Artykuły

"Looking for Europe": Europejczycy nie mogą stać z założonymi rękoma

Rosnącemu w siłę populizmowi postanowił się sprzeciwić Bernard-Henri Lévy, który chcąc przypomnieć wartości europejskie, napisał sztukę teatralną "Looking for Europe". Przedstawi ją osobiście na scenach w całej Europie. Z filozofem rozmawiał William Bourton w Le Soir.

WILLIAM BOURTON: Europa ma się ostatnio nie najlepiej. Czy cztery miesiące przed wyborami europejskimi jest pan niespokojny?

BERNARD-HENRI LÉVY, FILOZOF, PISARZ I SCENARZYSTA: W rzeczywistości nie jest z nią aż tak źle, nie bądźmy niesprawiedliwi. To mimo wszystko właśnie Europa przyczyniła się do zapobieżenia chaosowi i wojnie domowej w Grecji. To również Europie udało się powstrzymać rząd włoskich klaunów przed dokonaniem najgorszych szaleństw. A psychodrama odbywająca się wokół brexitu ponownie udowodniła, że instytucje europejskie są twarde jak skała. Więc nie jest to katastrofa.

Jestem jednak niespokojny z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że w radzie szefów państw i ministrów europejskich zasiada pół tuzina przywódców, którzy nie podzielają wartości europejskich. A po drugie, jeżeli tendencja populistyczna, to znaczy skrajna prawica, jest taka silna, jak się mówi, to jest ryzyko, że będziemy mieli kompletnie niesterowalny Parlament Europejski. A w Europie, która cierpi mimo wszystko na deficyt demokracji, jeżeli taka instytucja w najwyższym stopniu demokratyczna, jaką jest parlament, miałaby zostać sparaliżowana przez nagły wzrost siły "nieliberałów", byłaby to oczywiście katastrofa.

Jak pan tłumaczy ten wzrost niezadowolenia z Europy, i to nawet w krajach historycznie euroentuzjastycznych?

- Europa, tak jak demokracja albo tak jak wolność, to trudna sprawa. Trudna, bo to podmiot polityczny całkiem nowy. Nigdy dotychczas nie widziano, żeby 28 czy 27 narodów, ludów o różnej historii, niegdyś toczących ze sobą wojny, mówiących różnymi językami, stworzyło pewnego dnia jedną, wielką całość polityczną. Nie jest więc łatwo. Ponadto w dwa dni nie zredukuje się siły nacjonalizmów. Trzeba też pamiętać, że siły rozkładu, które działają wewnątrz naszych krajów, są potężnie wspomagane z zewnątrz.

W chwili obecnej i z różnych pobudek trzech przywódców mocno stara się skomplikować zadanie Junckerowi i jego komisarzom: Trump, Putin i Erdogan. A ta trójka to, niestety, nie do końca byle kto!

Rzeczywiście, w 2003 r. napisał pan, że największą zasługą Europy byłoby "móc powiedzieć, tak jak ja: nie jestem już Francuzem, jestem Europejczykiem pochodzenia francuskiego". 15 lat później to marzenie nie spełniło się tak naprawdę

- Taka jest specyfika marzeń, że w odróżnieniu od przedmiotów tak naprawdę nigdy nie znikają. A poza tym są takie marzenia, których realizacja każe na siebie czekać. Myślę jednak, że to marzenie się ziści. Wie pan, Amerykanie, którzy dziś obdarzają swoją flagę takim kultem, potrzebowali dużo czasu, aby stać się obywatelami Stanów Zjednoczonych. Potrzebowali do tego jednej strasznej wojny - secesyjnej Chwała Bogu, że nas to nie czeka.

Francja nie jest w stanie wojny, daleko do tego, ale "żółte kamizelki" nie składają broni. Jakie widzi pan wyjście z tego kryzysu?

- Wyjście z kryzysu już jest - to ta nadzwyczajna chwila wielkości narodowej, demokratycznej i republikańskiej, którą jest "wielka debata narodowa" ogłoszona przez Emmanuela Macrona. Prezydent Republiki Francuskiej, nie zmieniając bynajmniej kursu, zaprasza współobywateli, by zbierali się na podwórkach szkolnych, w merostwach czy w internecie i przedstawiali pomysły oraz krzywdy, które chowają w sobie. Nie przypominam sobie podobnego wydarzenia w jakiejkolwiek demokracji!

Wyjście, i to z tarczą, jest takie: przekształcenie w pozytywną tej nihilistycznej energii, która zbyt często wpływała na "żółte kamizelki". To właśnie Macron robi w tej chwili. Pamiętam, jak kilka dni po zdewastowaniu Łuku Triumfalnego jakiś socjolog deklarował w telewizji: "Jestem dumny z bycia Francuzem". Otóż mnie napawa dumą, gdy widzę, jak moi rodacy podejmują wyzwanie wielkiej debaty. I właśnie owo przejście od zjawiska "żółtych kamizelek" do zjawiska "wielkiej debaty" to praktycznie cały III akt mojej sztuki "Looking for Europe".

Jakie jest przesłanie "Looking for Europe"?

- Takie, że trzeba 200 mln głosujących Europejczyków, by spuścić wyborcze manto populistom. I do tego każdy się musi przyłożyć. Kiedy widzę, jak we Francji Le Pen i Mélenchon bez przerwy puszczają do siebie obleśnie oczko, kiedy widzę, jak we Włoszech porozumiewawcze spojrzenia pomiędzy Salvinim i Di Maio przeradzają się w serdeczne uściski, kiedy widzę, jak Orbán na Węgrzech pokazuje plecy wszystkim wartościom europejskim i nie ponosi z tego tytułu żadnych konsekwencji, albo kiedy widzę, jak austriacka pani minister spraw zagranicznych Karin Kneissl tańczy walca na własnym weselu z naszym najgorszym wrogiem Władimirem Putinem to przecież nie mogę stać z założonymi rękoma. I każdy, na swoim polu, powinien starać się coś zrobić.

Czy nie ma ryzyka, że pańską sztukę będą oglądać głównie już przekonani Europejczycy?

- Nie, niekoniecznie! W samej inscenizacji jest coś, co pozwoli mi bezpośrednio ze sceny dać odpowiedź eurosceptykom, a nawet uczciwym eurofobom, którzy zadają sobie prawdziwe pytania.

Przełożył Marcin Eckstein

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji