Artykuły

Uwodzenie widza

Po wystawieniu kilku głośnych spektakli, na początku zeszłego sezonu Ewelina Marciniak, jedna z najważniejszych reżyserek młodego pokolenia zniknęła z oczu polskiemu widzowi. W tym czasie przygotowywała we Fryburgu swój zagraniczny debiut - "Sen nocy letniej" - pisze Michał Centkowski w Newsweeku.

Z eleganckiej komedii Szekspira uczyniła mroczny spektakl o władzy, męskiej dominacji i kłamstwie, który zachwycił niemiecką publiczność oraz krytykę. Komplementów nie szczędził wpływowy Frankfurter Allgemeine Zeitung, a także branżowy portal nachtkritik. Ten sukces otworzył polskiej reżyserce drogę do najważniejszych niemieckich scen. Przedstawienie Marciniak chcą mieć w repertuarze hamburska Thalia Theater i berliński Deutsches Theater. Jej zagraniczna kariera nabiera tempa. Właśnie wróciła do Fryburga z inspirowanym powieścią Dumasa spektaklem "Noc świętego Bartłomieja" opowiadającym o paryskiej rzezi hugenotów, wojnie religijnej i straconej szansie na pokój.

Teatralna ziemia obiecana?

Rozmawiamy w wegańskiej knajpce tuż przy teatrze, dwa dni przed premierą "Nocy świętego Bartłomieja" [na zdjęciu]. Trwa przerwa między próbami, egzekwowana z niespotykaną w polskim teatrze dyscypliną. Tutaj każdy szanuje swój czas i swoją pracę - mówi zmęczona, ale pewna siebie Marciniak. To się objawia na bardzo wielu poziomach. I diametralnie odróżnia pracę tutaj od robienia teatru w Polsce, w mikro i makro skali. Dopytuję o przykłady. Repertuary planuje się z bardzo dużym wyprzedzeniem. Swoje plany zawodowe układam tutaj na najbliższe trzy lata. Kilka miesięcy przed premierą spektaklu odbywa się Bauprobe, na której ja muszę pokazać dyrekcji teatru co to będzie za spektakl, gotowy musi być projekt scenografii. To wymaga skupienia, ale uczy dyscypliny, porządkuje myśli. No i stwarza reżyserowi niespotykany komfort pracy. W sali prób od samego początku pracujemy na scenografii, której kopię w skali 1:1 przygotowują pracownie. Jest jeszcze coś, o czym wiemy oboje, ale jakoś niezręcznie nam mówić. Może to kompleks ubogich krewnych? No i te możliwości inscenizacyjne - z pewną goryczą wspomina w końcu Marciniak. To nie jest tak, że możesz w niemieckim teatrze zrobić wszystko, ale jeśli wiesz co chcesz powiedzieć, i zdołasz przekonać do swojej wizji kierownictwo teatru, artystycznie możesz sobie pozwolić na bardzo wiele. Kończy się przerwa, trzeba wracać do pracy.

O tym, że naprawdę nie ma dziś na świecie lepszego miejsca do robienia teatru niż Niemcy, przekonuję się na własne oczy zaraz po wyjściu z pełnego studentów baru. Boczna uliczka wychodzi wprost na ogromną szklaną ścianę imponującej wyposażeniem pracowni malarskiej teatru. Przystaję i podglądam, jak powstają gigantyczne dekoracje na potrzeby kolejnego spektaklu. Okazały gmach Teatru Miejskiego we Fryburgu stanowi dziś prawdziwe centrum kultury - produkuje się w nim opery, spektakle dramatyczne i przedstawienia taneczne. Duża scena mieści niemal 900 widzów. Każdego dnia wystawiane jest inne przedstawienie. W ten sposób nie działa żadna z polskich scen. Przyczyn jest wiele.

Budżety jakimi dysponują tamtejsze teatry, mimo cięć, wciąż przyprawiają o zawrót głowy zarówno reżyserów, jak i dyrektorów rodzimych scen. Znakomite pracownie, świetne warsztatowo zespoły aktorskie gotowe podejmować artystyczne wyzwania - to wszystko działa na artystów z całego świata jak magnes. Ale wejść na ten rynek, a tym bardziej odnieść w niemieckim teatrze sukces nie jest łatwo. Nie tylko z uwagi na dyscyplinę pracy wymagającą od reżyserów myślowej precyzji, konsekwencji i intelektualnego zaplecza. Dużo bardziej wymagająca jest także tamtejsza "wyrobiona", mocno inteligencka publiczność. Nie wystarczy jej obyczajowy skandal czy krzykliwy, polityczny manifest. To wszystko niemiecki teatr ma już za sobą. I choć dziś, spragniony świeżości coraz częściej otwiera się na przybyszów ze świata, także tych z Europy Wschodniej, żeby zachwycić niemiecką publiczność trzeba mieć to coś. Ewelinie Marciniak ta sztuka właśnie udała się po raz drugi.

Przyjemności zmysłowe

Przepis na sukces teatru Marciniak od kilku lat pozostaje ten sam. Składniki są trzy. Po pierwsze każda jej inscenizacja jest wysmakowaną estetycznie, zmysłową podróżą. Światy, które reżyserka kreuje na scenie uwodzą widza, pochłaniają bez reszty. Podobnie jest z aktorami, gotowymi pójść za jej wizją daleko poza utarte schematy i bezpieczne, wypracowane wcześniej metody. W "Nocy świętego Bartłomieja" odpowiedzialna za scenografię gdańska artystka Anna Królikiewicz, serwuje widzom prawdziwą ucztę dla zmysłów, sięgając po malarskie inspiracje. Tłem pierwszej części jest "Zwiastowanie" Fra Angelico, z którego Królikiewicz usuwa postaci. Scenę wypełniają bohaterowie historycznego dramatu - rodzina i dwór Katarzyny Medycejskiej oraz zachwycające, barwne figury ptaków zaczerpnięte z "Ogrodu rozkoszy ziemskich" Boscha. Nieprzypadkowo. Dobrą nowiną jest w tej opowieści pokój dla rozdartej wojną religijną Francji, który obiecuje ojczyźnie Katarzyna, matka Królów. Ale sprostać jej wizji muszą ludzie grzeszni, okrutni, targani nader przyziemnymi namiętnościami.

Centralnym elementem drugiej części przedstawienia jest pełen przepychu stół weselny, przy którym zasiadają katoliczka Margot oraz protestant Henryk z Navarry. Ten stół, pełen barw i zapachów, które z pomocą teatralnego tricku płyną na widownię, inspirowany głośną instalacją Królikiewicz jest właściwie punktem kulminacyjnym spektaklu. Przy tym stole gaśnie marzenie młodej Margot (znakomita Rosa Thormeyer) o osobistej wolności i samostanowieniu - kobieta wygłasza przejmujący monolog o byciu marionetką w rękach własnej rodziny. Ta wspólna uczta wkrótce zmieni się w krwawą rzeź. W jej następstwie Paryż spłynie protestancką krwią i na zawsze zmienią się losy Europy. Bo z zachwycającym pięknem u Marciniak nieodmiennie sąsiaduje groza. Reżyserka w wysmakowanych kadrach bezlitośnie obnaża brutalną naturę międzyludzkich relacji. Dlatego w "Nocy świętego Bartłomieja" piękne obrazy zamieszkują ludzie okrutni, cyniczni, używający siebie nawzajem. Religia, władza, polityka, wszystko to dla bohaterów spektaklu jest tylko narzędziem realizacji osobistych obsesji. Pokój dla Katarzyny Medycejskiej (Anja Schweitz) jest szansą na przejście do historii, wartą sprzedania własnej córki heretykom. Bezwzględny Gwizjusz (świetny Henry Meyer) gotów jest rozpętać krwawą rzeź, byleby pomścić zabitego przez protestantów Ojca. Karol IX (Martin Hohner), który zginie otruty przez własną matkę, widzi w sojuszu z protestantami szansę na podbój Flandrii. Dla Henryka z Navarry (Thiess Brammer) i jego Matki Joanny mariaż z katolikami także jest wyłącznie chłodną kalkulacją polityczną. Nawet pozornie wyzwolonej Karoliny (Angela Falkenhan), kochanki Króla Francji ubranej w zachwycającą ptasią suknię projektu odpowiedzialnego za kostiumy Konrada Parola, nie stać na luksus bycia sobą.

W przejmującym finale, dworzanie Katarzyny Medycejskiej, upozowani przez choreografkę Izabelę Chlewińską na greckie posągi, spacerują wśród stosów ciał w plastikowych workach. Władcy ówczesnej Europy bawiący się w bogów. Trudno o dotkliwszą metaforę tyranii. W tym mrocznym świecie, zgodnie z duchem romantycznej powieści Dumasa, ocalić niewinność udaje się tylko Margot i jej ukochanemu hrabiemu La Mole (Tim Al-Windawe), wspólnie śniącym naiwny sen o lepszym świecie.

Błyskotliwy, prowokacyjnie współczesny tekst Jana Czaplińskiego i Michaela Billenkampa sprawia, że "Noc świętego Bartłomieja" jest najbardziej politycznym ze wszystkich dotychczasowych spektakli Marciniak. Opowiada o świecie, w którym o losach narodów i państw decyduje nieskrępowana wola monarchy. Polityka stanowi więc środek realizacji osobistych namiętności. "Ty sobie możesz prywatnie być inny, proszę bardzo, twoja sprawa. Ale ja cię publicznie traktuje na równi, ja cię do takiej zapraszam Francji" - zwraca się do Henryka, świeżo upieczonego męża Margot, Karol IX. Tej oświeceniowej utopii tolerancyjnej Europy bohaterowie dramatu nie mogli sprostać. Jak przestrzegają twórcy spektaklu, jeśli nie uda się to nam, dzisiejszym Europejczykom, czeka nas ponury los.

Jest jeszcze coś, co pozwala bezkarnie zanurzyć się w teatralne światy, do których zabiera widza Marciniak. Swoisty wentyl bezpieczeństwa. To poczucie humoru, (auto)ironia, dystans obnażający teatralną konwencję, pozwalający reżyserce mówić o sprawach istotnych bez popadania w emfazę czy pretensjonalność. Nie brakuje go także w "Nocy Świętego Bartłomieja". Choćby w scenie przylotu protestanta Henryka z Navarry, skarżącego się na lotniskowe bramki, które zawsze na niego "pipczą", choć nie ma nic do ukrycia. "Co mam jeszcze zdjąć z siebie, żebyście mi uwierzyli" - pyta rozżalony. "Nasza bramka więcej skanuje, niż tylko ubiór, poglądy też ocenia, najnowszy model. Matka zamówiła prosto z Watykanu" - odpowiada Margot.

Plany na przyszłość

Premierowa publiczność we Fryburgu długo oklaskiwała "Noc świętego Bartłomieja". Wygląda na to, że widzowie wciąż pragną być w teatrze uwodzeni. Jesienią na deskach legendarnej hamburskiej Thali Marciniak wystawi "Króla" Szczepana Twardocha - premiera 14 września. We wrześniu przyszłego roku w Berlinie reżyserka pokaże przedstawienie o masakrze w domu Romana Polańskiego, w międzyczasie wróci z też kolejnym spektaklem do Freiburga. Polska publiczność w kwietniu zobaczy w Teatrze Fredry w Gnieźnie inspirowaną głośną francuską powieścią "Historię przemocy". Jesienią w Teatrze Wybrzeże reżyserka wystawi "Panią Dalloway"- inspirowany powieścią Virginii Woolf tekst gdańskiego spektaklu pisze Weronika Murek, jedna z najciekawszych autorek młodego pokolenia. Co dalej? Marzę o pracy w operze- powiedziała mi tuż po niemieckiej premierze Marciniak. Trudno sobie wyobrazić właściwsze ramy dla reżyserki tworzącej z takim rozmachem.

A ja nadal zastanawiam się, jak to jest, że niemiecka machina teatralna wciąż działa. Czy naprawdę chodzi wyłącznie o pieniądze? Przecież i tu coraz więcej jest cięć, oszczędności i urzędników niekoniecznie kochających odważny teatr. Na popremierowym bankiecie spotkałem Maćka Nowaka, dyrektora Teatru Polskiego w Poznaniu: - Rozmawiałem z Peterem Carpem, dyrektorem Theater Freiburg, o liczbach. Powiedział mi, że rocznie odwiedza ich ponad 200 tysięcy widzów, głównie miejscowych. W tym roku planują zwiększyć liczbę widzów do 250 tysięcy. Zajrzałem do sieci - Fryburg Bryzgowijski, miasto na prawach powiatu, liczy sobie obecnie około 220 tysięcy mieszkańców. Statystycznie więc, prawie każdy z nich przynajmniej raz w roku odwiedził swój teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji