Artykuły

Sprawozdanie teatralne

Sprawozdanie teatralne TEATR NOWY: "Czwarty do brydża", sztuka w 3 aktach Adama Grzymały- Siedleckiego. Reżyserja Borowskiego.

W ciągu jednego tygodnia jestem już na czwartej z rzędu sztuce, w której ojcowie i dzieci likwidują między sobą historje z przed kilkunastu, do 20 lat: Shawa "Nigdy nic nie wiadomo", Słonimskiego "Rodzina", Szczepkowskiej "Milcząca siła" i oto sztuka Siedleckie go, co prawda z cudzym synem. Nie chcę wysnuwać wniosków z tej przypadkowej obfitości porachunków- między pokoleniami; to byłby temat dla felietonisty. Stwierdzam, ic z wyjąt kiem sztuki Słonimskiego - zawierającej zresztą specjalny wypadek - mło dzież wszędzie doskonale wychodzi Ale gdy u Shawa likwidacja odbywa się na wesoło, u Siedleckiego wychodzi ona na ponuro. Tam, w dawno napisanej sztuce shawowskiej, młodzież przebacza, ba powiada, że przeszłość lbc ją nie obchodzi ;tu młodość staje się sędzią. Siedlecki, autor trywialnych sztuczek kasowych, spoważniał. Już komunikat teatralny zapowiedział, że sprawy, które autor dotychczas pokazywał od strony zabawnej, teraz oświetlone będą od strony etycznej. Siedlecki stał ę Miłaszewskim, czy nawet Rostworowskim. Młodzieniec z jego sztuki, chirurg z zawodu, wspomina raz z wdzięcznością, że jego ś. p. ojciec nauczył go myśleć o Bogu, podczas gdy : .hater sztuki, stary lowelas, wolałby v tym młodzieńcu, który ma zostać jego cięciem, widzieć tylko przyrodnika. A więc materializm i spirytualizm... Lecz zacznijmy streszczać.

Pan Władysław Denhelm, bogaty ojciec medyczki Janki, ma bujną prze róść erotyczną, ale - jak się w toku sztuki wykazuje -- główne jego ofiary dwie: 1) jego żona Joanna, która odeszła od niego i wcześnie umarła ze zmartwienia jego romansami; 2) Helena, inżyniera, która dla Władka porzuciła swego męża, i również wnet umarła. Córką Władka i Joanny jest Janka medyczka, synem Heleny i owe go inżyniera jest Swan, młody chirurg. Tych dwoje młodych i pan Władysław stanowią główny i żywy personel sztuki; te dwie panie oraz inżynier - to personel nieboszczyków, o których się wciąż wspomina. (Ta sztuka może być doskonale grana na Zaduszki). Trzeba jeszcze wiedzieć, że inżynier, opuszczony przez żonę, wyjechał do Ameryki, tam zmienił nazwisko, wychował syna nie wspominając mu nigdy o matce, i umarł.

Otóż, oczywiście, przypadek drama tyczny chce, żeby młody Swan, wróciwszy do kraju, do Warszawy, poznał się na uniwersytecie z Janką, zakochał się w niej i został przez nią wprowadzony w dom p. Denhelma, jako czwarty do brydża. Oświadcza się, zostaje przyjęty, - majątkowych przeszkód, chwalić Boga, niema, wszystko w porządku.

Ale tylko na pozór. Autor bowiem mobilizuje przeciw temu szczęściu całą przeszłość ex-flirciarza, a dziś już tylko brydziarza, i wsącza ją kropla po kropli, jak truciznę. Coś jak w "Rosmersholm" Ibsena, gdzie również przeszłość się odwija powoli i oddziaływa na teraźniejszość. Zamiary autora były klasy wysokiej, tylko niestety jego upiory nie przekonały nas.

Najpierw odsłania się panu Władysławowi fakt, że Bobi, to jest młody Swan, jest właśnie synem tej Heleny, która i tak potem Bobiemu odsłania się fakt przykrzejszy, że matka jego porzuciła ojca, i następnie fakt jeszcze smutniejszy, że uwodzicielem jej był właśnie ojciec jego dzisiejszej narzeczonej. W końcu i Janka dowiaduje się o tern wszystkiem. Cały film odwinął się w ciągu jednego wieczoru i jednej nocy (klasyczna jedność miejsca i czasu). Cóż wobec tego młodzi? Zdawałoby się, że ich związek zachwieje się, i toby było istotnie najgorszą karą za grzechy pana Władysława, dla których, zdaniem autora, niema przedawnienia nie zerwie Bobi, to zerwie sama Janka, bo oboje wpatrzeni w przeszłość ojca, względne matki, na chwilę tracą wiarę w miłość, wolą się rozstać, nie próbować. Coś jak w Musseta "Nie igra się z miłością". Ale w końcu jakoś to się między mmi wyrównywa miłość jest silniejsza od wątpliwości, i autor pozostawia nas w błogiej nadziei, że ta para będzie już naprawdę porządna. A tymczasem grzeszny tato skruszył się i idzie na grób żony, której rocznica śmierci właśnie przypada.

Przyznać trzeba że autor przeprowadził rzecz swoją dyskretnie, może aż za nadto dyskretnie, nie postawił kropek nad i z drugiej zaś strony za mało dał widzowi przesłanek aa to, żeby widz sam sobie jego intencję w duszy dośpiewał. Nie ulega wątpliwości, że prze szłość się mści, często, choć niezawsze. Mści się mechanicznie - łajdaczyłeś się? będziesz na starość chory - albo w sposób wyrafinowany, taki np., że komuś, co ponosi karę, wydaje się, że ponosi krzywdę.

W sztuce p. Siedleckiego zemsta przeszłości jest dosyć subtelna: sam jej cień tylko ma zmrozić kwiat zaledwie rozwinięty. Ale autor ma przeciw sobie przedewszystkiem nastrój dzisiejszego pokolenia, nastrój niefrasobliwy, nie lubiący się grzebać w przeszłości, a zwłaszcza w grzechach cudzych, bo zamiast rozważać cudze lepiej robić swoje. Ta młodzież nie bierze tych spraw tak ciężko, skłonna jest do przebaczenia - na odczepne. Ale może ta młodzież katolic ka, kto wie czy nie z 0. W. P. przeraziła się naprawdę, zawąchawszy swąd czartowski. Nic nam o tern autor nie mówi ani nie sugeruje. Ale powtóre także i zbrodnie starego flirciarza me wydają się tak straszne, jak nam autor wmawia.

Kochał się w jednej, potem w drugiej, jak to bywa; mogli się byli obaj panowie pojedynkować, mogły się nawet obie panie pojedynkować, - to ich rzecz, jeżeli zaś nie mogli dostać odpowiednich rozwodów, to wina nie ich, tylko właśnie kościoła. Że obie panie miały wątłe zdrowie i wcześnie poumierały, to też pech szczególny. Ale w tego rodzaju sprawach erotycznych nie sam fakt romansowania jest tak zdrożny, - lecz okoliczności społeczne, uboczne, które wnoszą pierwiastek krzywdy pozaerotycznej: gdy w grę wchodzą kwestje materjalne, np. rozbił ktoś dobrą partję, zepsuł pannie szanse pójścia zamąż, zrobił jej dziecko i t. p. Ale w wypadku, który jest założeniem sztuki p. Siedleckiego, nic o takich zatrutych dodatkach nie słychać; romanse te rozgrywały się w sferze ludzi dobrze sytuowanych, których stać było na wszystkie ewentualne ulgi, pocieszenia, odszkodowania Stawiam tezę: im ludzie są biedniejsi, tern bardziej cierpią przez miłość i tylko stępienie uczuć, szorstkość, cynizm, mogą im tę niedolę ułatwić.

Jest jeszcze w sztuce tej jeden wątek, który mógł jej wyjść na dobre, a wy chodzi na złe: charakter pana Władysława. Człowiek słaby, lubiący wygodę, odganiający nieprzyjemne myśli, przytem "miły" i nieporadny; tak dalece niesamodzielny, że autor musi mu dodać do boku przyjaciela Cyprjana, do którego Władysław wciąż się odwołuje. Znakomicie narysowany charakter, - ale czy właśnie nadawał się do tej sztuki? Przecież on wciąż wymija swój los, nie przyjmuje go do wiadomości, i dusznie a trafnie córka rzuca mu w twarz słowa: "tobie się nigdy nic nie stanie"! Taki człowiek nie potrafi też odczuć całej grozy, jaka się mieści w tern, że młoda para może się rozejść. On żebrze tylko o przebaczenie, o wyrozumiałość. Słowem - to jest tak, jakby piorun trzasnął w urynał. Gdybyż na tym urynale siedział człowiek, ale to jest półczłowiek. Lekcja, którą daje los, jest raczej dla widza samego, nie udziela się za pośrednictwem tego "bohatera", jakby należało. Władysław jest przez los raczej związany, steroryzowany, niż przekonany. Więc raczej jakaś spóźniona satyra, niż dramat; dość że pozostawia niezadowolenie.

W analizie sztuka wydaje się lepszą, niż gdy się ją widzi na scenie. Zaczyna się tak, jakby to miała być sielanka z lekką chmurką, ale później atmosfera staje się gęsią od duchów; sekrety dawkuje się pomału, wyciąganie dramatycz nych wniosków jest bez odpowiedniej siły i precyzji; rzecz się wlecze, i amor czasem popełnia nietakty. Np. scena, w której Władysław na życzenie Bobiego pokazuje mu fotografję jego matki, bo ten chłopiec nawet nie wie, jak ona wyglądała. Dobra by to była scena i charakterystyczna, że właśnie kochanek objaśnia w ten sposób syna swego rywala; autor francuski może by w tern miejscu rzecz pokierował tak, żeby dawny kochanek stał się dla syna źródłem wiadomości o matce, więc czemś jakby drugi ojciec. Ale paf! Władysław popełnił nietakt, powiada: Ach, jaka ona była pysznie zbudowana! Wyłazi z niego głupi donżuan, któremu brak prymitywnego dżentelmeństwa. I ten nietakt jest w tym wypadku równocześnie nietaktem autora, który nie potrzebował swego bohatera w ten sposób deprecjonować. Władysława grał doskonale niewidziany dawno p. Różycki. Janka - p. Jezierska, Swan - p. Ziembiński, Cyprjan - p. Znicz, koleżanka Janki - p. Tarnowiczówna, - wszystko było w porządku i zapewne po myśli autora. Z tego Cyprjana mógł autor zrobić swego rezonera i wtedy postawić kropki nad i, gdyby, według starych zasad, nie pogardzał sztukami rezonerskiem i- Zresztą też Cyprjan, figura w rodzaju Grzegorza w "Dzikiej kaczce" i doktora w "Norze" (kochał się po cichu w żonie przyjaciela) służy dla kontrastu z bohaterem: jeden bujny, drugi skromny - a jednak ostoja moralna dla tamtego. Autora wywoływano po II i III akcie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji