Artykuły

Finał w imponującym stylu

"Zmierzch bogów" w reż. Hansa-Petera Lehmanna w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.

Piątkowa premiera "Zmierzchu bogów" zakończyła pełną realizację wagnerowskiej tetralogii "Pierścień Nibelunga", przygotowywanej przez zespoły Opery Wrocławskiej konsekwentnie od 2003 roku. Po raz pierwszy mamy do czynienia na naszych scenach z tak potężną inscenizacją, znakomicie wpisującą się w architekturę wrocławskiej Hali Ludowej.

I tym razem reżyser pozostaje wierny przyjętemu na początku stylowi, co pozwala odbierać całą inscenizację jako dzieło niezwykle spójne i czytelnie zrealizowane. Z tym jednak zastrzeżeniem, że poprzednie trzy części działy się w bliżej nieokreślonej rzeczywistości, a akcja ostatniego ogniwa przeniesiona została w czasy nam współczesne. Prosty pomysł nałożenia na czoła przedstawicieli rodu Gibhingów złotych opasek pozwolił przedstawić ich jako ludzi ogarniętych żądzą bogactwa, dla którego gotowi są popełnić każdą podłość. Taki sam zabieg zastosowano u Zygfryda, u którego opaska pojawia się w chwili, kiedy wypija zaczarowany napój podany mu przez Gutrunę. Zniknie z jego czoła na chwilę przed śmiercią.

Wiele scen w ujęciu Hansa-Petera Lehmanna ujmuje dynamiką, dobrze rozplanowaną dramaturgią i prowadzoną harmonijnie akcją, która - niestety - zaczyna się rwać w zaskakująco rozwiązanym finale. Brunhilda nie rzuca się na płonący stos, bo go nie ma, Zygfryd wcześniej zostaje zniesiony ze sceny, a jedynym dowodem płonącego gdzieś stosu jest czerwona poświata i projekcje płomieni. Szkoda, bo zaburzyło to dramatyczną wymowę ostatniej sceny, pozbawiając ją wstrząsającego wrażenia, jaki finał "Zmierzchu bogów" robić powinien.

Jak zwykle imponowała staranność doboru międzynarodowej obsady. Leonid Zakhozhaev powtórzył swój ubiegłoroczny sukces, pokonując i tym razem trudności potężnej partii Zygfryda z podziwu godną swobodą. Pięknym sopranem o imponującej mocy i blasku zachwyciła Nadine Secunde jako Brunhilda. Jej kreacja ujmowała tkliwością w scenie pożegnania z Zygfrydem, dramatycznym napięciem, kiedy uległa w walce, wreszcie rezygnacją w finale. Cieszy fakt, że obok śpiewaków sprowadzanych z zagranicy mamy wcale już niemałą grupę polskich zmagających się z pełnym powodzeniem z wagnerowskimi partiami. Bogusław Szynalski dodał do swoich wagnerowskich sukcesów kolejną świetnie zaśpiewaną partię Gunthera. Podobnie dysponująca pięknym sopranem Ewa Vesin wysoko oceniona za partię Zyglindy w "Walkirii" teraz z pełnym powodzeniem zaśpiewała Gutrunę. Znakomitym złowrogim Hagenem okazał się obdarzony głębokim, ciemnym w barwie basem Paweł Izdebski. Również Maciej Krzysztyniak rolę Albericha może dopisać do swoich artystycznych sukcesów.

Ewa Michnik przy dyrygenckim pulpicie prowadziła znakomicie przygotowaną orkiestrę z właściwą sobie ekspresją i precyzją. Pod jej wytrawną batutą nasycona emocjami muzyka ma w sobie wewnętrzną dynamikę, właściwy nerw dramatyczny i świetnie buduje klimat przedstawienia. Ujmuje też czytelnością i charakterem blisko stu motywów przewodnich, na których zbudowana jest muzyka tetralogii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji