Artykuły

Geniusz nie jest usprawiedliwieniem tchórzostwa

"Upadek kamiennego domu" w reż. Kazimierza Brauna z Teatru im. Solskiego w Tarnowie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

Równie eleganckiego przedstawienia jak "Upadek kamiennego domu" w Tarnowie próżno dziś szukać na polskich scenach, gdzie brak jakiejkolwiek dyscypliny stał się obowiązującą normą. Tylko w takim spektaklu, jaki potrafi zrobić Kazimierz Braun, jest jeszcze miejsce na mistrzowską rolę Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej.

Tym razem Teatr im. Ludwika Solskiego, który pod dyrekcją Wojciecha Markiewicza konsekwentnie wprowadza na scenę utwory tarnowian, uczcił stulecie urodzin Romana Brandstaettera premierą dramatu w inscenizacji Kazimierza Brauna, z kreacją Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej.

Brandstaetter napisał sztukę w końcu lat 50., kiedy pamięć wojny była jeszcze świeża. Opowiada o wybitnym kompozytorze Marku Galettim (Krzysztof Radkowski), który drżąc o własne życie, nie udzielił pomocy człowiekowi ściganemu przez esesmanów. Artysta utracił przez to dar tworzenia i szacunek do siebie samego.

Pojmany przez Niemców konspirator stanie się obsesją bohatera. Ofiarę swego tchórzostwa dostrzeże w Janie Wilkoszu (Marek Kępiński), który wynajmuje pokój w domu matki kompozytora (Teresa Budzisz-Krzyżanowska - gościnnie). Ona też zacznie namawiać lokatora, by wbrew faktom dał się "rozpoznać" synowi jako postrzelony przez hitlerowców bojowiec, argumentując, że kłamstwo w słusznej sprawie jest lepsze od prawdy, która niszczy. Czy jednak geniusz jest dostatecznym usprawiedliwieniem zwyczajnej ludzkiej małości?

Braun po mistrzowsku celebruje nastroje - myli tropy, mami niedopowiedzeniami, zwleka, by zbyt wcześnie nie rozjaśnić mroku tej prawdziwej układanki tajemnic. Tylko w takim teatrze jest jeszcze miejsce na mistrzostwo Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, która wstrząsająco zagrała rolę matki, przejętej losem swego dziecka. Syna, któryzawiódł w momencie męskiej próby. Stworzona przez nią interpretacja matki godna jest antycznej tragedii.

Przedstawienie Kazimierza Brauna przywołuje świat teatru, jakiego już nie ma. W czasach hołdujących ambiwalencji, podważaniu zasad i deprecjacji wszelkich wartości, przywraca właściwe znaczenie takim niemodnym pojęciom, jak odwaga, honor, odpowiedzialność, wyrzuty sumienia. Pod tym względem rzeczywiście może zostać odczytany jako niedzisiejszy, może i staroświecki. Warto mu się jednak przyjrzeć ze zdwojoną uwagą, jeśli nie chcemy do szczętu zdziczeć przed telewizorami przepełnionymi dobrze sprzedającą się estetyką gwałtu i przemocy.

***

Podwójny jubilat

Kazimierz Braun

Obchodzi właśnie 70. urodziny i 45-lecie pracy artystycznej. Był dyrektorem Teatru im. Osterwy w Lublinie i Współczesnego we Wrocławiu (1975 - 1984). Wykładał m.in. na Uniwersytecie Wrocławskim, w PWST w Krakowie i uczelniach amerykańskich. Wyreżyserował ok. 150 przedstawień teatralnych (ok. 40 za granicą). Opublikował kilkanaście książek, kilkaset artykułów z dziedziny historii i zagadnień warsztatowych teatru. Od 1985 r. mieszka w USA, gdzie w 1989 uzyskał tytuł profesora. W Polsce przyznano mu go w 1992 r., na podstawie uchwały Uniwersytetu Wrocławskiego z 1984 r., wówczas zablokowanej przez władze polityczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji