Rozmowa z Sylwią Górą-Weber: grała na scenie w czerwonej sukni... toples
Rozmowa z aktorką Sylwią Górą-Weber, związaną z Teatrem Boto w Sopocie i Teatrem Wybrzeże w Gdańsku. Zagrała już wiele wspaniałych ról. Ostatnio w sopockim Teatrze BOTO podziwiamy ją w monodramie "Podróży do Buenos Aires".
Grażyna Antoniewicz: Czy od zawsze chciałaś być aktorką?
Sylwia Gór-Weber: Nie, przez całe swoje dzieciństwo pragnęłam być piosenkarką i wydawało mi się, że będę to robiła. Aktorką zostałam dlatego, że w Andrychowie, gdzie mieszkałam, zjawili się Kasia i Jarek Przeciszowscy i w mieście, gdzie nie działo się nic, założyli kółko teatralne, a są na tyle fajnymi ludźmi, pełnymi pasji, że zaczęłam się tym zajmować. Co do śpiewania, był taki moment, w zeszłym roku, kiedy pomyślałam, że zrezygnuję z teatru i zajmę się śpiewaniem, bo czułam, że się wypalam, że coś się kończy...
Ale kiedy na egzaminie do szkoły teatralnej padło pytanie, dlaczego chcesz być aktorką...
- Odpowiedziałam, że to nigdy nie było moją pasją, ale często oglądałam Teatr Telewizji i myślałam, że chcę mieć długie suknie jak te panie aktorki.
I co, rzeczywiście, nosisz piękne suknie na scenie?
- Niekoniecznie, okazało się, że w teatrze mało się gra w kostiumie klasycznym. Chociaż zdarzyło się, że miałam piękną czerwoną suknię, tylko, że... toples.
Czyżby materiału nie starczyło na piersi?
- Nie, taka była wizja cudownego kostiumografa Macieja Chojnackiego. I muszę przyznać, że ta sukienka do tej pory robi ogromne wrażenie.
Czy miałaś jakiś kostium, który ci przeszkadzał?
- Tak. Pamiętam, że kiedy grałam gościnnie Ofelię w Tarnowie pani scenograf ubrała mnie w kilka sukni, a byłam już wtedy w szóstym miesiącu ciąży z moim pierwszym dzieckiem, czyli Kubą. Więc, chociaż suknie były długie i piękne to bardzo mi przeszkadzały.
Zagrałaś wiele wspaniałych ról. Na studiach pierwsza poważna postać to...
- Diablica Przechera w "Żywocie Józefa", a mniejszą był odwłok wielbłąda. Spektakl reżyserowała Krzesisława Dubie-lówna, a przednią częścią wielbłąda była Ania Guzik. Potem było już lepiej, bo trafiła się i szekspirowska Ofelia i Sonia w "Zbrodni i karze" Dostojewskiego. Zanim dostałam się do szkoły teatralnej, to wcześniej (jako 18-latka) zrobiłam monodram składający się z fragmentów "Iwony Księżniczki Burgunda" i "Dzienników" Gombrowicza, z którym zjeździłam całą Polskę i zajęłam drugie miejsce na Ogólnopolskim Festiwalu Teatru Jednego Aktora.
Ważną rolą była też Berta w "Niemcach" Kruczkowskiego.
- Zagrałam postać starszej kobiety na wózku inwalidzkim. Byłam wtedy na trzecim roku Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie - Filia we Wrocławiu i pamiętam, że Popiel, ówczesny rektor Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie mocno mnie chwalił, że taka młoda studentka taką wspaniałą rolę zrobiła. Podobnie było, jak pojechaliśmy z egzaminem muzycznym. Cieszyłam, bo dwa razy zdawałam do szkoły teatralnej w Krakowie, ale bezskutecznie. Pamiętam, że jak nie dostałam się po raz drugi - to pomyślałam sobie, tak w środku; "ja tu jeszcze wrócę, ja wam jeszcze pokażę". I... wróciłam.
Mówi się, że składasz niemoralne propozycje?
- Ja, jako Sylwia Góra-Weber nikomu nie składam niemoralnych propozycji (uśmiech). Natomiast jako postać Mara, w przedstawieniu "Pełnia szczęścia" (na zdjęciu) składam taką propozycję moim przyjaciołom, a właściwie mojej przyjaciółce, z którą znamy się od przeszło dwudziestu lat. Elen ma męża Toma, a ja jestem singielką. Tom również jest moim przyjacielem. Przychodzę do nich, mówiąc, że chcę mieć dziecko, ale nie mam mężczyzny...
Jak brzmi więc ta niemoralna propozycja?
- Tego nie zdradzę, zapraszam do teatru na spektakl.
Jak budowałaś wtedy tę rolę?
- Jest to postać zupełnie, ale to zupełnie inna, niż jestem. To znaczy musiałam stworzyć ją od A do Z, ponieważ cały system wartości Mary jest mi obcy. Trudność i zabawa polega na tym, że ją musiałam sobie wyobrazić. Podczas prób zdarzył się taki moment, że mówiąc tekst, zamarłam: Co ja wygaduję? Przecież to jest straszne. Myślenie tej postaci egoistyczne i egocentryczne jest mi absolutnie obce.
Jak twoje dzieci syn Jakub i córka Zyta, znoszą częste nieobecności mamy?
- Mam nadzieję, że jest dobrze, nie chorują, nie mają kłopotów z nauką. Nic nie sygnalizuje, że bardzo im mnie brakuje. Nie skarżą się.
Nie widać żadnych objawów choroby sierocej?
- Nie. (śmiech). Kuba w tym roku będzie miał 18 lat, a Zyta 13. To już duże dzieci. Aktorki zazwyczaj, kiedy pracują zawodowo nie mają zbyt wiele czasu na wychowywanie dzieci, ja sobie dałam trochę czasu. Byłam z Kubą do jego czwartego rok życia właściwie cały czas. Przestałam na chwilę uprawiać ten zawód, bo nie przyszło mi do głowy, żeby go zostawiać mamie czy mężowi i robić karierę. Wiedziałam, co jest w życiu najważniejsze. Jak czternaście lat temu przenieśliśmy się do Sopotu to działałam bardziej offowo. Mogłam sama z kimś popracować, zrobić monodram. Starałam się bardziej być z dzieciakami. A teraz? Zbieram owoce, oni nie narzekają, jest okay Tak naprawdę intensywniej wróciłam do zawodu siedem lat temu. W Teatrze Wybrzeżu jestem siódmy sezon.
Jak spędzasz czas z dziećmi w Sopocie?
- Wiadomo, gdzie się spędza czas w Sopocie, na plaży. Zyta bardzo lubi pływanie, dzieciaki ostatni narzekają, że dawno nie byliśmy na basenie, a lubimy tam chodzić. Teraz nie było jakoś czasu i okazji, trochę chorowaliśmy. Często też spacerujemy. Moja praca polega na tym, że od 10.00 do 14.00 mam próbę, potem jest przerwa i na 18.00 znowu jadę na próbę. Więc kiedy jestem w domu, mam czas, żeby spędzić go z Zytą i Kubą.
A z ról w teatrze Wybrzeże, którą lubisz najbardziej?
- Wszystkie kocham i każda jest zupełnie inna. Na pewno to jest Tituba w "Czarownicach z Salem" w reżyserii Adama Nalepy. Natomiast z ostatnich bardzo lubię moją Mary Page lat 44. To była dosyć szybka praca, ale z dyrektorem Adamem Orzechowskim zwykle szybko się pracuje. Właściwie w dwa tygodnie ją zrobiłam. To dosyć trudną rolę, tak przynajmniej mi się wydaje, nie wiem, jak widzowie ją odbierają.
Czy wolisz postacie charakterystyczne czy komediowe?
- W szkole teatralnej byłam ładną dziewczyną z długimi włosami "do dupy", jak ja to nazywałam, miałam najdłuższe włosy między studentkami. Wtedy wbrew moim warunkom, a miałam warunki amantki, dawali mi zadania charakterystyczne i wolałam takie role. Natomiast teraz nie ma dla mnie znaczenia czy to jest amantka, czy postać charakterystyczna. Każdy aktor ma taką ambicję, żeby dostać jak największą rolę. Myślę, że nie o to chodzi - mojej myśli są skierowane na to, żeby pracować z ciekawymi reżyserami, bo to zawsze rozwija i jest twórcze.
Gdybyś miała chwilę dla siebie, to gdzie byś zniknęła?
- Chciałabym wyjechać w góry
A marzenie takie jedne najważniejsze!
- Mam, ale nie powiem jakie, bo kiedy zdmuchuje się świeczkę nie mówi się na głos, jakie marzenie ma się spełnić.
Dziękuję za rozmowę
Więcej o aktorce
Absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, Filia we Wrocławiu. W latach 1999-2001 aktorka Teatru Wierszalin w Supraślu. Pracowała m.in. w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, w Teatrze Pieśń Kozła we Wrocławiu, w Tarnowskim Teatrze im. Ludwika Solskiego, w Teatrze Nowym w Słupsku, w Teatrze na Plaży w Sopocie. W 2009 roku za spektakl "Umiłowania" zdobyła nagrodę dla najlepszego aktora z Dolnego Śląska na Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Jednego Aktora we Wrocławiu. Od 2010 roku związana z Fundacją Teatru BOTO, której jest współzałożycielką i wiceprezesem, i z którą zrealizowała spektakle: "Zielony mężczyzna", "Nord-Ost" i "Całoczerwone" w reż. Adama Nalepy, "Wróżkę z kranu" w reż. Michała Derlatki. Od roku 2011 aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku, gdzie można ją było oglądać w: "Intymnych lękach", "Broniewskim" reż. Adama Orzechowskiego, "Zmierzchu Bogów" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego, w "Czarownicach z Salem" w reż. Adama Nalepy, "Martwych duszach" w reż. Janusza Wiśniewskiego i "Portrecie damy" w reż. Eweliny Marciniak, czy "Trojankach" w reż. Klaty. W 2014 roku została laureatką Sopockiej Muzy w kategorii kultura i sztuka.