Artykuły

Płock. "Myszy Natalii Mooshaber" za pół ceny

W piątek i w niedzielę w ramach akcji "Polska zobacz więcej - weekend za pół ceny" płocki teatr zaprasza na interesujący spektakl "Myszy Natalii Mooshaber". Bilety są w promocyjnych cenach, kosztują 10 i 15 zł!

"Myszy Natalii Mooshaber" to powieść Ladislava Fuksa, wybitnego czeskiego pisarza drugiej połowy XX wieku. Marek Mokrowiecki, dyrektor płockiego teatru, wielki miłośnik literatury czeskiej w ogóle, a Fuksa w szczególności, w latach osiemdziesiątych zaadaptował i wystawił jego "Palacza zwłok" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy (spektakl został wtedy nagrodzony na Festiwalu Teatrów Polski Północnej w Toruniu, a reżyser otrzymał Nagrodę Wojewody Bydgoskiego). W ub.r. przeniósł zaś na scenę - tym razem płocką - "Myszy Natalii Mooshaber".

Sztukę w piątek możemy obejrzeć o godz. 11 i 19, w niedzielę - o 19. Bilety na spektakl poranny kosztują 10 zł, na wieczorne - 15 zł. Są tańsze niż zwykle, teatr bierze bowiem udział w organizowanej przez Polską Organizację Turystyczną akcji "Polska zobacz więcej - weekend za pół ceny".

Polecamy tę wypełnioną znaczeniami i symbolami sztukę, a szczególną uwagę prosimy zwrócić na wspaniałą rolę Hanny Zientary-Mokrowieckiej i finał, piękny wizualnie i niosący równie piękny morał.

Wiosną ub.r. tak pisaliśmy o "Myszach": "Główna bohaterka ma na imię Natalia, jest wdową, ma dwoje wyjątkowo podłych dzieci, malutkie mieszkanko i rentę po mężu. Żyje w wymyślonym od początku do końca, niewymienionym z nazwy państwie zarządzanym przez tyrana i despotę (dzieci w szkołach uczą się jego dętego życiorysu, ośmioletnich chłopców torturuje się na przesłuchaniach, a na Księżycu powstaje właśnie więzienie dla tych, którzy "nie są godni, by żyć na Ziemi"). Natalia za darmo pracuje w czymś w rodzaju opieki społecznej - bada sytuację młodych chłopaków, którzy schodzą na złą drogę, a potem zdaje raporty władczej naczelniczce wydziału. Opiekuje się także grobami na cmentarzu. Miała marzenia - chciała prowadzić kiosk, gdzie sprzedawałaby włoską sałatkę, szynkę i lemoniadę. Niestety, nie wyszło...

Natalia dzieli więc czas między badania sytuacji życiowej staczających się chłopców, kolejne upokorzenia, jakich doznaje od swoich okropnych dzieci, i wizyty policji, która raz po raz wpada do jej mieszkania i zadaje tysiące dziwacznych pytań. W kraju tymczasem narasta niepokój, władza despotycznego przewodniczącego zaczyna chwiać się w posadach, na placach gromadzą się ludzie. Wszyscy pytają, co stało się z księżną, prawowitą władczynią państwa, która w świetle oficjalnego przekazu rządzi razem z przewodniczącym. Ale nikt nie widział jej od lat i wszyscy są przekonani, że albo jest gdzieś uwięziona, albo dawno nie żyje.

Tu niestety muszę przerwać, by nie psuć niespodzianki. Jak powiedziałam, żałuję. Tym bardziej że w rozwiązaniu tajemnicy "Myszy Natalii Mooshaber" kryje się wymowa całego spektaklu - ogólnie mogę tylko zdradzić, że jest głęboko humanitarna. Uczy szacunku dla drugiego człowieka, wręcz domaga się, byśmy w każdym, nawet w tym najmniej znaczącym, nawet w tym, któremu marzenia się nie spełniły, dzieci go dręczą, a policja nachodzi, widzieli... no właśnie, nie zdradzę!

Spektakl jest trudny do sklasyfikowania. Jest tam i wspomniana zagadka, którą śmiało można by nazwać kryminalną, jest metafizyka (zwróćcie uwagę na obsesyjne - jakżeby inaczej - nawiązania do tematu wiary w Boga w opozycji do wiary w przeznaczenie), jest satyra na nadużycia władzy (nagrania wideo nawiązujące do telewizyjnych wiadomości są przezabawne!). Są cudowne drobiazgi w postaci zatrutych ciastek (no dobrze, kołaczyków), meloników i parasoli urzędników opieki i kapelusza

z piórkiem. No i aktorzy! Aktorzy są świetni! Natalię gra Hanna Zientara-Mokrowiecka, wspaniała, krucha, zagubiona, a jednocześnie na swój sposób dystyngowana. Sylwia Krawiec milcząca tragicznie nad grobem swego syna, energiczna gospodyni o dobrym sercu, czyli Magdalena Tomaszewska, elegancka Hanna Chojnacka jako szefowa opieki, dawno niewidziane w większych rolach (a szkoda) - Barbara Misiun i Magdalena Bogdan (panowie także wypadli świetnie).

Wydaje się, że "Myszy..." są prezentem. Marek Mokrowiecki zrobił go zapewne trochę sobie, bo kocha literaturę czeską i od dawna chciał wystawić te sztukę. A trochę swojej żonie, której podarował rolę Natalii - wprost dla niej stworzoną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji