Artykuły

Ewa Wielebska. Miała budować okręty. Przez przypadek trafiła do teatru i...

- Mamy swoje wewnętrzne radio. Czasami dajemy sobie znaki latarką. W kulisach panuje półmrok, specjalne węże świetlne wyznaczają drogę. Aktor schodzi ze sceny, za 30 sekund musi pojawić się jako inna postać. Jedna pani go rozbiera, druga ubiera, kolejna maluje - mówiła Ewa Wielebska, inspicjentka w Teatrze Muzycznym w Gdyni.

Piotr Sobierski: W jaki sposób zostaje się inspicjentem?

Ewa Wielebska, inspicjentka w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Z wykształcenia jestem technikiem budowy okrętów i statków. Skończyłam wydział kadłubowy, a więc kompletnie niezwiązany z teatrem. Praca w Muzycznym to kwestia przypadku. Wszystko zaczęło się 32 lata temu od prośby mojej koleżanki, która pracowała w Muzycznym jako suflerka. Ona postanowiła wyjechać na trzy miesiące do Stanów. Urlop trwał jednak tylko dwa miesiące i stąd jej prośba, aby zastąpić ją przez miesiąc. Skończyło się to tak, że ona nie wróciła już do kraju, a ja zostałam w teatrze. Przez dwa pierwsze lata byłam suflerką. Potem koleżanka inspicjentka przeszła do warszawskiego teatru, a ja zajęłam jej miejsce.

Stanowisko suflera zostało zlikwidowane?

- Pamiętam, że przez krótki okres w teatrze był sufler. Potem zniknął, być może z powodu oszczędności, ale też nie wydaje mi się, aby był w naszym teatrze potrzebny. W końcu inspicjent musi być na wszystkich próbach, od pierwszych czytanych po sytuacyjne, choreograficzne i wokalne. Jak jest potrzeba, to podrzucam tekst.

Na czym tak naprawdę polega praca inspicjenta?

- Ja to przyrównuję do pracy bosmana, który musi wiedzieć, co dzieje się na pokładzie. W pracy pojawiam się na godzinę przed rozpoczęciem spektaklu. Do teatru schodzą się powoli aktorzy, sprawdzam obecność - mam specjalną listę na każdy spektakl. Z ekipą techniczną na pół godziny przed startem kontroluję scenę, całą scenografię, sztankiety - belki elektryczne lub ręczne ze scenografią, rozłożenie rekwizytów. Później daję komunikat: "Proszę państwa zostało 15 minut do rozpoczęcia". Mam też zestaw dzwonków, którymi informuję np. panie bileterki, że scena jest już gotowa i można na widownię wpuszczać widzów. Drugi komunikat daję 10 minut przed startem i ostatni na 5 minut przed godziną 19. Wówczas możemy już zaczynać... gdyby nie spóźnialscy widzowie.

Często się spóźniają?

- Nie czekamy na pojedyncze osoby, to niemożliwe. Czasami zdarza się, że zorganizowane grupy dzwonią z autokaru, że się spóźnią. No i trudno nie poczekać na widzów, którzy pędzą do nas np. ze środkowej Polski. Mam cały czas kontakt z biurem organizacji widowni. Panie bileterki robią "przemeblowanie" na widowni, zwalniają skrajne miejsca, tak aby nie było szumu podczas wchodzenia tej spóźnionej grupy. Jeżeli sytuacja jest już ogarnięta, startujemy ze spektaklem. Daję znak aktorom oraz oświetleniowcom, aby zgasili światło na widowni. Kontaktuję się dyrygentem, rusza uwertura, podnosimy kurtynę.

I to wszystko na pani głowie?

- Tak naprawdę mam na głowie całą techniczną machinę spektaklu. Mam przy sobie specjalną aparaturę. Na piątym piętrze teatru są panowie odpowiedzialni za sztankiety, z którymi jestem w stałym kontakcie. Podobnie z obrotówką - mamy różne swoje znaki, które opisują kierunek i stopień prędkości. Wzywam również aktorów do poszczególnych scen.

Jak możecie się porozumieć w tej ciemności?

- Mamy swoje wewnętrzne radio. Czasami też dajemy sobie znaki latarką. Generalnie w kulisach panuje półmrok, mamy tam specjalne "węże świetlne", które wyznaczają drogę. Czasami w kulisach odbywają się szybkie "przebierki" - aktor schodzi ze sceny, za 30 sekund musi pojawić się jako inna postać. Jedna pani go rozbiera, druga ubiera, kolejna maluje.

Gdzie pani jest podczas spektaklu?

- Zawsze siedzę po prawej stronie, patrząc od widowni. Mam tam monitor, na którym obserwuję spektakl oraz nowoczesną "interkę". Kiedyś pracowałam na "interce", z której korzystali robotnicy podczas budowy teatru w latach 70. Byliśmy z niej bardzo zadowoleni, była niezawodna, było mnie słychać tam, gdzie potrzeba. Dzisiaj jest inaczej - im większa technika, tym więcej niezaplanowanych sytuacji. Zdarzają się zabawne - kiedyś wołałam aktora, ale dowiedziałam się od pań z bufetu, że słychać mnie na foyer. No, ale wiadomo, na wszystko potrzeba czasu. Myślę, że jak rozbudowa teatru zostanie ukończona, to ten sprzęt będzie działał perfekcyjnie.

Sprawy techniczne to jedno, a co z aktorami? Kiedy muszą się u pani zameldować?

- Kiedyś była zasada, że mają być w teatrze o 18.15. Wówczas nie graliśmy jednak z mikroportami. Teraz trzeba przyjść wcześniej, najpierw trzeba je bowiem założyć, potem jest cały proces charakteryzacji, sprawdzenie sprzętu i na koniec próba dźwięku, podczas której aktorzy śpiewają jakiś wybrany numer. Na to wszystko potrzeba więc całej godziny, inaczej byśmy się nie wyrobili.

A były sytuacje, że aktor nie pojawił się w teatrze?

- Oczywiście, że tak (śmiech). Jeżeli ktoś ma obsuwę 5-10 minut i nie daje znaku życia, to ja dzwonię. Mieliśmy kiedyś taką sytuację, że jednego dnia graliśmy dwa spektakle "Pięknej i Bestii". Skończył się pierwszy spektakl, potem trzy godziny przerwy i zaczynał się drugi. Jednemu aktorowi się pomyliło - myślał, że gramy drugi spektakl o godzinie 19, a graliśmy o 17. Nie było go, dzwonię, a on nie odbiera. Na szczęście kolega podjął się, że zrobi zastępstwo z marszu. To nas uratowało.

Jeżeli nie ma zastępstwa, to odwołujecie spektakl?

- Jeżeli aktora nie ma i wiadomo, że to główna rola, którą trudno zastąpić, to podejmujemy decyzję o odwołaniu spektaklu. Na szczęście nie miałam jeszcze takiej sytuacji przez 30 lat.

A zdarzają się na scenie pomyłki?

- Jesteśmy tylko ludźmi. Czasami aktor zapomni rekwizytu, np. ma na scenie kogoś zastrzelić, ale pojawia się bez broni. Wówczas szybko przemycamy ją na scenę, tak aby widz nic nie zauważył. Ktoś zapomina tekstu, to podpowiadamy. Zdarzają się sytuacje zabawne i przerażające, nie zawsze związane z czynnikiem ludzkim. Pamiętam, jak kiedyś graliśmy "Cabaret" w reżyserii Jerzego Stuhra. Całość rozgrywała się na scenie obrotowej i nagle w drugim akcie ta scena stanęła. Musiałam opuścić kurtynę, na widowni włączone zostały światła. Koledzy technicy próbowali naprawić sytuację, ale ostatecznie obrotówka jeździła tylko w lewą stronę. Byłam przerażona, ale ruszyliśmy ze spektaklem. Ogłosiłam aktorom, że jest awaria i gramy nieco inaczej. W biegu zmieniano dekorację, a aktorzy wchodzili tylko jedną stroną. Wszystko wyszło idealnie. Widzowie nie mieli prawa się połapać, że coś jest nie tak.

Ja pamiętam spektakl "Muzyka Queen", w czasie którego wysiadł prąd i jeden z aktorów wisiał nad sceną przez kilkanaście minut.

- Prowadziłam ten spektakl, nad sceną wisiał na linie święty Piotr, czyli Tomasz Fogiel. Nie była to jednak moja największa trauma związania z brakiem prądu. Podczas spektaklu Teatru Junior, który grany był przy otwartym orkiestronie, na scenie było 40 dzieciaków i nagle wysiadł prąd. Szybko wpadłam na scenę i powiedziałam - dzieci siadacie, każdy tam, gdzie stoi. Panie bileterki pootwierały drzwi i na scenę wpadło trochę światła, jakoś udało się zapanować nad sytuacją i zapewnić dzieciakom bezpieczeństwo.

To sytuacje groźne, a co panią rozbawiło?

- Graliśmy "Ja kocham Rózię" w reżyserii Jerzego Gruzy na podstawie "Pierścienia i róży". W jednej ze scen na obrotówce znajdowała się kareta, a w niej siedziała Czarna Wróżka i porwany przez nią książę Lulejko. Gramy spektakl, wszystko idzie idealnie. Wyłania się kareta i nagle widzę, że siedzi w niej tylko książę. Okazało się, że aktorka spóźniła się. Niestety, nie mogłam tego skontrolować, bo ona wchodziła od tyłu sceny, a tego miejsca po prostu nie widzę. Ostatecznie wróżka biegła za karetą.

Trudno chyba nie lubić tej pracy?

- Uwielbiam ten zawód za kop adrenaliny. Nigdy nie wiadomo, jak pójdzie kolejny spektakl, czy wszystko będzie OK. Oczywiście, wielką przyjemność sprawia mi, gdy spektakl toczy się płynnie. Czasami zdarza się, że coś zjeżdża na scenę nieco później i wówczas nie jestem już taka zadowolona.

A nie ciągnęło panią na scenę?

- Grałam w "Grease" i w "Lalce", ale wiem, że to nie jest praca dla mnie. Lubiłam to, ale krótka obecność na scenie wiązała się z potwornym stresem. Ja mam satysfakcję z mojej pracy. Lubię, gdy wszystko nam wyjdzie, widzowie klaszczą i domagają się bisów. To mi w pełni wystarcza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji