Artykuły

Depresja i kompleksy w teatrze. Repertuarowe pomysły Białostockiego Teatru Lalek

- Kwintesencją teatru lalek powinien być wysoki poziom metafory, za pomocą której możemy opowiadać o ważnych tematach. Dzieci, oglądając spektakl, muszą ruszyć głową. Muszą myśleć - mówi Jacek Malinowski, dyrektor Białostockiego Teatru Lalek.

Rozmowa z Jackiem Malinowskim, dyrektorem BTL.

Monika Żmijewska: Za 10 dni Białostocki Teatr Lalek pokaże pierwszą premierę w tym roku - "Virginię Wolf", opartą na książce obrazkowej Kyo MacLear i Isabelle Arsenault nawiązującej do pisarki Wirginii Woolf. Nie mieliśmy jeszcze chyba w Białymstoku spektaklu dla dzieci, za pomocą lalek dotykającego choroby cywilizacyjnej, jaką jest depresja.

Jacek Malinowski: Myślę, że za pomocą języka teatru warto o tym, a także o innych kwestiach, porozmawiać z dziećmi. "Virginia Wolf" nie opowie o depresji dosłownie. O tak trudnych sprawach można przecież opowiadać też w sposób poetycki. Jak czyni to np. "Królowa Śniegu" Andersena, która jest przecież tak naprawdę historią mówiącą o złym dotyku. W przypadku "Virginii Wolf" depresję symbolizuje wilk. Pewnego dnia to właśnie w wilka zmienia się jedna z dwóch sióstr. W całej historii chodzi o to, by go oswoić. Na tym polega proces powrotu do poprzedniej postaci. Spektakl bez słów, wykorzystujący lalki, obraz, animację, muzykę, realizujemy wraz z ekipą z Wilna i Kłajpedy, pod kierunkiem reżyserki Gintare Radvilaviciute.

To kolejny spektakl BTL poruszający problemy, które trapią i dzieci, i dorosłych. Jak duży wpływ na dobór repertuaru, szczególnie dla dzieci, ma to, że sam pan jest ojcem kilkulatka?

- Rzeczywiście, obcowanie z najmłodszymi bardzo uwrażliwia na ich potrzeby. Przebywanie z takim siedmiolatkiem jest bardzo inspirujące, uwielbiam z nim rozmawiać. Ale obserwuję też i inne dzieci - czy to podczas szkolnych, czy bardziej kameralnych uroczystości. Podglądam ich zachowania i wyciągam wnioski. Myślę o tym, co im ucieka w codziennym życiu. Ta nasza współczesna obrazkowa rzeczywistość tak naprawdę jest bardzo spłaszczona. W "Virginii Wolf" co prawda też posługujemy się głównie językiem obrazu, bez słów, ale trzeba pamiętać, że jest to specjalny język obrazu. Taki, który sprawia, że dzieci, oglądając spektakl, muszą ruszyć głową, muszą myśleć. Dziś tak bardzo chcemy odciążyć nasze dzieci, że zabieramy im nawet przestrzeń do interpretacji, a z drugiej strony uciekamy od rozmowy, co jest błędem Tymczasem to, co podawane jest w teatrze, powinno nie tyle dawać gotowe odpowiedzi, co zmuszać do refleksji i stawiać pytania. Dlatego, układając repertuar, staram się, by były to w miarę wyjątkowe pozycje, z którymi widzowie, szczególnie ci najmłodsi, we współczesnej papce mogą się nie spotkać.

Perspektywa najmłodszych widzów bywa kompletnie inna niż dorosłych.

- To jest wyraźne podczas rozmów z dziećmi. Miewają w sobie lęk i niepokoje, o których my, dorośli, możemy na co dzień nawet nie mieć pojęcia. A skutki ich przegapienia mogą być nieodwracalne. Dlatego z dziećmi trzeba rozmawiać. Warto być uważnym, nie przespać tego wczesnego okresu. Staramy się, by takie myślenie znalazło też odbicie w repertuarze. Tworzymy go ze spektakli o wielopiętrowym poziomie interpretacyjnym.

Jest w repertuarze spektakl dla starszych dzieci o niebezpieczeństwach, samotności i hejcie w przestrzeni wirtualnej - "Cyber Cyrano". Jest spektakl o trudnym dzieciństwie i lęku przed przemijaniem - "Ony". O godzeniu się na zwyczajność i na śmierć - "Teatr cieni Ofelii". Obserwuje pan reakcje widzów na te spektakle?

- Tak, widać je i w trakcie spektaklu, i później, podczas fantastycznych rozmów moderowanych po spektaklu przez edukatora. Rozwrzeszczana młodzież w kilka minut na przedstawieniu potrafi się niesamowicie wyciszyć. A potem chcieć o tym rozmawiać. Podobnie jest z "Onym", z którym mieliśmy objazd po mniejszych miejscowościach w ramach projektu teatralnego "Teatr Polska". To było wzruszające - widzieć, jak na ten spektakl reagowano w małych społecznościach, jakie poruszał struny w widzach w najróżniejszym wieku. Ale też w "Onym" napisanym przez Martę Guśniowską udało się pomieścić wiele trudnych wątków: problem przemijania, alkoholizmu, złego dotyku, trudnego dzieciństwa.

Kwintesencją teatru lalek powinien być wysoki poziom metafory, za pomocą której możemy opowiadać o ważnych tematach.

Takie są też bajki Marty Guśniowskiej czy też spektakle zrealizowane przez zaprzyjaźnioną z BTL-em reżyserkę z Węgier Katę Csato.

- Każdy z nich uczy pokory i wobec siebie, i wobec świata, pokazując bohaterów leczących się z kompleksów. "Lenka" w reż. Katy leczy się z kompleksu, że nie jest Barbie, ale też nie musi nią być, bo może za to pięknie rysować. Ofelia z "Teatru cieni Ofelii", choć przez ambitnych rodziców nazwana po królewsku, woli spokojne, niespektakularne życie. Za to ma dar metafizycznej empatii i potrafi pochylić się nad odrzuconymi. "Palko" ma z kolei dar niezwykłej fantazji. Większość tych historii mówi o tym, że każdy powinien wsłuchać się w siebie i poszukać w sobie tego, co potrafi najlepiej. Właściwie to w każdym ze spektakli, nawet wesołym i relaksującym, kryje się jakaś głębsza refleksja. Nawet w zabawnej historii o Tygrysku i Misiu, wybierających się do Panamy, bo coś się im uroiło, że tylko tam znajdą szczęście. A tymczasem okazuje się, że warto sprawdzić, czy szczęście nie jest przypadkiem w zasięgu ręki.

Nawet w "The Little Shop of Horrors", choć wydawałoby się, że to czysta rozrywka - też czai się głębsza refleksja: oto własną głupota, chęcią poklasku, karmimy zło. Doprowadzając do destrukcji naszej i świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji