Artykuły

We władzy lekarzy

"Chory z urojenia" Moliera w reż. Giovanniego Pampiglione z Teatru Słowackiego w Krakowie. Transmisja w Teatrze Telewizji. Pisze Piotr Zaremba w tygodniku Sieci.

Można dyskutować, czy transmisje przedstawień teatralnych można nazywać Teatrem Telewizji w pełnym znaczeniu - nie mamy tu do czynienia z odrębnym gatunkiem. Pewne jest dla mnie jedno: im więcej takich spektakli TVP utrwali, tym lepiej. Dorobek polskiej kultury nie powinien ginąć. Ta uwaga dotyczy także "Chorego z urojenia" Moliera pokazanego wprost z krakowskiego Teatru im. Słowackiego.

Pamiętam, jak przed rokiem w wywiadzie dla mnie Jan Englert, dyrektor warszawskiego Teatru Narodowego, przeciwstawiał doraźności przedstawień politycznych granemu u niego 12. (teraz już 13.) rok "Świętoszkowi". Zawsze przy kompletach i z owacjami na stojąco. Z "Chorym z urojenia" jest podobnie. Wkrótce minie 17. rok od premiery przedstawienia Giovanniego Pampiglionego.

Po części wpływ na to ma popularność Andrzeja Grabowskiego, Kiepskiego z sitcomu Polsatu, ulubionego komika, ale i celebryty. Gra tu tytułową rolę. Podczas jej grania Molier umarł na scenie. Niemniej, pomijając sławę aktora, świat dawnej, nienaginanej do żadnej współczesnej tezy, komedii okazuje się znów receptą na sukces.

Mamy widowisko skręcające w kierunku comedii dell'arte. Także w kierunku współczesnego kabaretu, ale bez udziwnień i zbytnich ekstrawagancji. Muzyka Macieja Małeckiego jest odpowiednio "dell'artowa". Dekoracje i kostiumy Santiego Migneco fantazyjne, ale nie tyle współczesne, ile będące wariacją na temat klasycznej wyobraźni, nawet jeśli Doktor Czyściciel nosi ciemne okulary. Reżyser nie wychodzi z założenia, że to się gra samo, siłą osobowości aktorów. Ruch sceniczny zaplanowany jest starannie. Żywiołowa zabawa pozostaje żywiołowa tylko pozornie.

Grabowski jest świetny i ma przy boku dobry zespół z Lidią Bogaczówną, Anną Tomaszewską, Tadeuszem Kwintą, Feliksem Szajnertem i innymi. Mnie zaś przychodziły do głowy dodatkowe uwagi. "Chory z urojenia" to jedno z pierwszych przedstawień, jakie oglądałem na scenie - w warszawskim Teatrze Polskim - jako dziecko. Zdążyłem w nim podziwiać Tadeusza Fijewskiego. Wtedy niepopsuty setkami programów rozrywkowych i kabaretowych znajdowałem tam prawdziwy komizm.

A przecież "Chory z urojenia" jest podobny do "Świętoszka". I tu, i tam pan domu rządzi swoją rodziną bezwzględnie, naginając do swoich obsesji. W tym drugim przypadku gotów jest wydać córką za fałszywego dewota. W tym pierwszym za lekarza. Ta łatwość wynika z dziecinnej naiwności, ale korzystanie z władzy naiwne nie jest. Molier jest okrutny, nawet jeśli w finale rozładowuje okrucieństwo łatwym optymizmem zrządzenia losu. Jest też rewolucjonistą - zważywszy, jaki wpływ na zdarzenia ma zmyślna żeńska służba.

Zarazem "Świętoszek" to punkt wyjścia do ataku na bigoterię. W sam raz na współczesne ideologiczne konflikty. Ale czy ma sens wojowanie dziś z lekarzami? Molier zarzucał im żerowanie na ignorancji reszty ludzkości. Lewatywy nie leczyły, ale można je było aplikować w nieskończoność. Ale brat Argana grany przez Kwintę wygłasza tyradę, którą można czytać jako wyraz niewiary w poznanie ludzkiego organizmu. Molier jako wróg nauki? A może jeszcze inaczej? Po przedstawieniu uderzył mnie ciąg telewizyjnych reklam podsuwających nam, współczesnym, różne specyfiki. Może to bardziej aktualne niż myślimy? Może to wręcz opowieść o różnych korporacjach, także zawodowych, robiących nam wodę z mózgu uczonymi wywodami? Tylko jak się bronić?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji