Artykuły

Nie żyje choreograf Jacek Tomasik. To był pan w zupełnie starym stylu

Ubywa w Krakowie artystów, którzy tworzyli jego klimat, aurę. którzy byli wrośnięci w pejzaż niczym Wieża Mariacka. Do nich należał Jacek Tomasik, wspaniały choreograf, niegdyś tancerz. Zmarł w poniedziałek w nocy.

Wspomnienie

Jeszcze niedawno spotkaliśmy się na jubileuszu Opery Krakowskiej, wydawało się, że jest w dobrej formie. Nie był, ale też nigdy nie narzekał.

Był przez kilkadziesiąt lat pedagogiem w Krakowskiej Akademii Teatralnej, studenci go wprost uwielbiali. Nie było premiery, na której nie byłoby Jacka: zawsze wytworny, świetnie ubrany, pan w przedwojennym stylu. I te nieskazitelne maniery, których także uczył swoich studentów. Piekielnie wymagający, potrafił aktorów stawiać do pionu. Nieobce mu były awantury. Perfekcjonista, który pracował z największymi. I najwięksi też się go bali. Jacek Tomasik, choreograf, pedagog, artysta, dla którego największą miłością był teatr i taniec. Był rodowitym krakowianinem. Sztuki choreograficznej uczył się w Polsce, Wielkiej Brytanii i Francji.

Znaliśmy się wiele lat, odwiedzał nas w teatrze, w którym pracowałam, przygotowywał w nim choreografie do kilku spektakli. Współpracował z największymi teatralnymi twórcami w Polsce, m.in. z Konradem Swinarskim, Andrzejem Wajdą, Tadeuszem Łomnickim, Bohdanem Korzeniewskim, Jerzym Jarockim, a także Zygmuntem Hübnerem czy Jerzym Kreczmarem. Przygotowywał również choreografie do przedstawień operowych i operetkowych, m. in. "Orfeusza i Eurydyki", "Oniegina", "Sonaty Belzebuba", "Traviaty" czy "Trubadura". Miał na swym koncie ponad 500 autorskich choreografii, pracował niemal we wszystkich teatrach w Polsce. Ciekawe, czy jest na świecie drugi choreograf z tak rekordową liczbą realizacji? Od 1985 roku był związany z Operą Krakowską, gdzie przez sześć lat był dyrektorem artystycznym baletu, a potem głównym choreografem. - Najważniejsze w mojej pracy jest partnerstwo zarówno z reżyserem, scenografem, jak i kompozytorem - mówił mi przed laty.

Kostium - druga skóra artysty

Choreograf, kinetograf i etnograf - tak mówił o swoim wykształceniu. A kim się czuł naprawdę? - To wszystko łączy się ze sobą. Etnografia dała mi znajomość obyczaju, kostiumu historycznego, ludowego tańca, natomiast znajomość kinetografii umożliwiała mi zapis ruchu wykorzystywanego w pracach choreograficznych. Z kolei studia historii kultury materialnej pozwoliły mi poznać historię kostiumu, szczególnie tę z okolic kultury śródziemnomorskiej, która zawsze mnie interesowała. Bo trzeba pamiętać, że kostium aktora, tancerza jest niezmiernie ważny. Ta druga skóra artysty albo pozwala mu perfekcyjnie wykonać ruch, albo przeszkadza jak kula u nogi.

A jakie były początki mistrza Tomasika? - Zaczęło się bardzo wcześnie, bo w czwartym roku życia. Jako taki malec zatańczyłem w trzech krakowskich teatrach: Grotesce, Słowackiego i na scenie przy ulicy Lubicz, gdzie wówczas latały szczury. Uczyłem się m.in. u profesor Bocheńskiej, gdzie zaśpiewałem i zatańczyłem "Miała baba koguta, koguta". To był mój sławetny debiut. A na scenę wszedłem jako widz w spektaklu "Kopciuszek", reżyserowanym przez panią Biliżankę. Po latach robiłem choreografię do tegoż spektaklu w jej reżyserii - wspominał.

Wszystko, a nawet więcej

Niektórzy twierdzą, że Jacek Tomasik wiedział o tańcu wszystko i jeszcze więcej - prawda to czy fałsz? - Wszystkiego nie wie się nigdy, więc pozostańmy przy "i jeszcze więcej". A mówiąc serio: mam swoje metody uczenia tańca, które mogą przemawiać za moją wszechwiedzą. Ale to nieprawda. Tych wszystkich "breakdanców" to ja nie nauczę, bo się na tym nie znam, choć taniec współczesny nie jest mi obcy. Umiem to zapisać, ale nie czuję tego tańca i koniec kropka. A przecież na tańcu współczesnym znam się, czego dowodem był Studencki Teatr Tańca Współczesnego "Kontrast", który prowadziłem przez 32 lata. Pierwszą choreografię w Krakowie ułożyłem do spektaklu "Sen nocy letniej" w reżyserii Konrada Swinarskiego w 1970 r. Od tej pory poszło "jak burza".

W "Kontraście" tańczył m.in. Janusz Szydłowski, dyrektor Teatru Variete w Krakowie. - Z Jackiem zrobiliśmy dziesięć przedstawień, był niezwykle fachowy w swojej robocie. Miał fantastyczne poczucie humoru, chodzący anegdociarz - opowiada.

Widziałam Jacka "w akcji", na wielu próbach w teatrze, w którym pracowałam i wiem, co potrafił zrobić z aktorem. Nawet Zdzisława Kozienia, mchowy antytalent, potrafił wyuczyć kroku tanecznego (dla tych, którzy nie wiedzą, kim był Zdzisław Kozień, przypominam: nieżyjący już znakomity aktor, znany m.in. z roli Zygmunta Starego w filmie "Królowa Bona"). - Taniec, ruch sceniczny wymagają precyzyjnej, czasami katorżniczej pracy. Wiedzą o tym wszyscy amatorzy biorący udział w "Tańcu z gwiazdami". Wiedzą o tym również aktorzy dramatyczni. Kiedy przed laty ustawiałem ruch do spektaklu w Starym Teatrze "Termopile polskie" w reżyserii Krzysztofa Babickiego, rolę carycy Katarzyny grała Hanka Polony. Miała suknię projektu Zosi de Ines i w tejże sukni wchodziła po kilku schodkach, by usiąść na tronie. Żeby wyćwiczyć właściwe ułożenie sukni, próbowała tę scenę kilkadziesiąt razy, prosząc, bym korygował każdy jej zły ruch. I to się nazywa profesjonalizm. A co tu dopiero mówić o tańcach czy specyficznych krokach - opowiadał mi przed laty.

Złośliwy i uwielbiany

"Z Jackiem znaliśmy się ponad 30 lat, z czego od dwudziestu to już była prawdziwa przyjaźń" - wspomina Krzysztof Babicki, reżyser, dyrektor Teatru Miejskiego w Gdyni. "Był świadkiem na moim ślubie, zrealizowałem z nim wszystkie spektakle, które robiłem w Lublinie, będąc dyrektorem tamtejszej sceny. Zapraszałem go do współpracy do Teatru Wybrzeże czy do Gdyni, gdzie zrobił z Jarosławem Kilianem spektakl "Jeszcze bardziej Zielona Gęś" na Scenę Letnią. Jacek był chodzącą encyklopedią teatru, erudyta, fachman i bardzo lojalny w przyjaźni. Oczywiście miał swoje słabości: bywał trudny w pracy, uszczypliwy, złośliwy, a jednak aktorzy uwielbiali z nim pracować. Dawał poczucie bezpieczeństwa, czuwał nad całym spektaklem. O tańcu chyba wiedział wszystko. Znał się na kostiumach, potrafił dobrać materiał na suknię, by ta dobrze układała się w tańcu, czy zdecydować o butach aktorki odpowiednich do rodzaju tańca. Już coraz mniej takich fachowców w teatrze."

Na najwyższym poziomie

Bywaliśmy u siebie. Jacek wpadał na obiad lub kolację i wtedy teatralnym opowieściom nie było końca.

Cudowne były te "posiady" w Jackowej kuchni, która przypominała salon. Na ścianach dziesiątki projektów kostiumów, urządzenia kuchenne schowane w drewnianą zabudowę, klimat krakowskiego, dziewiętnastowiecznego mieszkania. I jeszcze ta amfilada pokojów zakończona wyjściem do pięknego ogrodu.

I ta roślinność w ogrodzie, i te portrety przodków na ścianach -słowem, jak w desie.

- Staram się, by wszystko było u mnie na jak najwyższym poziomie. Począwszy od tańca, pracy z aktorami, poprzez urządzanie mieszkania i kawę, którą częstuję gości. Jestem człowiekiem starej daty. Pochodzę z rodziny, w której obowiązywała zasada: "Czego Jaś się nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał". Dziś już niewielu rodziców jej przestrzega. Mój dom był bardzo polski, wpajano mi patriotyzm, poszanowanie dla tradycji, starszych ludzi, dla gości.

Pamiętam ostatnie spotkanie: piliśmy kawę i jedliśmy sernik, który piekł gospodarz. A był kucharzem wybornym, bo też był wielkim smakoszem. Byliśmy umówieni, że wiosną przygotuje dla mnie sadzonki ze swojego ogrodu, bym w moim zasadziła. - Będziesz miała u siebie kawałek mojego domu - mówił. Niestety, już nie będę miała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji