Artykuły

Niezwykły urok starej baśni

"Zmierzch bogów" w reż. Hansa-Petera Lehmanna w Operze Wrocławskiej. Pisze Małgorzata Matuszewska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Zmierzch bogów" kończący długą wagnerowską historię dramatów bogów i ludzi zachwyci smakoszy niespiesznie opowiadanych baśni. Gawędziarz Hans-Peter Lehmann, reżyser spektaklu, pokazał klasyczny mit o ładzie natury, niszczącej sile zła i mocy miłości w widowiskowej, zachwycającej oprawie.

W ostatniej części "Pierścienia Nibelunga" świeżo poślubieni: pozbawiona boskości walkiria Brunhilda i bohater Zygfryd rozstają się. Zygfryd zostawia małżonce złoty pierścień obdarzony magiczną mocą, wyrusza na dwór króla Gunthera i staje się narzędziem intrygi Nibelungów, po czym ginie. Zło triumfuje, ale Brunhilda składa w ofierze własne życie. Mimo wysiłków, Walhalla - mityczna siedziba bogów - płonie.

Prawdziwy fan prozy Tolkiena nie oprze się porównaniom. I tam, i u Wagnera chodzi wszak o pierścień, którego posiadanie wywraca życie właściciela i w konsekwencji cały świat, podszewką do góry. W klasycznej inscenizacji Lehmanna i w znakomitej reżyserii świateł Bogumiła Palewicza, "Zmierzch bogów" odkrywa całą swoją bajkowość. Od pierwszej sceny, kiedy Norny przędą ogromną nić losu, która plącze się i zrywa, zapowiadając zagładę, po pożar Walhallii, zbudowany światłami i dramatyczną muzyką, bez żadnych zbędnych fajerwerków czy wybuchów. Można stwierdzić, że "Zmierzch bogów" jest po dziecinnemu zbyt bajkowy i porównywać tę historię do dramatycznej historii realnego świata. Tylko po co? Lepiej patrzeć na piękną baśń oczami naiwnego dziecka.

Hala Ludowa sprawdziła się znakomicie wizualnie, kopuła jest naturalnym, pełnym rozmachu przedłużeniem dekoracji Waldemara Zawodzińskiego. Gorzej z akustyką, ale tej przeszkody raczej nie da się pokonać. Niektóre sceny zapadną w pamięć na długo. Jak scena nad Renem, z soczyście zieloną trawą i przepływającymi chmurkami. Największe zasłużone brawa po premierze dostał Paweł Izdebski (Hagen). Świetna była Beata Libera-Orkowska - Waltraute prosząca o pomoc Brunhildę. Sama Brunhilda (Nadine Secunde) mniej przekonująca, dramatyczny kunszt pokazała dopiero w ostatniej scenie. Zygfryd (Leonid Zakhozhaev) - waleczny, widać było, że życie dla niego jest niewiele warte. Widz stał przed wyborem: albo oglądać twarze aktorów na ekranach, albo patrzeć na całość sceny. Ewa Michnik poprowadziła muzyków (sześć godzin z dwiema przerwami!) z dużym kunsztem. To także muzyka Wagnera sprawiła, że nie czułam się znużona ani przez chwilę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji