Artykuły

Nie oczekuję wierności, ale srogo karzę za niewierność

- Nie cierpię współczesnego teatru. Bulwersuje mnie i odstręcza brak dobrych tekstów - mówi Dorota Masłowska. W sobotę 16 marca Grzegorz Jarzyna wystawia w TR Warszawa hiphopowy musical na podstawie jej książki "Inni ludzie".

"Inni ludzie" to najnowsza powieść rozchwytywanej przez teatr pisarki. Opowiada o spotkaniu Kamila, młodego chłopaka z nizin społecznych, który marzy o zostaniu raperem, i Iwony - wchodzącej w wiek średni sfrustrowanej kobiety z klasy średniej. Fabuła jest przerysowana i konwencjonalna, bo prawdziwym bohaterem jest, jak zawsze u Masłowskiej, żyjący własnym życiem i odbijający społeczne obsesje język.

Z Dorotą Masłowską rozmawiamy o tym, co wkurza ją w teatrze, czy pilnuje swoich tekstów przed reżyserami, i o tym, jak "Dwoje biednych Rumunów po polsku" brzmi po hiszpańsku w Hawanie.

Witold Mrozek: Polska to dla ciebie musical?

Dorota Masłowska:

Zauważyłem, że w każdym wywiadzie z Dorotą Masłowską musi być pytanie o Polskę.

- I dlatego postanowiłeś to kontynuować? Na pewno kiedy zaczynałam pisać "Innych ludzi", byłam prześladowana przez formę musicalu. Ciągle podpowiadała mi ją wyobraźnia. Była zima i pasowało mi to do konwencji, w jakiej Polacy przebywają w przestrzeniach publicznych. Każdy cudzoziemiec, który tu przyjeżdża, zwraca uwagę np. na ciszę i karność w środkach komunikacji publicznej. Cicho, ponuro.

Od dawna prześladowała mnie taka wizja - co by było, gdyby istniał jakiś sposób ujawnienia życia wewnętrznego każdego z tych ludzi, którzy sąsiadują ze mną swoimi ciałami. I gdyby jeszcze dało się sprawić, że oni śpiewają

Od początku myślałaś o tym, że "Inni ludzie" mają trafić na scenę?

- Nie potrafię tego jednoznacznie stwierdzić. Po tych wszystkich latach wiadomo, że to, co piszę, ma potencjał sceniczny. Bo po prostu jest bardzo oralne. To ta strona języka użytkowego, takiego, który jest własną nieoficjalną wersją, której każdy człowiek używa po swojemu, dostraja do własnych zasobów i potrzeb.

To nie jest tak, że od razu widzę to, co piszę, na scenie. Ale podświadomie wyczuwam ten potencjał i jakoś się nim pewnie kieruję.

Tylko w Polsce wystawiono siedem razy "Między nami dobrze jest", chyba z siedem razy "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku", "Wojnę polsko-ruską" z siedem razy, "Pawia królowej" pięć razy, na podstawie "Kochanie, zabiłam nasze koty" powstały musicale w Teatrze Nowym w Poznaniu i szkole teatralnej w Krakowie. Nawet twoje felietony o jedzeniu trafiły na scenę w Teatrze Nowym w Łodzi. Oglądasz to wszystko?

- Oglądam tylko wybrane rzeczy, czasem spotykam się z twórcami. Cieszę się, że to, co piszę, dzięki nim żyje, jest słuchane, oglądane. Ale sama nie jestem już tego bardzo ciekawa. Kiedyś się tym ekscytowałam, widziałam oczyma duszy siebie wśród aktorów, z gęsim piórem spisującą każde słowo z ich ust. Teraz wiem, że backstage teatru w ogóle na mnie nie działa, w ogóle mnie nie uruchamia. Podnieca mnie życie, to, co jest kompletnie poza światem artystycznej przeróbki.

Gdziekolwiek pojadę, aktorzy, którzy wzięli mój tekst że tak powiem do siebie na mózg, czują się z nim i ze mną bardzo związani; sądzą, że mogę im coś ważnego powiedzieć. Rozumiem ten proces, rozumiem, jakim złudzeniom ulegają, ale często nie mam im nic do powiedzenia. Natomiast ostatnio bardzo ciekawa była dla mnie "Wojna polsko-ruska" Pawła Świątka z Teatru Słowackiego w Krakowie, nie wiem, czy już ją widziałeś

Jeszcze nie.

- Na przestrzeni ostatnich lat to moje najciekawsze przeżycie teatralne. Bo nagle zrozumiałam, na czym polegały błędy reżyserów w inscenizowaniu mojej twórczości. Ta interpretacja jest tak błyskotliwa i tak chytra Świątek robi to wszystko poza tautologiczną dosłownością, idzie w abstrakcję - abstrahuje nie tylko od kontekstu społecznego, ale też od np. płci bohaterów.

Wszystkie role są grane przez baby. I to daje kosmiczny efekt, bo koniec końców występuje sam język, wszyscy są tylko jego podwykonawcami, a gra on sam. To było olśnienie. Lata udręk reżyserów, którzy próbowali to wszystko udosłowniać, umieszczać w konkretnych realiach, wypadają pokracznie. Bo ten język jest fikcyjny, bałamutny.

Czyli reżyserzy szli za pierwszymi recenzjami "Wojny" sprzed lat, że to niby etnograficzny opis blokowiska?

- Tak, pojawiały się flagi, dresy, bloki. A u Świątka nagle grają to jakieś takie księżniczki jeżdżące powozami, a i tak totalnie wiesz, o co chodzi. Myślę, że gdy to było grane "na blokach", miało się poczucie: znam takich gości, nic mnie to nie obchodzi. Sama nie wiedziałam, co mi się w tych spektaklach nie zgadza. I nagle zrozumiałam: reżyserzy dają się zwieść temu pozornemu realizmowi języka, podczas gdy on jest kreacją. Paweł znalazł do tego kluczyki.

W teatrze jesteś wymagającą pisarką? Oczekujesz wierności?

- Nie oczekuję wierności, ale srogo karzę za niewierność!

Zdarzyło, że odebrałaś prawa do tytułu, chyba w Gnieźnie.

- Tak, choć w sercu odebrałam prawa różnym ludziom o wiele więcej razy. Ale tam nie mogłam przymknąć oka, bo na podstawie "Między nami dobrze jest" powstało coś tak kuriozalnego, nieakceptowalnego, opacznego względem przesłania tego tekstu, po prostu złego artystycznie - że nie mogłam wytrzymać jako widz, a jako autorka przeżywałam katusze.

Spektakl chodził potem jako "inspirowany dramatem Doroty Masłowskiej".

- Lekko inspirowany Wiesz, to było dla mnie ciekawe, że coś takiego się może zdarzyć. I temu trudno zapobiec, bo ja nie jestem w stanie jeździć po Polsce, Europie i świecie i kontrolować tego, co powstaje.

Beckett, chociaż nie żyje, ma od tego spadkobierców. A w Polsce Antoniego Liberę, który jest jego żyjącą agenturą. Bardzo pilnował praw i "wierności" Sławomir Mrożek. Ktoś kiedyś porównał twoje teksty do jego sztuk, bo "same się wystawiają" - niosą w sobie na pierwszy rzut oka zwarty pomysł na świat.

- Ja nie "pilnuję"! Jestem zwolenniczką pewnego marginesu swobody twórczej.

Jak szeroki to margines?

- Wydaje mi się, że dość szeroki. Ale pewnych rzeczy nie unosi, gdy coś zostaje zupełnie przeinterpretowane, pociągnięte w jakąś koszmarną stronę. Dla mnie to intuicyjne.

Byłaś na "Rumunach" w Rumunii? Wystawiono to w Transylwanii.

- Byłam na jakimś czytaniu "Między nami dobrze jest" w Rumunii, ale na "Rumunach" nie.

A na "Między nami dobrze jest" jest w Szwecji?

- Tak.

Jakie to było?

- Fajne, ale to było dawno, średnio pamiętam. Za to widziałam ostatnio "Rumunów..." na Kubie, w Hawanie. To mi uświadomiło, że to już jest tak daleko, że oni nie mają śniegu - musieli go przetłumaczyć na jakieś swoje zmartwienia klimatologiczne. Tamten hiszpańskojęzyczny teatr jest zupełnie inny niż nasz, zajmuje inne miejsce w kulturze. Nie jest wysublimowaną rozrywką dla wycieczek autokarowych z korporacji bądź kulturalnych ludzi w piątek wieczorem. Tam jest rozrywką ludową, jest dużo śpiewogry, włączania widzów do spektaklu, totalnie ludowych zagrywek, często totalnie poniżej pasa - dosłownie i w przenośni. Dla mnie to było ciekawe - tak bardzo inne, a ciągle to była ta moja sztuka.

Lubisz w ogóle teatr? Jako sposób spędzania czasu?

- Nieszczególnie. Chodzę do teatru, ale w 90 proc. przypadków totalnie przeklinam, wychodząc. A jednak chodzę. Popadam tam w jakiś rodzaj komy, śpię z otwartymi oczami. Ta energia ze sceny, jakkolwiek by była dla mnie irytująca i zawstydzająca, to w dziwny sposób pobudza mnie twórczo.

A jednocześnie nie cierpię współczesnego teatru. Nie wypada mi tego mówić, ale głównie mam pretensje do tekstów. Bulwersuje mnie i odstręcza brak dobrych tekstów. Choć przychodzę z otwartym sercem i mam nadzieję, że tym razem się uda

Co cię wkurza w tych tekstach?

- Totalnie nie toleruję braku historii, afabularności. Wynika ona chyba z przekonania dramaturgów, że lepienie kilku genialnych dzieł też będzie genialne. Że połączenie siedmiu genialnych książek da genialny efekt. Często chciałabym, żeby opowiedziano mi po prostu świetną historię, a to się nie dzieje.

Zakładasz, że w TR Warszawa porwie nas historia Iwony i Kamila z "Innych ludzi"?

- Jest jakaś szansa, że porwie nas przynajmniej język. A ja często chodzę na sztuki, w których nikt nie porywa. A scenografia nie jest w stanie mnie porwać, jakkolwiek szklane byłyby ściany, a stoły metalowe.

A dlaczego nie piszesz już dramatów? Po "Rumunach..." i "Między nami dobrze jest"?

- Dlaczego tak mówisz? Nie wiem, czy nie piszę dramatów.

Inaczej: zamierzasz jeszcze pisać dramaty?

- To sensowniejsze pytanie. Mnie się wydaje, że nie można pisać za dużo. Pewna gęstość utworów wynika z tego, że nie produkujesz ich masowo, nie szastasz energią. Ale to nie jest tak, że nie zamierzam już pisać dramatów. Staram się zmieniać formy, żeby do żadnej za bardzo nie przylgnąć, zachować pewną świeżość.

**

Premiera "Innych ludzi" w sobotę 16 marca w TR Warszawa. Muzyką zajmują się Piotr Kurek i Krzysztof Kaliski, bity produkują Michał DJ B Olszański i Bartek Kruczyński. Na scenie m.in.: Adam Woronowicz, Marcin Czarnik, Aleksandra Konieczna, Maria Maj czy Agnieszka Żulewska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji