Artykuły

Kronika teatralna

W rozmowach o teatrze, w artykułach sprawom teatru poświęconych, raz wraz powracają narzekania na bezplanowość repertuaru naszych scen dramatycznych. Jest w tem dużo prawdy. Przypadek rządzi wyborem sztuk, zwłaszcza w Teatrach Miejskich i nie należy sądzić, że jest to wina wyłącznie kierownictwa literackiego, że całą za ten stan rzeczy odpowiedzialność jedynie na to kierownictwo trzeba składać. Raczej bylibyśmy skłonni mniemać, że wiele rzeczy w dziedzinie repertuaru dzieje się wbrew jego woli. Bo kto choć trochę świadomy jest spraw teatralnych, kto najmniejsze choćby o prowadzeniu teatru ma pojęcie, ten wie, od ilu okoliczności, nieraz bardzo drobnych, zależy, czy można grać tę lub ową sztukę. O repertuarze w dużym stopniu decyduje skład personelu aktorskiego. Następnie - możność jak najlepszego wykorzystania go. Gdy więc w tym personelu są poważne braki, gdy, prócz tego, bez planu i myśli najbliższej przyszłości operuje się nim, nieopatrznie naprzykład rozkładając urlopy, - nic dziwnego, że z najtrafniej nawet ułożonego planu zaledwie drobną cząstkę można zrealizować, tyle tylko, na ile pozwalają w danej chwili warunki i w takich granicach, jakie sytuacja doraźnie wykreśli. Jeżeli w najlepiej nawet postawionych mi prowadzonych teatrach trzeba niekiedy naginać repertuar do chwilowych okoliczności, to w tych, do których zakradnie się chaos i, w czas nieopanowany, zacznie wypierać na rozumie i świadomej woli oparte rządy, już nie ludzie, u steru stojący, kierują wyborem sztuk, ale ślepy traf i wypadek.

Coraz częściej, niestety, i w coraz jaskrawszej formie powód do takich refleksyj dają miejskie teatry dramatyczne. O rażących brakach w składzie osobowym tej niegdyś - dziś tylko nominalnie - "pierwszej sceny polskiej", trzebaby pisać obszernie, rzeczowo argumentując zarzuty. Jakże świetnie uczyniłby to, gdyby żył, Władysław Bogusławski, któremu obecny teatr "Narodowy" dostarczyłby nowego, niezawsze jednak pociągającego materjału do dalszych rozważań na temat jego "sił i środków". Nie poruszając tej sprawy jedno choć tylko z licznych niedomagań tej sceny - jako przykład jej dezorganizacji - wskazać trzeba: stale od pewnego czasu powtarzające się i już jakby w utarty zwyczaj wkraczające posiłkowanie się aktorami z poza własnego personelu przygodnie w potrzebie tylko angażowanymi. Świadczy to przecież i o bardzo wadliwej polityce personalnej dyrekcji i o lekceważącym stosunku do przygotowywanego widowiska, jasne jest bowiem, że zgoła inny wynik artystyczny można osiągnąć z personelem zgranym i poddającym Się pewnej tradycji danego teatru, i inny znowu, gdy współdziałać z nim będą choćby i dobrzy, ale dorywczo tylko zatrudnieni aktorzy.

Wynikiem tego wszystkiego, co w Teatrach Miejskich odbywa się, są te, niestety, poważne błędy, na które od dłuższego czasu krytyka i oświecona publiczność zwracają uwagę. Wynikiem również jest i ta przypadkowość repertuaru, ściślej zaś mówiąc bezapelacyjna konieczność podporządkowywania go w (rozmiarach nadnaturalnych) okolicznościom, niweczącym, jak należy przypuszczać, wszelkie w tym kierunku plany kierownictwa.

W taki sposób musimy tłumaczyć sobie fakt wystawienia jednej z dawniejszych i nienajlepszych komedyj Perzyńskiego - "Dziejów Józefa", najniewłaściwiej obsadzonej i w tej interpretacji mogącej tylko szkodzić dobrej sławie świetnego autora "Lekkomyślnej siostry". Rozpocząwszy zaś sezon wznowieniem, sięgnęła dyrekcja Teatru Narodowego po inną ze sztuk już znanych i przypomniała (za co gniewać się na nią nie można) rittnerowskiego "Głupiego Jakóba".

Trzeci to już raz w ciągu niespełna trzech kwartałów wraca na afisz nazwisko autora "Człowieka z budki suflera" (wszak w styczniu grał "Wilki w nocy" Teatr Mały, w marcu zaś "Don Juan" Narodowy). Z tych trzech sztuk właśnie ta, którą teraz wznowiono, najbardziej zasługuje na takie wyróżnienie, zapewne też najdłużej ze wszystkich utworów Rittnera trwać będzie w pamięci potomnych. Jest bowiem w całej jego bogatej puściźnie literackiej najgłębiej ludzka i zarazem najprostsza, całkowicie wolna od wszelkiej sztuczności (której Rittner niezawsze potrafił ustrzec się), jest przepojona serdecznem dla człowieczej niedoli współczuciem, dzięki czemu zawsze do wszystkich przemówi, i, wreszcie, z mądrą filozof ją życiową łączy doskonałą harmonję wewnętrzną, od której odbija tylko brutalna scena Jakóba z matką. Nakoniec jest w tej sztuce Rittnera najdoskonalsze połączenie wszystkich cech jego talentu powstałych z połączenia dwóch ras, następnie zaś pod wpływem środowiska, w którem spędził całe życie. A prócz tego wszystkiego jest 'jeszcze w "Głupim Jakóbie" i to, co przedewszystkiem może zapewnić tej sztuce długi żywot: postać Szambelana, arcydzieło głębokiej charakterystyki z rzędu najdoskonalszych w całej literaturze dramatycznej nie tylko polskiej. Odtwarza ją dziś Frenkiel, pierwszy niegdyś (jeżeli się nie mylę) wykonawca tej roli w Polsce, i dla tej choćby znakomitej kreacji wielkiego artysty należy iść do Teatru Narodowego.

Repertuarowi teatrów warszawskich w roku bieżącym przyświeca, jak widzimy, dobra gwiazda Rittnera. Jednocześnie stwierdzić można, że nowy sezon rozpoczyna się pod znakiem twórczości angielskiej, dwie bowiem sztuki rodem z nad Tamizy grane są w tej chwili, trzecią zaś ("Małżeństwo" Shawa) ujrzymy wkrótce na otwarcie Teatru Nowego. Przypadkowy to, naturalnie, zbieg okoliczności i nic nie mielibyśmy przeciwko tej chwilowej supremacji w teatrach stołecznych literatury angielskiej, gdyby obie te sztuki istotnie posiadały większą wartość. Tak jednak nie jest. "Wszyscyśmy tacy sami" Fryderyka Lonsdale'a (przekład Wilama Horzycy), komedja w trzech aktach, wystawiona w Teatrze Letnim, pod względem roboty stoi wyżej od przetłumaczonej przez p. Stanisławę Kuszelewską i granej w Teatrze Polskim również trzyaktowej, ale za to w siedmiu obrazach komedji E. Ch. Carpentera p. t. "Kawaler-Papa", gdyż ta grzeszy rozwlekłością i brakiem jakiegokolwiek konfliktu dramatycznego. Ot, poprostu dość nieudolnie opowiedziana anegdota, w sposób, z teatrem mało mający wspólnego. I jedna natomiast i druga komedja wyróżniają się taką naiwnością założenia i środków, że wątpićby trzeba, by mogły podobać się innej, niż angielska publiczności. Rzeczywistość jednak temu przeczy, w Teatrze Letnim bowiem powodzenie jest już faktem, sądząc zaś po przyjęciu na premjerze, na większe jeszcze zanosi się w Polskim. Nie oburzajmy się: lepsze to, ostatecznie, niż sztuki "ideowe" - "Cjankali" lub "Przestępcy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji