Artykuły

Maria Pakulnis: powrót do filmu po 15 latach

Maria Pakulnis grała u najlepszych reżyserów polskiego kina. W ostatnich latach filmowcy jednak o niej zapomnieli. Teraz powraca w "Planecie singli 3".

A nam opowiada o dzieciństwie, marzeniach o aktorskiej karierze i radzeniu sobie po śmierci męża.

Wraca Pani po dłuższej nieobecności na plan filmowy.

- Stanięcie przed kamerą po tylu latach nieobecności, z młodszymi kolegami po fachu, którzy są dzisiaj gwiazdami, było dla mnie trudne. Nie mówię tu o Bogusiu Lindzie - bo znamy się od stu lat, graliśmy razem w jednym i w drugim teatrze. Stykaliśmy się zawodowo i prywatnie. Zresztą nigdy nie miałam w sobie bezczelnej rutyny i wyobrażenia o sobie, że wszystko potrafię. Wszystko zwyczajnie po ludzku przeżywam - i również ten moment powrotu przeżywałam. Stres był jednak tylko przez chwilę. Wszyscy członkowie ekipy byli bowiem dla mnie tak cudowni, że w sekundę się rozluźniłam. I weszłam głęboko w swoją postać.

To była naprawdę długa przerwa.

- Nie grałam w filmie prawie 15 lat. Nie bardzo wiem, z jakiego powodu. Mniejsza z tym: widocznie tak miało być. Wcześniej nakręciłam kilka ważnych i nagradzanych filmów. Niektóre z nich są powtarzane w telewizji. Dzięki temu publiczność nie straciła kontaktu ze mną. Czas jednak płynął. Trochę szkoda, straciłam bardzo fajny okres dla kobiety. Nie narzekam jednak, bo wychodzę z założenia, że wszystko jest po coś.

Gra Pani Planecie singli 3" matkę głównego bohatera: dzielną kobietę z Mazur, która sama prowadzi duże gospodarstwo. Jak bliska była Pani ta postać?

- Bardzo bliska. Pochodzę z Mazur: urodziłam się w Giżycku. Moje dzieciństwo i młodość przypadły na lata 60. i 70. To był okres głębokiego Peerelu i powojennej biedy. Widziałam na własne oczy te kobiety, które mieszkały gdzieś obok nas, w małych wioskach wokół Giżycka i jeziora Niegocin. Tam się bywało często, bo dalej nigdzie indziej człowiek już nie wyjeżdżał. Widziałam, jakie są dumne, zaradne i godne. Dlatego kiedy przeczytałam scenariusz, miałam wizję postaci, którą mam zagrać i myślę, że w pełni ją zrealizowałam.

Jak Pani wspomina swoje dzieciństwo na Mazurach?

- rodzice byli przesiedleńcami, cała rodzina pochodziła z Litwy. To były ciężkie czasy. Wszyscy byli biedni, znaleźli się na tych terenach z przymusu, wszystko stracili. Musieli startować od zera. Często byli to ludzie pokiereszowani przez los, tak jak mój ojciec, który był aresztowany za uczestnictwo w wileńskiej AK i wywieziony na zsyłkę w głąb Rosji. Przeżył cudem i poprzez Czerwony Krzyż znalazł swoich rodziców właśnie w Giżycku. W dużej mierze tacy ludzie tam mieszkali. Pamiętam, jak nasi sąsiedzi, którzy byli rdzennymi Mazurami, musieli się pakować i wyjeżdżać do Niemiec. To były ciężkie czasy.

Jaki wpływ na Pani osobowość miało litewskie pochodzenie?

- Należę do ludzi, którzy się nie odcinają od korzeni. I namawiam wszystkich: obojętnie skąd pochodzisz, nie zapominaj, skąd przyszedłeś.

Jak skromna nastolatka z Mazur odnalazła się w Warszawie?

- Emocje były ogromne. Przyjechałam z tekturową walizką i musiałam stawić czoła nowej rzeczywistości. Wszystko było dla mnie szokujące. Całe szczęście była ze mną wspomniana polonistka. Przyjechała do Warszawy ze mną i ze swoim synem, który w tym czasie zdawał na reżyserię dźwięku do Akademii Muzycznej. Wcześniej nigdy nie byłam w dużym mieście. Dla mnie było to tak samo, jakbym przyjechała do Nowego Jorku. Szerokie chodniki, ulice pełne samochodów, gigantyczne miasto. Oczywiście bałam się niebotycznie i martwiłam się, jak sobie poradzę. Kiedy poszłam zobaczyć, czy jestem na liście przyjętych, to nie widziałam swojego nazwiska, aż polonistka pokazała mi je palcem. To był dla mnie jeden wielki szok.

Kiedy poczuła się Pani, że jest w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie?

- Nie miałam takiego jednego momentu. Zawsze byłam pełna wątpliwości i pokornego stosunku do tego, co się wydarza w moim życiu. Może przez swoje kresowe pochodzenie miałam melancholijną naturę, pewien rodzaj zadumy, serce pełne wątpliwości. Nigdy nie myślałam: "Teraz wszyscy zobaczycie, co ja potrafię!". I do dzisiaj nie mam takiego stosunku do świata. Nadal cieszę się z każdej roboty i z miłością wykonuję swój zawód. Zostanie aktorką było spełnieniem moich marzeń z dzieciństwa, kiedy wyobrażałam sobie, że pewnego dnia trafię do jakiegoś piękniejszego i lepszego świata niż moje powojenne Mazury. I to aktorstwo dało mi możliwość wejścia do tej innej rzeczywistości.

Miała Pani okazję pracować z wieloma wspaniałymi aktorami i reżyserami. Któreś z takich spotkań było dla Pani kariery aktorskiej szczególnie ważne?

- Bardzo ważnym momentem było spotkanie z Andrzejem Domagalikiem przy okazji "Zygfryda". To był dla niego debiut reżyserski, a ja już miałam na swym koncie kilka ważnych ról w filmie i teatrze. Z tego zderzenia jego świeżości z moim doświadczeniem powstało coś wyjątkowego. Kiedy dostałam scenariusz do ręki i zaczęłam go czytać, od razu w mojej głowie wyświetlił się film - wyobrażenie tego, jak powinnam zagrać. Działo się tak też w przypadku innych spotkań - choćby mojego debiutu u Tadeusza Konwickiego, mojego udziału w debiucie Mariusza Trelińskiego czy występów u Krzysztofa Kieślowskiego i Janusza Zaorskiego. Każdy z tych artystów miał wpływ na moją karierę.

Wyjątkową postacią był Krzysztof Zaleski, bo związała się z nim Pani nie tylko zawodowo, ale i prywatnie.

- To prawda: był mistrzem i guru w teatrze. Był szalonym, nieprawdopodobnie utalentowanym człowiekiem teatru. Piekielnie inteligentnym, mającym ogromną wiedzę na temat literatury i teatru, ale też muzyki i malarstwa. Ja się przy nim rozwijałam.

Przedwczesna śmierć męża była dla Pani trudnym przeżyciem?

Krzysiu zmarł dziesięć lat temu, kiedy stuknęła mu sześćdziesiątka. Obchodziliśmy jego urodziny w szpitalu -a miesiąc później już nie żył. To było straszne. Nie tylko dla mnie. Krzysiu był w takim wieku, że dopiero zaczynał dojrzewać jako artysta. I mógłby jeszcze długo tworzyć. Najgorsze to było jednak dla Jaśka. On miał wtedy zaledwie 18 lat - i aż przez dwa lata wiedział, że jego ojciec odchodzi. Ja musiałam być w tym wszystkim najsilniejsza. Żebyśmy po odejściu Krzysia mogli w miarę normalnie funkcjonować.

Polskie kino nie ma ciekawych ofert dla dojrzałych aktorek?

- Nie wiem. Ja w każdym razie nadal będę czekała i marzyła, aby znów grać w filmach.

Gdzie znajduje Pani wytchnienia od pracy w teatrze?

- W domu. Wystarczy, że siądę sobie w kuchni przy kawie i popatrzę na drzewa, które sama sadziłam. Nigdy ze sobą się nie nudzę. Zawsze mam coś do zrobienia. Kiedy mam wolną chwilę, coś zmieniam w domu i dbam o ogród. Mam też dwa koty - i one wymagają również ode mnie czasu. A kiedy chcę wyjść z domu, spotykam się z przyjaciółmi. Cały czas czuję, że żyję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji