"Sztuka mię czarów siecią wiąże..."
Scena otwiera się ku nam obrazem wyrafinowanie prostym: wypełniają ją kotary w kolorze lnu, ozdobione skąpo gałązkami zieleni. Na tle tego ubóstwa i prostoty - królewska purpura stroju Tezeusza, bardzo w sarmackim guście, srebrzystobiała suknia Hipolity, niczym replika stroju Barbary Radziwiłłówny, i kontusze dworzan. Gdzie jesteśmy? Trwa "Sen nocy letniej"; {#au#136}Szekspir{/#} powiadał: na dworze ateńskim, a oznaczało to Anglię. Konrad Swinarski nie opuszcza Polski.
Dworska obyczajność, porządek i dworska zamaszysta sutość nakładają się na szlachetną zgrzebność porządku natury. Sztuka łączy oba światy: ma moc przemieniania natury, jednoczy naturę z kulturą. Już na wstępie Swinarski i Krystyna Zachwatowicz (scenografia) ustalają tę podwójność świata. Sztuka ma swoje enklawy zamknięte, krainy snu, wyspy cudowne i lasy ardeńskie, gdzie niepodzielnie włada. Czasem jakiś krotochwilny panek - jak w "Poskromieniu złośnicy" - chce upodobnić życie do sztuki, nakłada na suknie uśpionego kmiotka pański strój i budzi go do przepychu obcego mu świata: czymżeż to jest? zaledwie teatrem, snem o życiu, wcieleniem nierzeczywistym, z którego trzeba będzie się obudzić, stwierdzając w zdumieniu cudze piórka na własnej wyszarzałej kapocie. Kobiety przebrane za mężczyzn, sługi za panów, panowie za sługi - bycie "kimś innym" - to przecież także teatr życia u Szekspira. Konrad Swinarski olśnił mnie sceniczną wykładnią tej myśli.
Oto w II akcie czworo młodych: Hermia i Lizander, Demetriusz i Helena spotykają się w podateńskim lesie - zniknął gdzieś blichtr dworski, ozdobny, odziani są w stroje, które na dworze zaledwie pełniły rolę szatek spodnich. Rozbierając bohaterów z kostiumu dworskiego Swinarski nie tylko przenosi ich w inną sferę teatralnego bytu, w romans pasterski, ale także w inną epokę. To są już teraz nasi współcześni - dziewczyna z krótko ostrzyżoną główką, chłopiec w białej koszuli, podobny do bohatera westernu. A jednak nie oni są najważniejsi w tym "Śnie", chociaż ich młodość i wdzięk tworzą widowisko miłosne jak ze snu. Bohaterem jest Puk, Robin dobry druh - rodzony brat wielkiego Maga, Prospera z "Burzy" - puk-artysta, porte-agere reżysera. "Sen nocy letniej" bowiem - najdoskonalsze, moim zdaniem, z dzieł Swinarskiego - jest zarazem najbardziej osobistym. Wiemy, że granicę teatru i życia zakreślił tu Szekspir, ale zapominamy o tym, patrząc na spektakl Swinarskiego: on stworzył ten świat, teatralny sen o sobie i o rzeczywistości.
Cudowny las, królestwo Tytanii i Oberona, Puka i elfów wydaje się dziełem Puka-akrobaty, Puka-maga i reżysera. U Swinarskiego Puk (Wojciech Pszoniak) istotnie jest akrobatą: na linie zawieszonej w środku sceny huśta się od prawej do lewej strony kulis. A cudowny las podateński to sploty szarego sznura i korzeni uformowane w fantastyczny kształt niby-łodzi (tak, bo przecież tutaj bohaterowie przeprawiają się na inny brzeg swojego życia), to spoczywającej na scenie, to wynoszącej Oberona z Tytanią w "niebo". Świat przemieniony przez sztukę - świat elfów, duchów, ale i zawiłych komplikacji ludzkich losów. Czy jest on u Swinarskiego klasycznie piękny, nasycony harmonijnie muzyką i światłem, delikatnymi barwami? Tylko Tytania i Oberon - ona w seledynowej, lekkiej sukni, on w takiejże przepasce na biodrach - mają ten pastelowy koloryt, jaki zwykliśmy łączyć z wyobrażeniem piękna leśnych duszków. Arielowi towarzyszy Kaliban. Kochankiem pięknej królowej Tytanii jest głowa osła. To Szekspir. Dlatego Puk przypomina strojem Tarzana. Dlatego nic z ulizanego piękna nie mają w sobie Gorczyczka, Groszek, Pajęczynka. Kostiumy noszą o fakturze szorstkiej, brudnozielonej sierści czy trawy, i maski niby Sfinks podwójne: ludzko-małpie. Ariel i Kaliban w jednej osobie. To już Swinarski. To już faktura współczesnych obrazów i rzeźb.
Jak przywrócić harmonię i hierarchię w tym świecie, jak sprawić, by Tytania porzuciła osła, oszalały Lizander wrócił do Hermii, a Demetriusz zwrócił swe uczucia ku Helenie? Są na to u Szekspira czary Puka. Swinarski natomiast komponuje najpiękniejszy obraz swego przedstawienia, zamykający I odsłonę (akt III). Oto Oberon rozkazał przywrócić porządek w zaplątanym świecie uczuć. Uderza muzyka, basowa, przejmująca, jakby obwieszczała koniec świata. Bębny i migotanie świateł, obłąkana wrzawa głosów na scenie, kotłujące się ciała. Chwila z nocy Walpurgii. A może z nocy dzieci-kwiatów, dzieci-miłości ta eksplozja seksu, orgia rozpaczy i rozpasania? - zanim świat wejdzie znowu w swoje koleiny, zanim znowu do ucha Tytanii sączyć się będzie słodka, melancholijna kołysanka elfów, zanim wszyscy wrócą na swoje miejsca i wyjdą z właściwych drzwi...
W kompozycji "Snu nocy letniej" Szekspir stworzył mechanizm samowygasania iluzji teatru feerii, teatru umowności, obudowując go innym, sformalizowanym teatrem dworskiej hierarchii i etykiety, a nade wszystko - władzy. Tak oto dwór, z dostojeństwem swoim, odnajduje w ateńskim lesie porządek, jaki odnaleźć sobie życzy. Zdarzenia są na miarę wyobraźni, na miarę swojego czasu: jakiś Lizander zaślubia w końcu swoją Hermię. Ale to, co dokonane - nie interesuje więcej artysty: rzeczy zlewają się posłusznie ze swoim cieniem, gdy pada na nie cień obcej im hierarchii. I oto mamy komedii akt ostatni: przedstawienie rzemieślników. Młode pary już pełne powagi dworskich szat, Tezeusz (Bolesław Smela) pełen władzy, Hipolita (Romana Próchnicka) - monarszej godności. Nad monarchą, z górnej kondygnacji sceny, z okna, w którym dotychczas królował Puk, dwaj niemi bohaterowie Swinarskiego - Orientides i Orientades - zwieszają chorągwie, oznaki władzy. W środek tych określonych raz na zawsze znaczeń wpadają aktorzy, ci, którzy wnoszą ducha niepokoju: dla nich człowiek może oznaczać lwa, księżyc - wszystko! Człowiek może być wszystkim! Tylko Orientides i Orientades - bliźniacy, jak Rosenkranz i Guildenstern - są i stoją na straży, aby człowiek znał swoje miejsce i nie przekraczał granic. Aby sztuka znała granice własnej swobody. Ale sztuka jest niezniszczalna, ulotna jak czas. Jest jak echo uciekające, jak Puk, co w ostatniej scenie żongluje między Orientidesem i Orientadesem - nieuchwytny.
Przedstawienie (sztuka w przekładzie K. I. Gałczyńskiego) jest dziełem nie tylko Swinarskiego. Także scenografki, Krystyny Zachwatowicz, i kompozytora, Zygmunta Koniecznego. O pierwszej już pisałam - jej zasługą jest owa wyrafinowana prostota i zgrzebność, wyrazista ekspresja kostiumów. Bez muzyki Koniecznego nie byłoby tej "wyspy dźwięków", jak się o inscenizacji Schillera wyraził kiedyś Julian Wołoszynowski. Zbudowana w zasadzie na dwóch motywach: lirycznym, kołysankowym piosenki elfów usypiających Tytanię, i wagnerowskim w nocy Walpurgii, tworzy tkankę muzyczną, bez której "Sen" wydałby się zaledwie marą. (Tu trzeba dodać, że muzyki słuchaliśmy w teatrze po raz pierwszy od niepamiętnych czasów "na żywo"; zespół kameralny grał z najwyższej galerii Starego Teatru. Oby tak częściej!)
Aktorsko spektakl zyskał wiele dzięki młodości wykonawców. Obie pary kochanków: Hermia (Elżbieta Karkoszka) i Lizander (Jerzy Zelnik), Helena (Anna Polony) i Demetriusz (Aleksander ) zagrały sceny leśne z werwą i wdziękiem. No i oczywiście wszystkie brawa dla Puka (Wojciech {#os#1296}Pszoniak) za właściwe ustawienie roli, bliższe duchowi Kalibana niż Ariela, i za wyczyny gimnastyczno-akrobatyczne.
Zawiedli - moim zdaniem - wykonawcy ról rzemieślników, zwłaszcza Spodek. Tytania Haliny Słojewskiej niewątpliwie urodziwa. Z humorem obnosił po scenie swoje nader skąpe odzienie jej partner, Oberon (Wiktor Sadecki), władca dobrotliwy i rubaszny.