Artykuły

Z TEATRU

(Teatr Polski: "Wyzwolenie", dramat w 3 aktach Stanisława Wyspiańskiego - reżyserja Leona Schillera - dekoracje Stanisława Śliwińskiego - muzyka Romana Palestra).

Obecne wznowienie "Wyzwolenia" wzrusza niemal w takim samym stopniu, jak wzruszała prapremjera krakowska przed trzydziestu laty z górą. Uważam to za wielki sukces artystyczny p. Schillera, jako reżysera i p. Osterwy, jako wykonawcy Konrada. Coprawda mieli kilka tygodni czasu do przygotowania, no i gotowego wykonawcę roli głównej, gdy przed trzydziestu laty w Krakowie reżyser ś. p. Adolf Walewski miał do rozporządzenia tylko sześć prób i w próbach dopiero uczącego się roli naczelnej Mielewskiego, który Konradem zasłynął. Tak, ale Walewski korzystał z informacji Wyspiańskiego, co niemałą było ulgą. Wyspiański informował tylko w sprawach plastyki, ale ta plastyka w "Wyzwoleniu" to trzy czwarte zadania reżyserskiego. Poza drobnemi szczegółami p. Schiller nie odstąpił od inscenizacji Wyspiańskiego, starając się jedynie wyciągnąć i udoskonalić to wszystko, czego Wyspiański musiał rezygnować w pośpiechu pracy i przy wątłości środków technicznych teatru owych czasów. Na coby się autor "Wyzwolenia" zapewne nie zgodził, to na tę reflektoromanję, przypominającą "bogatą zmienność oświetleń przy produktach tanecznych", jak to w reklamach zachwalają się "lepsze zakłady dancingowe". Gdy z loży dyrekcyjnej reflektorem tropi się aktora na scenie widz mimowoli zaczyna nabierać wrażenia, że aktor wziął zaliczkę i teraz chowa się, więc dyrekcja go chce wyłapać. "To są wasze wewnętrzne sprawy, widzowi nic do tego" - irytuje się Publiczność, której rozrywa uwagę taki zabieg detektywistyczny.

Dochybionych inowacji zapisałbym też ukostjumowanie Genjusza na jakieś antyczne bóstwo azteków. Z informacji Wyspiańskiego wynika, że Genjusz powinien mieć wygląd Mickiewicza z projektu pomnika, odrzuconego przez krakowski sąd konkursowy. I tylko przy takim jego wyglądzie tłomaczy się jakotako walka "prawdziwego Mickiewicza" t. j. Konrada z Mickiewiczem "polskich pojęć szablonowych" t. j. Genjuszem. Ale to może i całość zarzutów. Poza tem wszystko, co od reżysera zależało - stanęło na wysokim poziomie.

Wznowione "Wyzwolenie" urwało przedewszystkiem łeb hydrze, najgorszej, jaką zna teatr: zagadnieniu statystów na scenie. Nie mieliśmy tu hurtu twarzy, hurtu figur i ruchów, lecz zindywidualizowane osobowości, dobrze odpowiadające charakterowi reprezentowanej roli. Każdą obmyślano starannie i starannie wypracowano. Wianuszek uznania należy się reżyserowi za "maski" w akcie drugim. Nie recytowały mechanicznie tekstu - mówiły i myślały inteligentnie, wporwadzały nas w świat intelektualny, który tu Wyspiański - acz satyrycznie - pokazuje. Jak w statystach i maskach, taksamo i w większych rolach, gdzie była ku temu sposobność, zachowano wygląd, charakter zewnętrzny postaci, szczególiki mody ludzi z pierwszych lat stulecia, - przesuwała się przed nami epoka "Młodej Polski", bez której nie sposób się wczuć w "Wyzwolenie". - Sprowadzenie Karmazyna i Hołysza do fredrowskiej pary Cześnika i Rejenta ma swój trafny smak w sztuce, wypełnionej atmosferą literatury dramatycznej: "Hamleta", "Orestei", "Dziadów" etc.

Z przyjemnością daję też tu wyraz uznania za przeprowadzony artystycznie ton sztuki. Może zbyt silnie naciśnięto pedał w scenie Przodownika w akcie pierwszym, może w akcie trzecim Karmazyn nie potrzebuje aż tak demonicz nie wybijać: "byś ty i Bóg mą łaskę znał" - ale to drobiazgi, które nie mącą duchowej wierności, jaką inscenizacja dochowała dziełu Wyspiańskiego.

A były chwile, kiedy reżyser potrafił nadać lot utajonemu i dotychczas nie wydobywanemu pięknu scen. Zacytujemy choćby scenę Harfiarki, z którą p. Schiller sprzągł grę całego zespołu i w momencie: "leć, polatuj w wichrach burz" doprowadził do wstrząsającego wyrazu. Ja osobiście jestem p. Schillerowi niezmiernie wdzięczny za ten moment: po wielokrotnych moich z nim sporach o przywileje i obowiązki reżysera -- jakże świetnym przykładem udowodnił, że miałem zawsze rację, gdym twierdził, że nie "nadbudowywaniami", nie przeinaczaniem autora, lecz dobrem wniknięciem w jego dzieło można stawać się reżyserem twórczym. Konrada grał p. Osterwa. W tej roli wyniki artystyczne trzeba przedewszystkiem odmierzać sumą trudności, jaką ona niesie. To, co w "Wyzwoleniu" najpiękniejsze: druga połowa aktu pierwszego - odbywa się bez Konrada. Później następuje akt drugi, bardzo interesujący, jako wynurzenia Wyspiańskiego, ale po aktorsku piekielnie trudny, bo rozgadany a reprezentujący człowieka, który gadatliwość ma za kardynalną wadę Polaków. Po trzech kwadransach monologu, lekko przerywanego słówkami "masek" - następuje śliczna pod względem lirycznym see'.a finalna aktu, ale myślącemu aktorowi nie wiążąca się organicznie z publicystyką dwudziestu scen poprzednich. Wreszcie akt trzeci z efektownem starciem się Konrada z Genjuszem, poczem trzy razy za długa scena z aktorami i pięta achillesowa dzieła: niezrozumiała, dalekiemi tylko, literackiemi ogniwami djalektyki powiązana z przeżyciami Konrada: - scena z Erynjami. P. Osterwa wszystkie te trudności przezwycięża, do końca utrzymuje teatr w uwadze, w zasłuchaniu, w skupieniu. Akt drugi dochodzi u p. Osterwy do szczytów umiejętności retorycznej. W ogólnej koncepcji artysta odrzuca patos zaświatowości Konrada, jego Konrad, od początków aktu drugiego zwłaszcza, staje przed nami jako nawskroś już żywy, realny człowiek - i z tak pojętej roli wydobywa konsekwentnie i jakby porządkuje gospodarnie cały natchniony chaos roli. Przyzwyczajony do dawnego w "Wyzwoleniach" Konrada nadziem skiego, słuchacz w pierwszej chwili może się czuje obcym wobec koncepcji p. Osterwy, ale z bie giem scen dostrzega, że jednak w żadnej z poprzednich interpretacji nie stanęła przed nim tak jasno wyrażona myśl Wyspiańskiego, splot tych wszystkich wskazań, które poeta w dziele swojem z nerwową pasją wyrzucał. Pod wzglę dem egzegetycznym, jako wykład o "Wyzwoleniu" jest to rola zdumiewająco przemyślana. Gdy p. Wierciński przyśpieszy nieco tempo deklamacji, jego Genjusz będzie zupełnie dobrą kreacją. Piękną, wzruszającą wizję Harfiarki da ła p. Lubieńska. W umiejętności mówienia wiersza Wyspiańskiego może przodował p. Łuszczewski, wydaje mi się, że tak właśnie, w takiem nasileniu akcentów logicznych, nie w większem, należy Wyspiańskiego wypowiadać. Z rozmachem odtworzył Przodownika p. żeleński. Więcej może z Riepina niż z Matejki był p. Zygm. Chmielew ski, jako Karmazyn, ale plastyczny, nie zatarty w wykonaniu. P. Dominiak w parafrazie Rejenta fredrowskiego, jako Hołysz zapowiedział, niby w mowie kandydackiej, jak świetnie kiedyś za gra prawdziwego Rejenta w "Zemście". Spraw nie utrzymała skomplikowany ton roli p. Pancewiczowa-Leszczyńska w Muzie, a na specjalną pochwałę zapracował sobie p. Fabisiak, jako Reżyser, tak trafnie wczuł się w typ aktora-erudyty dawnych czasów. Za model służył Wyspiańskiemu niewątpliwie Adolf Walewski, jak ś. p. Stępowski służył mu za model Starego Aktora - p. Fabisiak, choć Walewskiego nie znał - intuicyjnie natrafił na wewnętrzną jego charakterystykę. - Hestję grała pani Grabowska, artystka, jak wiadomo, o wyjątkowem poczuciu odtwarzanego stylu. Nie sposób tu pisać o każdej z kilkudziesięciu ról, z których się całość sztuki składa. Niech więc wystarczy, że nie było ani jednej, którejby coś ważniejszego przyganić można.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji