Artykuły

Ewa Pilawska: Teatr musi być otwarty

- Staram się, żeby wszyscy widzowie, niezależnie od swoich poglądów czy sympatii politycznych, dobrze czuli się w naszym teatrze, żeby nie czuli się atakowani. Uważam, że teatr powinien być apolityczny - rozmowa z Ewą Pilawską, dyrektorem Teatru Powszechnego w Łodzi w tygodniku Angora.

Krzysztof Różycki: 8 marca rozpoczął się XXV Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Skąd ta nazwa? Czy są jakieś nieprzyjemne sztuki? Ewa Pilawska: Bernard Shaw podzielił sztuki na przyjemne i nieprzyjemne. Festiwal miał najpierw w nazwie tylko te "przyjemne", ale już wtedy wiedziałam, że to dopiero początek drogi. Dodanie członu "nieprzyjemne" okazało się jednak najlepsze, bo to po prostu festiwal dobrego teatru, który bywa przyjemny i nieprzyjemny.

- W kraju jest wiele festiwali teatralnych. Czym ten różni się od innych?

- Porównywanie z innymi nie ma sensu. Wyróżnia nas to, że nie zamykamy się w żadnej specjalizacji - sztuki aktorskiej czy reżyserskiej. Pokazujemy ważne spektakle, które komentują rzeczywistość. W tym roku będzie można zobaczyć zarówno "Trojanki" Eurypidesa, które mają już ponad 2,4 tys. lat, jak i sztuki autorów współczesnych, dzieła kameralne i rozbudowane. Ten festiwal jest ważny zarówno dla publiczności, jak i dla środowiska teatralnego. Wyróżnia nas też sposób oceny spektakli. Nie robi tego jury złożone z ekspertów - wybiera publiczność, głosując za pomocą kuponów albo w internecie.

Jak wygląda dobór festiwalowego repertuaru?

- Interesuję się teatrem i po prostu oglądam spektakle, spośród których później wybieram. Nie wyobrażam sobie, żeby zapraszać na festiwal spektakl, którego nie widziałam.

Od lat na festiwal przyjeżdża wiele zagranicznych teatrów. W tym roku tylko Deutsches Theater z Berlina, z którym kiedyś byli związani tak wielcy reżyserzy i aktorzy jak Lida Baarova, Marlena Dietrich, Emil Jannings, Leni Riefenstahl czy Max Reinhardt.

- I do dziś jest to jedna z najważniejszych niemieckich scen. W poprzednich latach gościliśmy m.in. narodowy teatr z Austrii, teatry z Francji, Izraela, Rumunii, Słowenii, Węgier, Wielkiej Brytanii, Rosji, Ukrainy.

Prócz wspomnianego już berlińskiego teatru będziemy mogli obejrzeć spektakle dwóch polskich scen narodowych: Teatru Starego z Krakowa i Narodowego z Warszawy. Czy na ich tle propozycje z Legnicy czy innych mniejszych ośrodków nie wypadną blado?

- Absolutnie nie. Dobry zespół i ciekawy repertuar można mieć w każdym miejscu w Polsce. A we wspomnianej przez pana Legnicy Jacek Głomb od 25 lat tworzy jeden z ważniejszych teatrów w kraju. Każda z wymienionych scen ma do spełnienia swoją własną misję.

Z jednej strony często słyszymy o wysokich zarobkach w filmie, reklamie czy telewizji, z drugiej - o trudnościach finansowych polskich teatrów. Czy można nieźle żyć, koncentrując się tylko na scenie?

- Można, nasz teatr jest tego dowodem, bo przeszedł reformę na drodze ewolucji, a nie rewolucji. Aktorzy w Powszechnym są grupą najlepiej zarabiającą. Ci, którzy grają dużo, zarabiają około 10 tysięcy złotych miesięcznie. Ci, którzy grają mniej, mają podstawową pensję, ale przyjmują propozycje z filmu, reklamy, telewizji i innych teatrów.

W PRL-u aktorzy, tak jak nauczyciele, mieli przerwę wakacyjną trwającą prawie trzy miesiące. Wy gracie o wiele dłużej.

- Jesteśmy chyba jedynym teatrem publicznym w Polsce, który gra przez 11 miesięcy w roku, sześć dni w tygodniu.

Czy w czasach telewizji, internetu i różnych interaktywnych technologii teatr nie jest sztuką schodzącą?

- Widzowie, którzy płacą za bilety i wypełniają po brzegi sale, są dowodem, że tak nie jest. Dopóki ludzie będą chcieli oglądać spektakle, dopóty teatr będzie potrzebny. To zupełnie inny, nieporównywalny z niczym rodzaj przeżycia artystycznego. Nic nie zastąpi granego na żywo spektaklu, relacji aktor-widz.

W Łodzi utarło się, że Teatr Powszechny jest sceną numer trzy (po Jaraczu i Nowym). Czym to wytłumaczyć, bo przecież pełne sale świadczą o czymś innym?

- To już prehistoria, jakiś zamierzchły podział z początku lat 90., kiedy Izabella Cywińska (minister kultury) przyznała Nowemu i Jaraczowi kategorię B, a Powszechnemu C. Obecnie codzienność i intensywność grania potwierdzają, że tak nie jest. Mamy swoją wierną, świadomą publiczność, dobry zespół i z pewnością nie mamy kompleksów. Jestem przeciwna wszelkiemu kategoryzowaniu w sztuce, gdyż to niczemu nie służy.

Jak najkrócej scharakteryzowałaby pani swój teatr?

- Teatr blisko ludzi. Jesteśmy Polskim Centrum Komedii - z jednej strony sięgamy po Szekspira i Moliera, z drugiej strony prezentujemy sztuki współczesne, często prapremiery, czyli pierwsze pokazy w Polsce. Różnorodność w teatrze jest niezwykle ważna.

Mamy w kraju kilka prywatnych teatrów, ale nawet one otrzymują mniejsze lub większe wsparcie od państwa. Czy pani teatr mógłby się utrzymać jedynie z biletów?

- Nie ma takiej możliwości. Mamy stały zespół, jesteśmy teatrem repertuarowym, pracuje tu około 100 osób - połowa na etatach, reszta na kontraktach lub za pośrednictwem firm zewnętrznych. Jak widać - koszty są spore. Nawet przy kompletach na wszystkich spektaklach i przy wyższych niż dzisiejsze cenach biletów (teraz najdroższy bilet kosztuje 75 zł) to nie byłoby możliwe. Przygotowanie premiery to już wydatek przekraczający 100 tys. zł, a rocznie mamy około siedmiu i do tego dochodzą premiery teatru dla niewidomych i słabowidzących. Od kilkunastu sezonów realizujemy ten projekt - do tej pory wystawiliśmy ponad 60 różnych tytułów. To coś zupełnie innego niż audiodeskrypcja, te spektakle poprzedza normalny etap prób. Dla osób niedowidzących to ważne przeżycie. Jak każdy świadomy widz świetnie odbierają energię teatru. Oczywiście mają bardziej rozbudzone inne zmysły - jak słuch i powonienie, ale niczym się nie różnią od innych widzów.

Większość pani aktorów jest związana z Teatrem Powszechnym od lat, a niektórzy przez całe zawodowe życie. Czy wynika to z faktu, że dziś bardzo trudno dostać etat i niewiele osób podejmuje ryzyko przeniesienia się do Warszawy lub Krakowa?

- Aktorzy są w naszym teatrze, gdyż dobrze się tu czują i mogą realizować się artystycznie. Wielu ma długi staż - m.in. Barbara Połomska, która gra u nas od 62 lat - oraz Michał Szewczyk - od 61. Cały czas są w świetnej artystycznej formie.

Michał Szewczyk to chyba, obok nieżyjącego już Ludwika Benoit, jeden z niewielu łódzkich aktorów, którzy - w przeciwieństwie do Romana Kłosowskiego, Janusza Kłosińskiego, Janusza Gajosa, Jadwigi Chojnackiej, Jerzego Kamasa, Poli Raksy, Marka Barbasiewicza, Elżbiety Starosteckiej i wielu innych - nie przenieśli się do stolicy, gdy stali się gwiazdami.

- Michał Szewczyk mówił mi, że świadomie podjął tę decyzję i jej nie żałuje. Nie tylko on pozostał w Łodzi. Leon Niemczyk w naszym mieście żył aż do śmierci, a Teatr Powszechny był ostatnim, w którym pracował, zanim całkowicie poświęcił się filmowi - ale i tak często nas odwiedzał. Wpadał nie tylko na spektakle, ale i na zaplecze, żeby pogawędzić - przede wszystkim z kolegami z działu technicznego. Po wojnie do Łodzi przeniosła się cała elita i najważniejsi twórcy. Potem większość wróciła do odbudowanej stolicy. Wielu aktorów związanych z Łodzią wyjechało razem z Kazimierzem Dejmkiem (był dyrektorem Teatru Nowego w latach 1949 - 1961, 1975 - 1979 i w 2002 r. - przyp. autora), kiedy został dyrektorem Narodowego, tak jest zresztą do tej pory - za dyrektorem podąża zespół.

Od kilkunastu lat w filmie jest moda na zatrudnianie "naturszczyków". W teatrze takie przypadki są jednak bardzo rzadkie.

- Wszyscy nasi aktorzy ukończyli wydział aktorski. Tylko tam, moim zdaniem, w optymalny sposób mogą nauczyć się tego zawodu.

- To, że spektakle wywołują emocje widzów, to dobrze, gorzej, że czasem wywołują negatywne reakcje tych, którzy ich nie oglądali. Tak było w przypadku sztuk: "Spisek smoleński" w Legnicy, "Śmierć i dziewczyna" we Wrocławiu czy "Golgota Pienie" w Warszawie. Często do tych protestów dołączają też politycy. Czy pani także poddawana jest takiej presji?

- Nigdy nie byłam poddana presji. Staram się, żeby wszyscy widzowie, niezależnie od swoich poglądów czy sympatii politycznych, dobrze czuli się w naszym teatrze, żeby nie czuli się atakowani. Uważam, że teatr powinien być apolityczny. Zadaniem twórcy jest opowiedzieć o rzeczywistości - nawet w komedii. Rozmowa musi toczyć się w przestrzeni duchowej, a interpretacja jest po stronie widza. W teatrze najważniejsza jest różnorodność - widzowie muszą mieć wybór, a teatr powinien być otwarty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji