"Sen nocy letniej" z Krakowa
Cóż to za świetne przedstawienie: - "Sen nocy letniej" {#au#136}Szekspira{/#} i Swinarskiego (no i tłumacza - Gałczyńskiego) w Starym Teatrze w Krakowie! Jaka przyjemność dla recenzenta nasycić taśmę w maszynie do pisania entuzjazmem i wystukać na dwóch kartkach (na więcej nie ma miejsca) same zachwyty! I nie czepiać się takich czy innych spornych szczegółów, bo nieważne, skoro wynik całości jest znakomity. Nie widziałem dotąd tak wesołego, współczesnego, krwistego, ironicznego przedstawienia tej komedii, która zwykle w teatrze zamienia się w fantastyczną bajkę, dobrze, jeżeli utkaną z poetyckich uniesień miłosnych.
I tu mamy miłość. A jakże! Miłość wyżywającą się we śnie, który właściwie jest rzeczywistością, stanem naturalnym przeciwstawionym światu konwencji, zahamowań i ograniczeń. Miłość gwałtowną, zmienną, zmysłową i zarazem z wstydliwą dyskrecją manifestującą uczucia.
Tak kocha czwórka zbłąkanych w lesie młodych ludzi, którzy zachowują się na scenie całkiem jak młodzież współczesna: czarująca Anna Polony (Helena), wdzięczna i temperamentna Elżbieta Karkoszka (Hermia), dowcipny i uwodzicielski Jerzy Zelnik (Lizander), sympatyczny Aleksander Fabisiak (Demetriusz). Tak kocha - zanim cały ten zaczarowany las wraz z baśniowym królem Oberonem (Wiktor Sadecki), rozamorowaną Tytanitą (Halina Słojewska), gromadą elfów, małpich ale miłych i poetyckich potworków zamieni się w zmysłową i brutalną orgię, w której dopiero obnaża się - we śnie - ukryte pożądania, skłonności, perwersje: królowa zagustuje w krzepkim rzemieślniku i to w dodatku z oślą głową, król ruszy w tany z chłopcem, kochankowie złączą się w miłosne pary. Konrad Swinarski pokazał tu jeden ze swoich ulubionych i przejmujących obrazów zbiorowej namiętności mistrzowskimi środkami teatralnymi.
Tak kończy się sen. Ale przedtem (i potem) mamy inny świat, normalny tzn. sztuczny, układny i przykładny. Przedstawienie rozgrywa się w szarym, pustym, płóciennym namiocie cyrkowym. Tylko na podłodze leży kawał zielonej murawy, a w scenie leśnej opada z góry splot wyrwanych korzeni drzewnych. Całość - wraz z kostiumami - plastycznie bardzo piękna, dzieło Krystyny Zachwatowicz. Zwisają też sznury, na których niezwykle zręczny Puk - Wojciech Pszoniak - wraz z Elfem (Tadeusz Kwinta) wykonują istne cyrkowe sztuczki. W ogóle można podziwiać rzadką w naszym teatrze sprawność fizyczną wszystkich aktorów.
Na początku zaś jest dwór książęcy: Tezeusz (Bolesław Smela) i Hipolita (Romana Próchnicka) ze świtą. W bajkowej geografii Szekspira nie razi, że w Atenach ludzie przybrani są z polska, po szlachecku. Wkraczają na scenę przy dźwiękach stylizowanego poloneza (o muzyce Zygmunta Koniecznego, spełniającej dużą rolę w przedstawieniu, trzeba by mówić znowu w superlatywach).
Swinarski dodał jeszcze dwóch panów o znaczących imionach: Orientides i Orientades. Dwór jest bardzo konwencjonalny, surowy i bezwzględny. Od razu wybucha konflikt między rodzicami i dziećmi: idzie o małżeństwa młodych. Ci buntują się zachowując się jednak zgodnie z obowiązującymi tu formami. Dopiero w ucieczce do lasu i we śnie uwolnią się od nich. A po śnie znowu do nich wrócą - ułagodzeni, skonformizowani, poprawni.
Równocześnie przez cały czas toczy się ściśle związany z tamtą akcją watek rzemieślników, przygotowujących przedstawienie amatorskie, parodystyczną replikę pokazywanych spraw miłosnych. Grających ich aktorów trzeba koniecznie wymienić bardzo z ciepłym uznaniem: Wojciech Ruszkowski (Pigwa), Stanisław Gronkowski (Spodek), Tadeusz Jurasz (Spój), Andrzej Kozak (Duda), Roman Wójtowicz (Ryjek), Leszek Piskorz (Zdechlak) - i żywy, szczekający pies, którego nie mogło u Swinarskiego zabraknąć. Przedstawienie, które odgrywają przed księciem, potraktowane niemal na serio, jest przez to tym śmieszniejsze. A dzięki pewnym pomysłom reżyserskim nabrało ono bardzo cienkiego dowcipu satyrycznego.
Ale stop! Druga kartka się kończy więc tylko jeszcze raz brawo dla krakowskich gości i kropka.