Artykuły

Teatry Warszawskie

Po ostatniej komedji Kiedrzyńskiego nasuwa się następująca refleksja: Jakże łatwo i z jak wielką swobodą nasza dzisiejsza twórczość komedjowa idzie śladami djalektyki publicystycznej i dziennikarskiej. Dotychczas-i zwykle - teatr stwarzał własnych ludzi, przynosił syntetyczne ujęcia, wykuwał przysłowia, powiedzenia, fragmenty djalogów; szły one następnie w życie, stawały się własnością ogółu, przyswajane i przetrawiane, jako szczególna forma rzeczywistości artystycznej.

Dzisiaj odbywa się proces odmienny. Samoistna, ideowa, psy chologiczna i konstrukcyjna postawa teatru poszła na służbę publicystyki i przypadku. Jeszcze nie zdążyliśmy wykrzesać żadnej pozytywnej St. Kiedrzyński. wizji naszego życia, jeszcze nie zdołaliśmy duchowo przystosować się do nieskończenie odmiennych warunków bytowania, a już zaczynamy od karykatury, groteski i kabaretu. Jest w takiem nastawieniu się artysty do życia głębokie bezprawie. Całe obszary spraw etycznych, postulatów najbardziej naglących i jaskrawych, olbrzymie pokłady nowego sentymentu i nowego humoru leżą dotąd nietknięte. Niczego się nie wytwarza, a na wszystkiem ciągle żeruje. Gdzież jest w teatrze i w polskiej komedji ten nowy człowiek, który napewno istnieje, żyje, cierpi, bawi się i kocha poza tłumem paskarzy i karjerowiczów politycznych?

Każda sztuka z ostat nich lat obraca się dookoła postaci jakiegoś posła lub nuworisza. Objaw ten zaczyna być demoniczny i groźny w swej jednostajności. Już tak przesyciliśmy atmosferę naszego życia elementem parodji i łatwej karykatury, że teatr z najwyższym chyba trudem wydobędzie się z tej otchłani. Objaw ten nazwałbym brakiem patosu przestrzeni. Każdy z piszących tkwi tak głęboko we wzajemnej zaciekłości dnia dzisiejszego, tak troskliwie hoduje pod szkłem powiększającem nasze rzekome śmieszności i wady, że nie dostrzega zgoła innych elementów, napewno teatralnie bardziej interesujących i artystycznie głębiej uzasadnionych. Mówią nam często o Francuzach, a komedję p. Kiedrzyńskiego nazwano- nie bez słuszności - warszawską transpozycją paryskiej komedji bulwarowej.

Ale p. Kiedrzyński swój oczywisty talent komedjowy oddaje bez potrzeby na usługi kabaretu i parodystycznej publicystyki. Ta płaszczyzna najmniejszego oporu i równia pochyła, po której z prze- komicznym wdziękiem zesuwa się p. Fertner w roli posła Zbierawskiego, posiada niewątpliwie zaletę, a nawet zasługę. Ale poza tern wszystkiem - może nieświadomie - czai się bezmierna pogarda dla wszystkiego, co nas otacza, wynurza się błoto i bagno, które, zamiast nastrajać wesoło, przyprawia o beznadziejną melanchoiję.

Cóż z tego, że p. Zbierawski, poseł ludowy, jest idjotą, kretynem i kandydatem na ministra? Psychologiczne założenie tej postaci w tak nieprawdopodobny sposób ułatwia przeprowadzenie każdego konfliktu komedjowego, że nic dziwnego, iż "komedja obyczajowa" zamienia się w farsę. Typ Sedy, panny najnowszego typu, córki posła Zbierawskiego, zaobserwował autor interesująco, a nawet oryginalnie, ale postać tę rzucił na tło tak niewybrednych sytuacji i tak bardzo nijakiego amanta, że ten jedyny okruch komedjowy tem jaskrawie i odcinał się od całości. P. Kiedrzyński czuje teatr, buduje sceny, widzi ludzi, ale naturę ich wzajemnych konfliktów i stosunków ujmuje od najłatwiejszej strony. Albo rysuje karykaturę, albo gubi się w ckliwym sentymencie. A ponieważ czyni to wprawnie, zdobywa sukces teatralny, niezawsze równoznaczny z powodzeniem i poziomem artystycznym.

O ten poziom krytyka nie przestanie się upominać, a będzie tembardziej natarczywa, im większe możliwości posiada autor dramatyczny. "Popas Króla Jegomości" Grzymały Siedleckiego, rzecz napisana piękną polszczyzną, jest tylko widowiskiem scenicznem, wobec którego wszystkie historyczne sztuki Nowaczyńskiego są arcydziełami teatralnemi. Na szarem - tylko kostjumowo barwnem - tle kilkunastu figur, zgrupowanych dookoła Walezego, niema ani jednej indywidualności, mówiącej własnym językiem. Być może, że zasłużonemu krytykowi chodziło tylko o figliki historyczne lub erotyczne; ale gdyby intencje autora były istotnie tak skromne, lub, powiedzmy szczerze, nieskromne, to rzeczywistość sceniczna nie dorosła nawet do najskromniejszych rozmiarów.

Historja nieudałych amorów Króla Henryka posiadała napewno wiele momentów romantycznej galanterji, a zgryźliwe uwagi uciekającego władcy na temat polskich obyczajów erotycznych wynikały z niefortunnego zestawienia ówczesnej Francji z ówczesną Polską. Autor nie zatroszczył się zupełnie, aby to zestawienie teatralnie uzasadnić i uprawdopodobnić. Romantyzmu i dworskości ani śladu; wyczucia epoki nie było w żadnem powiedzeniu ani w żadnej postaci. P. Siedlecki na dworze Króla Walezego lub w jego otoczeniu zobaczył albo chamstwo polskie, albo błazeństwo francuskie. Cynizm w doborze efektów sytuacyjnych i djagolowych działał chwilami rewoltująco.

Tylko dzięki genjalnej grze p. Solskiego i świetnym kreacjom p. Ordon-Sosnowskiej i p. Węgrzyna zarysowywała się niekiedy jakaś samoistna postać. Ale żaden, najlepszy nawet wysiłek aktorski nie może uratować tej swawolnej gawędy scenicznej od zasłużonej nie pamięci.

W Reducie wystawiono "Pastorałkę" układu p. Schillera, jedno z najpiękniejszych widowisk jasełkowych polskiego repertuaru. Zasadnicze motywy szopki oparte są na archaicznych elementach rodzimych i ludowych; bije z nich czysty sentyment religijny polskiego chłopa i naiwne, poetyczne przeświadczenie, że Polska jest centrum świata i kolebką narodzin Syna Bożego. Każda zwrotka piosenki i każdy fragment djalogu jest arcydziełem poezji. Każda postać ma swą barwę rodzajową i wartość etyczną. W opracowaniu artystów zespołu Reduty "Pastorałka" wzrusza do głębi swą prostotą, wdziękiem i przepięknym doborem melodji.

"Szafir" Lakatosa, grany obecnie w Komedji, jest typowym utworem sensacyjnym. Sztuka, zbudowana metodą kinematograficzną, stoi na pograniczu Grand Guignol'u i melodramatu. Treść obojętna, zamknięta w trójkącie małżeńskim, djalog nierówny, zamazany, pseudopsychologiczny, nie poruszający akcji z miejsca. Wszystko stało się przed podniesieniem kurtyny: niedoszła zdrada małżeńska, przygody u kochanka, walka z apaszem i t. d. W akcie trzecim autor daremnie usiłuje wybrnąć z sytuacji. Żona, która wyznała wszystko swojemu mężowi, widząc jego oburzenie i gniew, zadaje kłam własnej opowieści. Rzekoma psychologia nagromadza taką górę absurdów, że trudno się pod koniec zorjentować, kto został oszukany: mąż, żona, czy też przyjaciel domu. W rezultacie, oszukanym został teatr, który w poszukiwaniu złotej żyły uderzył znowu w próżnię. P. Owczarska, tak często obecnie spotykana na scenie, wyglądała dobrze w pięknych tualetach; niestety, główna rola kobieca, na której spoczywał ciężar sztuki, przerasta możliwości tej artystki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji