które chcę spełniać

Marta Uszko jest aktorką młodego pokolenia, która coraz aktywniej działa w szczecińskiej kulturze. Zagrała wiele ciekawych ról w macierzystym Teatrze Polskim, ale nie stroni od innych form jak śpiew, impro czy własny zespół The Ears.

Jest Pani laureatką Srebrnej Ostrogi, nagrody dla młodej, obiecującej aktorki. To oznacza, że Pani działalność na szczecińskich scenach teatralnych została zauważona. Czym ta nagroda dla Pani jest?

- Dla mnie to jest szalenie duże wyróżnienie oraz zaakceptowanie mojej osoby w artystycznym światku. Ale też rodzaj mobilizacji, żeby robić jeszcze więcej. W maju minie siódmy rok, odkąd jestem i pracuję w Szczecinie w Teatrze Polskim. Przez ten czas zagrałam wiele istotnych dla młodej aktorki ról, bo szekspirowską Julię czy Jenny w "Operze za trzy grosze", szefową pań lekkich obyczajów. Zagrałam wiele postaci, mniejszych, większych, śmiesznych, sympatycznych, dziwnych. A nagrodę dostałam za rolę, którą zrobiłam poza moim teatrem macierzystym. Nie sądziłam, że dostanę jakieś wyróżnienie, bo jest tylu fajnych, zdolnych, młodych aktorów w Szczecinie, że nie liczyłam na to, a tu taka niespodzianka. To potwierdzenie tego, jaka ja jestem. A jestem taka, że mnie ciągle nosi, ciągle czegoś poszukuję, wchodzę w nieznane rejony. I okazuje się, że to dobrze. Moim pierwszym wyjściem poza Teatr Polski była Piwnica przy Krypcie, której szefuje Paweł Niczewski. Podążam za głosem swojej intuicji, a w zamian otrzymuję od losu satysfakcję i dobrą zabawę. Ogromną radość przynoszą mi nasze spotkania w Piwnicy przy Krypcie, inspirujemy się nawzajem. Fajnie jest miksować te nasze energię.

Każdy aktor po szkole szuka swojego miejsca, swojej ścieżki zawodowej. Pani trafiła do Szczecina.

- W Teatrze Polskim jest sporo moich kolegów ze szkoły w Gdyni. Sprowadził mnie tu Filip Cembala, który mi powiedział, że dyrektor będzie robił spektakl z piosenkami Marka Grechuty "Magia obłoków" i potrzebuje damskiego głosu. Wówczas mieszkałam w Warszawie i całkiem nieźle się tam miałam na poziomie dostatecznie dobrym. Dużo dubbingowałam, zagrałam w dwóch musicalach, ale nie było to dla mnie wystarczająco satysfakcjonujące. Dlatego przyjechałam do Szczecina. Spotkałam się z dyrektorem, przesłuchał mnie i następnego dnia zaproponował mi etat w Teatrze Polskim. Ta propozycja trafiła w moje potrzeby, ponieważ wtedy bardzo brakowało mi poczucia bezpieczeństwa. Nie sądziłam, że tyle fascynujących rzeczy się tutaj w teatrze jak i samym Szczecinie, wydarzy. Od 3-4 lat kreuję swoją drogę także poza Teatrem Polskim, która owocuję pięknymi projektami.

Wielu aktorów Teatru Polskiego podkreśla, że tutaj jest bardzo zróżnicowany repertuar, który daje wiele możliwości kreacji aktorskich.

- To właśnie dzięki Teatrowi oraz Dyrektorowi mam możliwość, robienia tych wszystkich rzeczy poza nim. Faktycznie ta różnorodność, którą przynosi Teatr Polski, jeśli chodzi o repertuar, o zadania, z którymi się mierzymy, mają duży wpływ. Lubię śpiewać, lubię grać i czasem trochę potańczyć. Chociaż na taniec mam długie zęby i niespecjalnie się do tego rwę, mimo że skończyłam Studium Wokalno-Aktorskie w Gdyni. Klimat Teatru Polskiego jest bardzo do ludzi, gościnny i życzliwy z energią dawania. My też dużo dostajemy od widowni, która do nas przychodzi. Niesamowite jest to, że wszystkie spektakle wyprzedają się niemal na pniu. To znaczy, że ludzie bardzo lubią nasz teatr, co jest miłe, bo to oznacza, że lubią także nas. To dla nas ważne, bo po to wychodzimy na scenę, żeby coś komuś dać, ale też samemu coś z tego spotkania uszczknąć.

Jest taki stereotyp, że w szkole aktorskiej aktorki marzą o zagraniu Julii, a aktorzy o zagraniu Hamleta. Pani już zagrała Julię. To rzeczywiście było marzenie?

- Nigdy nie miałam upatrzonych literackich postaci, które chciałabym zagrać. Nigdy też nie marzyłam, żeby zagrać Julię, może dlatego że nie zdawałam sobie sprawy jak głęboką jest ta postać. Najbardziej mnie kręcą te role, które są przeciwko mnie, do których muszę się dokopać, które mnie dużo kosztują, wtedy czuję że żyję. Kiedy mogę się z czymś tak mocno zmierzyć, ścierać, niezależnie od efektu, to sama droga jest ważna. Kręcą mnie takie postaci jak z Doroty Masłowskiej. Na życie jestem obserwatorką, uwielbiam kurioza, które się wydarzają na ulicy. Sceny, które, wydawałoby się, nie mogłyby się zdarzyć, a się zdarzają w życiu. Film i teatr wyrywają klisze z życia. Ciekawie jest wcielać się w osoby, którymi się nie jest.

Można bezkarnie być mordercą, draniem.

- Tak, żeby chociaż przez chwilę poczuć się w skórze takiego rzezimieszka.

Spróbować zobaczyć co siedzi w głowie takiej osoby.

- Dokładnie. W pracy aktorskiej pociąga nas psychologia danych postaci. Dlaczego zrobił tak, a nie inaczej? Dlaczego np. kobieta żyje z mężczyzną, który wciąż ją krzywdzi? Dlaczego wciąż tkwi w tej relacji? Lubię dokopywać się do źródła takiej postaci.

A to prawda, że Pani najchętniej pracuje nad rolą w nocy?

- Noc ma w sobie coś wyjątkowego. Dzień jest mocno pociągający, bo dużo rzeczy się dzieje. Może się dzieje coś fajnego, a mnie tam nie ma. Nosi mnie, żeby coś porobić, gdzieś być, coś pooglądać. Noc jest takim momentem w ciągu doby, kiedy ma się poczucie, że wszyscy śpią, życie się wycisza, nic specjalnego się nie dzieje, więc teraz można zasiąść i trochę popracować, porozmyślać.

Ale głośno recytować już chyba nie.

- Nie, pracuję w skupieniu. Szukam tego co w danej postaci jest ważne, a nie tego jak mogłabym ją zagrać. Bywają prace fascynujące, wspaniałe, a bywają spotkania, które po prostu muszą się odbyć. Ale takie jest życie. Jak sinusoida. Raz jest fajnie, a raz jest tak sobie, ale znośnie. Nie ma tak, że wszystko, co się przytrafia w życiu, jest takie niesamowite, że wariujemy. Jest różnie. Ale chyba przez to normalnie.

Fascynujące rzeczy zdarzają się rzadko, życie to raczej zwykła codzienność.

- Dobrze jest wśród całej rutyny odnaleźć ziarnko czegoś interesującego, przy czym można się zatrzymać. W teatrze tak czy inaczej każdy dzień jest inny, więc już jest ciekawie. Robimy różne spektakle. Takie, które się bardziej kocha i takie które kocha się mniej, ale się kocha.

Wyjście na scenę jest dużym stresem?

- Dla mnie ogromną radością z bycia tu teraz. Lubię, kiedy w spektaklu coś się nagle toczy inaczej np. ktoś zapomina tekstu i trzeba tę sytuację ratować. Ostatnio koleżanka strasznie mnie zgotowała na spektaklu i nie byłam w stanie grać. Śpiewałyśmy duet, dusiłam się ze śmiechu i mocno trzymałam się w ryzach. Kiedy coś się wywala, jest duża mobilizacja w zespole. To nie zdarza się często. Jak spektakl się gra po raz 20. czy 30., gra się organicznie. Ciało pamięta sytuacje i nawet podpowiada głowie, jaki jest tekst. To jest nieprawdopodobne, ale tak się dzieje dzięki wielu próbom.

Zostaje Pani w Szczecinie?

- Zawsze mówiłam, że chcę wrócić do Wrocławia, bo stamtąd jestem i kocham to miasto. W Szczecinie żyje mi się bardzo dobrze. Bardzo lubię to szczecińskie slow live. Jest dużo zieleni, dzieje się coraz więcej, czego nie dostrzegałam na początku. Może dlatego, że nie znałam tego miasta. Teraz więcej wiem, poznaję więcej ludzi, którzy robią ciekawe projekty. Nie ukrywam, że coś mnie w środku nosi. Mam marzenia, które chcę spełniać, a co one przyniosą, nie wiem. Czy się stąd wyprowadzę? Czy zostanę tu do końca życia? Tego nie wiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji