Artykuły

Salome z peep-show

"Salome" w reż. Martina Otavy w warszawskiej Operze Narodowej. Pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

"Wystawieniem Salome Ryszarda Straussa zakończył się sezon w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie. Spektakl okazał się zbyt konwencjonalny, ale za to z tanią erotyką.

Salome to jedno z arcydzieł muzycznego teatru XX w. Pisząc ten utwór (prapremiera w Dreźnie w 1905 r.), Strauss miał już za sobą doświadczenia poematów symfonicznych i pierwszych oper. Kompozytor oddalił się od dziedzictwa Wagnera, stworzył własny język - skonstruował dramat wręcz realistyczny, z wyrazistymi postaciami, napisał muzykę o nasyconych, intensywnych barwach i pełną napięć. Swą jednoaktówkę - symfonię w postaci dramatu - jak sam chciał, zbudował na tragedii Oskara Wilde'a. Dekadenckie dzieło wzbudzało kontrowersje w Europie . W Anglii zaś zakazano wystawiania utworów wykorzystujących tematy biblijne. Ale okazało się znakomitym materiałem na libretto. Strauss stworzył utwór zatopiony we krwi, perwersji i obłędnym seksualizmie.

To już piąta realizacja Salome Straussa na deskach Opery w Warszawie (w 1908 roku dyrygował nawet sam Strauss). Do jej przygotowania zaproszono ekipę czeską. Martin Otava, główny reżyser Państwowej Opery w Pradze, mimo zapowiedzi stworzenia dramatu wielowymiarowego i odnoszącego się do współczesności pokazał spektakl dość przewidywalny. Bez podtekstów, napięć, kulminacji, pozbawiony psychologiczno-erotycznej traumy do szpiku przenikającej to dzieło. Całości nie pomaga statyczna, ciężka scenografia ograniczająca się do jednej centralnej konstrukcji (Ján Zavarský) oraz mało efektowne stroje (Dana Svobodová).

Inscenizacja od początku sprawia wrażenie wypalonej, właściwie nie kreującej klimatu dzieła (zminimalizowano rolę światła i kolorów: elementów kluczowych u Wilde'a, już od pierwszych wersów - pełnia księżyca stanowi symbol, punkt odniesienia akcji). Słynny Taniec siedmiu zasłon, który Salome tańczy dla lubieżnego Heroda, żądając później w zamian głowy proroka Jochanaana (Jan Chrzciciel), został przedstawiony w płytkiej, erotycznej konwencji rodem z peep-show. Frenetycznie wijąca się, biegająca (najpierw w szpilkach), rzucająca blond włosami Eilana Lappalainen pozostaje ostatecznie na scenie w stroju toples. W jej tańcu, ciężkim, spazmatycznym, więcej było erotycznej nachalności niż piękna czy orientalnej, subtelnej wieloznaczności.

O ile Lappalainen (Kanadyjka fińskiego pochodzenia) nie satysfakcjonowała ani jako tancerka, ani jako aktorka kreująca postać Salome, tak muzycznie nie mam jej wiele do zarzucenia. Mocny, dramatyczny głos nieźle radził sobie w górze, karkołomna partia Salome została wykonana poprawnie (może tylko finałowemu monologowi brakowało odpowiedniego stopniowania napięcia). Kluczową postacią dramatu okazała się karykaturalnie przedstawiona para Herod i Herodiada. Paweł Wunder znakomicie wcielił się w postać Heroda, którego lubieżna słabość do pasierbicy zamienia się w tragedię. Bardzo dobrze wypadła również Stefania Toczyska jako Herodiada. Strona muzyczna warszawskiej Salome podobała mi się najbardziej. Prowadzenie Jacka Kaspszyka: energetyczne, naturalne, ekspansyjne (poza fragmentami nakrywania głosów przez orkiestrę), było mocną stroną spektaklu, który lepiej się słucha, niż ogląda".

Na zdjęciu scena ze spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji