Artykuły

Kolejny hit z brytyjskiej fabryki komedii

Wabikiem na widza jest zawsze aktualność problematyki obyczajowej ze szczególnym naciskiem na erotyczne perypetie bohaterów - o farsach na polskich scenach pisze Dorota Wróblewska w Dzienniku.

23 czerwca w warszawskim Teatrze Komedia galowa premiera farsy "Jeszcze jeden do puli?!" Raya Cooneya i Tony Hiltona. Spektakl reklamowany jest jako sceniczny przebój lata. I zapewne się nim stanie, w końcu Polacy uwielbiają komedie.

Warszawski Teatr Komedia albo Kwadrat. Chwilę temu skończyło się przedstawienie. Z teatru wysypuje się tłum ludzi. Dziś znów sprzedano wszystkie bilety. Słychać pourywane zdania "niesamowita historia, ten taksówkarz bigamista to ma tupet. A Pokora jaki doskonały..." albo "co oni tam wyprawiają, ci unijni biurokraci", a może "to zupełnie jak z tym posłem, co to wiesz..." Komedie i farsy sprawiają, że publiczność rozmawia ze sobą o obejrzanym przedstawieniu, wymienia uwagi o aktorach. A teatry obserwują widzów, analizują frekwencję, oferują im produkty na miarę oczekiwań. Podobnie będzie i tym razem. W "Jeszcze jeden do puli?!" w rolach głównych wystąpią Jerzy Bończak, który jednocześnie widowisko reżyseruje oraz Karol Strasburger. Obaj obchodzą 35-lecie pracy artystycznej. W obsadzie są jeszcze m.in. Agnieszka Kotulanka, Stefan Friedmann, Zdzisław Wardejn, Edward Lubaszenko, a więc aktorzy, którzy swą popularność zawdzięczają przede wszystkim występom na małym ekranie. Skoro występują razem w zwariowanej farsie, teatr właściwie może już zacząć liczyć zyski z biletów.

Jaki jest przepis na sceniczny komediowy przebój? Fabuła "Jeszcze jeden do puli" wygląda tak: oto zamożny biznesmen chce zrewanżować się swojemu wspólnikowi i postanawia podarować jego synowi pieniądze. Sytuacja zaczyna się komplikować, kiedy pojawia się kolejny syn, potem następny i jeszcze jeden... Potężną dawkę śmiechu gwarantuje autor Ray Cooney, którego wspomagał Tony Hilton. Cooney, autor komediowego przeboju przebojów "Mayday", doczekał się ponad dwudziestu realizacji swoich sztuk w Polsce. Kto jak kto, ale on wie doskonale, jak rozbawić publiczność pod każdą szerokością geograficzną. Tą wiedzą zaraził kolegów. Dlatego w repertuarach scen królują farsy brytyjskie. Wabikiem na widza jest zawsze aktualność problematyki obyczajowej ze szczególnym naciskiem na erotyczne perypetie bohaterów. Odkryciem ostatnich lat są takie tematy, jak "Stosunki na szczycie" "Okno na parlament", "Unia bez tajemnic" i "Biznes". Nie, to nie tytuły artykułów prasowych, tylko czterech popularnych fars angielskich do obejrzenia w naszych teatrach. Po wejściu Polski do Europy tematów do obśmiania przybyło. Oto unijny biurokrata w farsie Edwarda Taylora "Stosunki na szczycie" - "pełnej napięć i nieoczekiwanych zwrotów historii" (tak reklamują spektakl w Komedii twórcy). Obok niego i innych pozornie nudnych starszych panów mamy tu namiętne sekretarki, zdradzane żony i inne podejrzane panie. Dalej biznesmeni z Yorkshire - z "Biznesu" Johna Chapmana i Jeremy'ego Lloyda - próbujący erotycznymi sztuczkami sprzedać swoją podupadłą firmę lub minister spędzający noc z kochanką za pieniądze parlamentu z "Okna na parlament" Cooneya. Erotyczne komplikacje w życiu unijnego urzędnika, posła, biznesmena? To ciekawsze niż ich kariery w Komisji Wspólnego Rynku, angielskim parlamencie, prywatnej korporacji. W dodatku, gdy da się zestawić ich przypadki z ostatnio opisywanymi w polskiej prasie, publiczność śmieje się aż fotele trzeszczą.

Prawdziwe życie wielkich korporacji to wciąż temat, który czeka na autorów, którzy potraktowaliby go inaczej niż pretekst do opisu biurowych spotkań z kochanką po godzinach. Na razie w dziedzinie biznesu (ale tego mniejszego) mamy "Szalone nożyczki" i "Nie teraz, kochanie", czyli emocjonujące wydarzenia w salonach fryzjerskim i futrzarskim. Ta druga farsa autorstwa Cooneya oraz Johna Chapmana nie dotyczy bynajmniej handlu futrami z norek, choć takowe się pojawiają. To tylko pretekst do zobrazowania tezy, iż 99 proc. mężczyzn przyznaje się do zdradzania żony, a pozostałe 1 proc. odpowiadając "nie", kłamie. Cooney z Chapmanem udowadniają, że podobna prawidłowość dotyczy i kobiet. Publiczność pełni rolę świadka najbardziej nieprawdopodobnych nawet zdarzeń, zastanawiając się, kto kogo wyprowadzi w pole. Podobnie jest w "Szalonych nożyczkach" z jedną wszakże różnicą. Tym razem widzowie wraz z bohaterami zastanawiają się nad kluczową dla sztuki kwestią "kto zabił?". Trochę inaczej jest w rzadziej przebijających się na polskie sceny sztukach znad Sekwany. "Szczególna propozycja" Pierra Sauvila to już nie farsa, a czarna komedia, której komizm bierze się ze zderzenia postaw prezesa wielkiej firmy, zepsutego karierowicza oraz skromnego emeryta z zasadami. Na podobnej zasadzie sceniczny przebój "Kolacja dla głupca" (od kilku sezonów w warszawskim Ateneum) zbudował Francis Veber.

"Kolacja..." udowadnia, że komedia to trudny gatunek. Jej autorzy pamiętają, że dla widzów nie ma niczego ciekawszego niż kolejne niespodzianki, bo "nic nie jest takie, jakim się wydaje". Tytułowy bohater "Złodzieja" Erika Chappella (spektakl Teatru Kwadrat) włamuje się do pięknej willi. Właściciele zastają pobojowisko i sprawcę kradzieży. Złodziej zręcznie manewruje i z oskarżonego zamienia się w oskarżyciela. Okazuje się, że nobliwi ludzie mają wstydliwe tajemnice. Podobnie jak bohaterowie "Bez seksu proszę" Anthony Marriotta i Alistaira Foota (w krakowskiej Bagateli), małżonkowie tuż po miodowym miesiącu. Początek ich wspólnego życia wręcz naszpikowany jest przeciwnościami. Szczególnie dotykają one bohatera, zdolnego bankowca, ale czy równie biegłego w trudnej sztuce bycia mężem?

Wśród inscenizacji tekstów angielskich i francuskich można znaleźć i polskie. Warszawski Teatr Syrena oferuje ich kilka. Jedna z nich - "Klub hipochondryków" - jest podpisana Maggie Wright, choć kryje się za nim Magdalena Wołłejko. Czy ujawnienie tego odebrałoby spektaklowi popularność? Polskie komedie szukają własnej drogi. Grana w Syrenie "Pecunia non olet? (Pieniądze nie śmierdzą)" Cezarego Harasimowicza konstrukcją nawiązuje do angielskiej farsy, zaś realiami fabuły do polskiej rzeczywistości okresu ustrojowej transformacji. Badają także Andrzej Saramonowicz, któremu udała się rzadka sztuka: napisał teatralnego samograja. Jego "Testosteron" jest grany m.in. w Warszawie, Łodzi, Krakowie, Jeleniej Górze, Bielsku-Białej, czym dorównuje znakomitej angielskiej farsie "Czego nie widać" Michaela Frayna, którą obejrzeć można w Warszawie, Krakowie, Bydgoszczy, Olsztynie, Poznaniu, Koszalinie i Zielonej Górze. "Testosteron" w wykonaniu stołecznej grupy Montownia jest na najlepszej drodze, by pobić rekord komedii obecnej na polskich scenach od dziewięciu lat. To "Dwie morgi utrapienia" Marka Rębacza, które doczekały się wersji filmowej pt. "Zróbmy sobie wnuka", a nawet sequela pt. "Wieruszka". Rębacz zrozumiał, że komedia musi operować polskim kodem porozumienia, opisywać znane publiczności sytuacje i postaci "z sąsiedztwa". Rębacz uruchomił projekt Polska Scena Komediowa. Rozpisał konkurs na komedie. Zanim z plonów skorzystają szefowie teatrów, cieszmy się dziełami brytyjskich specjalistów. Na "Jeszcze jednym do puli?!" powodów do śmiechu nie zabraknie.

Na zdjęciu: scena z "Biznesu" w Teatrze Komedia w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji